Tak jakoś przypadkiem i mimochodem, chyba absolutnie wbrew intencjom najbardziej zainteresowanego, na pierwszy plan dyskusji politycznej wręcz wpycha się obecnie polityka zagraniczna naszego kraju.
Napisałem „wbrew intencjom” bo wpycha się w sposób i w formie, które mogą budzić spore wątpliwości co do profesjonalizmu osób, za tę kwestię odpowiadających. I tego, kto to wszystko osobiście ma w swej pieczy. Albo mieć powinien...
Po części owemu „profesjonalizmowi” naszej dyplomacji poświęciłem tekst wczorajszy znajdując dla naszego arcydyplomaty dość adekwatne określenie „damskiego boksera”. Oczywiście wzięło się ono z próby obarczenia odpowiedzialnością za poważny dyplomatyczny zgrzyt, jaki pojawił się ostatnio w stosunkach polsko - rosyjskich dwóch kobiet, które tym tylko podpadły panu arcydyplomacie, że w sposób uznany przez siebie za właściwy załatwiły sprawę, której nie umieli lub nie chcieli załatwić w żaden sposób podwładni arcydyplomaty.
Wiem, że w tej kwestii wielu, łącznie z arcydyplomatą, uważa zdecydowanie inaczej, czyli, że doszło do straszliwej prowokacji, w dodatku autorstwa osób trzecich, które z wiadomą tablicą i z inicjatywą wdów mają tyle tylko wspólnego, że im się nie podoba, iż została zdjęta i to w sposób, w jaki uczyniła to strona rosyjska.
Na chwilę pozwolę sobie odejść od zasadniczego tematu bo sprawa tablicy przypomina mi w pewnym. bardzo istotnym aspekcie, sprawę krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Znów mamy do czynienia z sytuacją, kiedy w atmosferze skandalu „przywraca się porządek prawny” choć można to było zrobić w sposób, który, owszem, byłby zapewne w jakiejś mierze politycznie kosztowny, ale nie budziłby tylu wątpliwości i pytań. Tak, jak w sprawie krzyża pytałem i pytam czemu „niezgodnie z prawem” krzyż zaczął funkcjonować dopiero po zwycięskich dla Komorowskiego wyborach prezydenckich, tak i teraz chciałbym wiedzieć czemu sprawa kontrowersji związanych z tablicą wyszła na jaw dopiero wraz z tą dyplomatyczną kompromitacją na dzień przed kolejnym „ocieplaniem stosunków”.
To, co w tytule ironicznie nazwałem, nawiązując do cholernie skutecznej „dyplomacji kanonierek” z przełomu XIX i XX wieku, jest właśnie miarą absolutnej beznadziei naszej dyplomacji. I rzeczywistej miary jej szefa. O prawdziwym formacie tego polityka a i pełnej tego formatu świadomości również wśród polityków jego własnej partii świadczy i to, że w czasie, w którym powinien on być wyjątkowo zajęty i skupiony na pracach swojego resortu, zostaje oddelegowany do „roboty partyjnej”. Czy nie jest dziwne, mało rozsądne albo nawet głupie, że w przededniu objęcia przez Polskę unijnej prezydencji szefa dyplomacji czyni się odpowiedzialnym za nadchodząca kampanię wyborczą? Oczywiście w żadnym wypadku! O ile ma się o jego kompetencjach takie zdanie, jakie mam ja. I uważa się, iż to, czy będzie on ślęczał nad prezydencją czy nie będzie, znaczenie ma żadne.
Trudno w związku z tym dziwić się wrażeniu, że faktycznie o kształcie naszej polityki zagranicznej w większym stopniu decydują hipotetyczne dwie wdowy i wiertarka niż konstytucyjny minister i sztab jego podwładnych.
Trudno tez dziwić się dość nieporadnym „wrzutkom medialnym” w rodzaju tej, która znalazłem dzisiaj na stronie „Dziennika”. Pod srogo brzmiącym tytułem „Dyplomatyczne rozgrywki o władzę nad rurociągiem północnym”anonsowanym na dodatek na stronie głównej jeszcze bardziej obiecująco „Delikatna gra Polski o kontrolę nad Gazociągiem Północnym”
i bardzo dość sugestywnym wprowadzeniem do materiału, z których wynika ni mniej ni więcej sugestia, że Polska jest o krok od przejęcia jakiejś części kontroli nad powstającym właśnie gazociągiem, mamy coś zdecydowanie mniej obiecującego. To mianowicie, że zgodnie z obowiązującym prawem unijnym (które jest jakie jest i żadnej dyplomacji tu nie potrzeba) obecni współwłaściciele i inwestorzy czyli Gazprom i EON nie będą mogli zarządzać już oddaną inwestycją (prawo nie pozwala by operator gazociągu był równocześnie producentem surowca) oraz to, że… będziemy wiedzieć ile gazu popłynie „Nord Stream”. Jak można przeczytać w materiale „W ten sposób polski rząd wiedziałby dokładnie, kiedy i w jakim zakresie wykorzystywany jest Nord Stream, ile Rosjanie wysyłają gazu do Niemiec tą drogą i czy przerzucają eksport z przebiegającego przez Polskę gazociągujamalskiego na północny.”*
Ten sukces polskiej dyplomacji, czyli uzyskanie wiedzy, że powstanie gazociągu północnego zmniejszy przesył rosyjskiego gazu przez Polskę, jest oczywisty dla każdego od momentu, gdy ów projekt został ujawniony. I jeśli faktycznie MSZ dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę, to jest chyba ostatnim uświadomionym.
To wszystko składa się na kilka smutnych wniosków. Pierwszy taki, że nasze upubliczniane co rusz nadzieje, związane z unijną prezydencja, najpewniej zostaną mocno zawiedzione. Drugi jest taki, że stanie się na nasze własne życzenie bo nie mamy nie tylko pomysłu ale i potrzeby stworzenia jakiejś sensownej koncepcji prezydencji. Trzeci wreszcie jest taki, że i tak nie ma to żadnego znaczenia bo prezydencja jest taką „nagrodą pocieszenia” mającą umilić niektórym fakt, że w rzeczywistości unijnej tak naprawdę nie mają wiele do powiedzenia.
A w takiej sytuacji faktycznie nie ma żadnego znaczenia, że naszą politykę zagraniczną w większym stopniu kształtują dwie zrozpaczone wdowy i wiertarka udarowa oraz to, że się „właściwego” ministra przesuwa z „odcinka zagranicznego” do tego, w czym jest sprawdzony. Do dożynania watah.
* http://gospodarka.dziennik.pl/news/artykuly/332152,dyplomatyczne-rozgrywki-o-wladze-nad-rurociagiem-polnocnym.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz