Pytanie o to, czy Tusk chciałby być Stasiukiem albo Hołdysem nie jest wcale takie łatwe i dałoby się znaleźć na nie wiele prawidłowych, choć często stojących ze sobą w sprzeczności odpowiedzi.
No bo na przykład już na początku narzuca się takie przekonanie, że gdzie tam Stasiukowi czy tam Hołdysowi do Prezesa Rady Ministrów. Władza, wpływy. I pozycja taka, że zapewne tylko z braku chęci nie okupuje Premier wszystkich szpalt tabloidów i magazynów plotkarskich dając od czasu do czasu zaistnieć takiemu Stasiukowi czy tam Hołdysowi.
Z drugiej zaś strony pewnie marzył pan Tusk (a może i zdarza mu się to i teraz) by być znanym choć zbuntowanym i pogniewanym ze światem pisarzem (choć to boczenie się Stasiuka to chyba już poza tylko…) albo rockowym, pełnym gniewu herosem (choć gniew Hołdysa z rockiem ostatnio ma mało wspólnego). Ma to przecież kilka niezaprzeczalnych zalet.
Ale dla odmiany być teraz w Polsce Premierem, choć przecież nie jest to jednak los usłany różami, jest zajęciem o wiele bardziej pewnym by nie rzec, komfortowym. To już nie są te czasy gdy, jak mawiał pewien trybun ludowy, łatwiej było obalić rząd niż pół litra. Scena polityczna nie tyle nam się zakonserwowała co wręcz zmurszała swym niemal niezmiennym od 20 lat obliczem. Dla odmiany literat czy muzyk muszą przyjąć do wiadomości, że są trendy i mody, które co sezon mogą nam w naszej kulturze dokonywać dogłębnego wietrzenia. I wtedy pozostaje już tylko liczyć na koleżeńskie układy albo na drugi obieg, zwany obecnie „tania książką”.
Mają jednak obaj panowie artyści jedna niezaprzeczalna przewagę nad panem Premierem. Jest nią waga słów i ciężar odpowiedzialności za nie. W przypadku obu panów wspomniana odpowiedzialność jest jak karoseria trabanta. Waży tyle co nic bo jest z jakiejś dykty powleczonej laminatem i ani grama w niej jakiegoś cenniejszego surowca więc jak się schrzani to i nikt płakał nie będzie. Może więc sobie rzucać Hołdys wybiórczo „chujami” nie zważając na to, że nie tylko „kaczor” dzieli Polaków ale i „Legia” Warszawa, piwo „Warka”, uwielbienie (lub jego brak) dla twórczości Coelho czy Dody nie mówiąc już o dorobku Niesiołowskiego czy Palikota. Może też wieścić Stasiuk dzielenie przez naszą ojczyznę losu Rzymu czasu cesarstwa gdy do władzy wróci Neron- Jarosław, nie przejmując się zbytnio tym, że Neron niedawno rządził i nie tylko nie zostawił po sobie zgliszczy ale nawet tyle, że obecnej ekipie maja z czego wskaźniki lecieć „na ryj”.
Premier tego luksusu nie ma. Jak już zarzuci coś opozycji czy jego szefowi to nie kończy się na tym, że jakaś plotkarska gazetka wstawi to na czołówkę. Nie. On musi zaraz powołać jakąś Piterę, która będzie takim „gończym psem” węszącym za dowodami, zwołać parę sejmowych komisji śledczych i uruchomić parę prokuratorskich śledztw. I jeszcze martwić się cholernie, że niewiele jeśli cokolwiek z tej Pitery, z tych komisji i śledztw wynika. Tego od niego wymaga demokracja.
Obrazowo można by rzecz skwitować, że między „chu***” Hołdysa a hipotetycznym „chu***” Tuska różnica byłaby taka jak między żarcikiem błazna a dramatycznym brakiem klasy monarchy. Między oskarżeniem rzuconym przez Hołdysa czy Stasiuka a podobnym autorstwa Tuska taka zaś jak między… żarcikiem trefnisia a bezczelną insynuacją.
Pewnie nie pochylałbym się nad historycznymi paralelami tego czy innego literata gdyby nie cytat z niego w dzisiejszej „Rzeczpospolitej” (byłem w Święta trochę poza cywilizacją i na gorąco umknęła mi) korespondujący z bardzo ciekawym tekstem Piotra Gursztyna. Powinien on, ów tekst, według mnie nosić tytuł „Krótka historia małpiego rozumu” ale nie nosi. Tak, jak i ta moja notka, choć w początkowym zamyśle w taki sposób ów brak odwagi czy konsekwencji Gursztyna miałem zamiar zrekompensować. Tekst ów to dość skromny wybór cytatów autorstwa naszych najszczerszych demokratów. Tych, którzy na straży ludowładztwa stoją i stać będą. Ą że robią to w sposób osobliwy, ilustrujący ich specyficzne rozumienie tego pojęcia to już sprawa osobna. Nie jest to zresztą żadne zaskoczenie a co najwyżej kolejny powód do kpin z tego całego ich etosu. Są bowiem oni mocno posunięci w tej ewolucji, którą przechodził katalog zasad „folwarku zwierzęcego”. Ten skromny wyciąg nawoływań do obalenia demokracji w … imię obrony demokracji przypomina mi miałkość hasełek „paryskiej rewolucji 68” w konfrontacji z płomiennym romansem ich autorów z establishmentem dziesięciolecia później.
Z tymi „trefnisiami” problem jednak jest poważniejszy. Przede wszystkim dlatego, że ich „żarty” mają nieco większą siłę rażenia. Raz z powodu ich możliwości a dwa z uwagi na „konkretność” zgłaszanych postulatów.
Czytając to, co cytowani przez Gursztyna mówią (a pewnie i naprawdę myślą) posądzać ich o brak wyobraźni nie mam prawa. Tego im akurat nie brak. Dlatego sadzę, że mają oni jakiś swój cel w tym, by takie czy inne pomysły podsuwać. Muszą w związku z tym wyobrażać też sobie, czym realizacja ich pomysłów może się zakończyć. Tyle, że mają to serdecznie gdzieś. A właściwie chcą dokładnie tego. Z całym przekonaniem, że między ich światem a tą „anus mundi” w której widzą swych przeciwników jest jakaś nieprzenikalna bariera, która zatrzyma te kamienie, które sypną się gdy ktokolwiek okaże się takim idiotą by tych ich rad „szczerych demokratów” posłuchać.
* http://www.rp.pl/artykul/648647_Gursztyn--Salonu--tesknota-za-dyktatura.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz