wtorek, 12 kwietnia 2011

„[…] każdą cenę…”

Smutny i skandaliczny początek niedzielnego zgromadzenia na Krakowskim Przedmieściu od razu przywołał mi na myśl słowa doradcy prezydenta Komorowskiego, Tomasza Nałęcza, wedle którego „za gest Putina w Katyniu warto było zapłacić każdą cenę”. Z pozoru trudno dopatrzyć się tu jakiegokolwiek związku ale, jak postaram się pokazać, nie tylko jest ale nadto większy niż może się wydawać.

Słowa, które przytoczyłem, pan Nałęcz wypowiedział swego czasu w programie Moniki Olejnik w Radiu Zet, odpierając zarzuty dotyczące rozdzielanie wizyt w Katyniu Prezydenta Kaczyńskiego i Premiera Tuska. Wedle pana Nałęcza, obecność Prezydenta mogła uniemożliwić ów putinowski „gest”, za który, jak uważa pan Nałęcz, tę „każdą cenę” warto było uiścić. Cóż za tę „każdą cenę” mieliśmy dostać? Coś, co miało nic nie oznaczać (wybacz mi potencjalny krytyku ale jeśli naprawdę uważasz, że Putinowi jest z powodu katyńskiej zbrodni przykro albo nawet wstyd to ja uważam, że jesteś idiotą albo przynajmniej naiwniakiem), nic naprawdę nie znaczyć (co po roku „ocieplania stosunków” wiemy ile znaczy dzięki smutnemu doświadczeniu choćby i ostatnich dni). Teatralny, tani gest, za który my byliśmy gotowi na „każdą cenę”. Perkal i paciorki jak w transakcji wyżartych, chytrych kolonizatorów i naiwnych, poczciwych dzikusów radośnie dających się wyj****! I przekonanych przy tym szczerze, że to właśnie oni są tą czynną stroną.

Cóż to ma wspólnego z niedzielnym porankiem, tuż przed 8.41? Szamotanina przy barierkach, kompania ZOMO… proszę wybaczyć ale ten truchtający w kierunku zebranych ludzi pododdział, widziany z mojej perspektywy jako szyk czarnych ramion i białych hełmów z szybką, nie tylko mi się tak skojarzył. Odniosłem nawet wrażenie, że zdecydowanej większości zebranych. Część transparentów z treścią, która i mnie poruszyła raczej negatywnymi odczuciami. Tam nie powinno ich być…

To był kolejny, najbardziej chyba symboliczny przejaw tego, o czym najczęściej mówiło się w podsumowaniach minionej niedzieli. Pęknięcia, co miało się przecież zrosnąć jak jakaś zbiorowa blizna po smoleńskiej ranie a zmieniło się w przepaść. Oczywiście wiem, że każdy ma swego winnego wykopania tego dołu przez środek Narodu. Wielu jest zaiste takich, którym można wytknąć ochoczą i pełną zaangażowania pracę nad tą architektoniczną osobliwością. A ja nie o tym. Raczej o czymś przeciwnym.

Zdumiewa mnie bowiem to, że ci sami niemal (a może wręcz ci sami) ludzie potrafią klarować nam, że gotowi są płacić „każdą cenę” za bezwartościową pantomimę wschodniego satrapy, nie potrafili się przemóc i z podobną gotowością pochylić się nad tym pęknięciem, które skalą i konsekwencjami przerasta o lata świetlne skutki tego, że jakiś tam ruski, choćby i największy rangą urzędnik, wyjawi nam po latach, kto wtedy strzelał. Bo przecież bez tego nie wiedzielibyśmy! No naprawdę…!

Tak więc ci sami, którzy z takim nabożeństwem kupują ten perkal i paciorki z Moskwy, nie pomyśleli chyba nawet przez chwilę by być gotowymi zapłacić „każdą cenę” za ratowanie Narodu przed tym pęknięciem i ocalenie tej wspólnoty, nagle, na chwilę objawionej rok temu w jeden tydzień kwietnia. Nie wiem, czy potrzebna była „każda cena”. I nie dowiem się, bo przecież nasi fachowcy od perkalu i paciorków nawet nie sprawdzili, czy trzeba było aż „każdej”.

Mam podejrzenie, że starczyło by mniej, znacznie mniej. Też coś w rodzaju perkalu i paciorków. Przynajmniej z ich punktu widzenia. Myślę, że ten nie postawiony pomnik, zwykły kawał kamienia przecież, który ciągle dzieli i wywołuje takie emocje, to wcale nie jest „każda cena” za to, co w zamian można było próbować ratować. Wydaj mi się, że to cena absolutnie niewygórowana. Chyba dużo trudniejsze byłoby dodanie do niego mniej lub bardziej udanej szczerości z jaką obdarowano by nim oczekujących takiego właśnie gestu.

Zwykłym a właściwie wręcz nadzwyczajnym pieprzeniem będzie powtarzanie kitu o „konserwatorskiej ochronie” a przejawy nagłej amnezji przeróżnych „bohaterów sierpnia” co jakoś nie mogą sobie przypomnieć czy był pewien człowiek w stoczni czy też objawił się z nagła gdzieś koło 89 to zwykłe s…syństwo. Kawał marmuru w „historycznej substancji”, upstrzonej przecież całkiem sporą liczbą niedawnych ingerencji, nie byłby żadną zbrodnią nawet bez tej wartości dodanej, której potencjalnie można było oczekiwać. A jeśli okazałoby się, że to zadziałało i odwróciło tę smutną historię, która tak nas teraz zżera, to czy cena byłaby wysoka? Przecież za to warto byłoby i 96 marmurowych brył w tamtą „substancję” wpakować! I bez dwóch zdań głupcami (jeśli tego nie dostrzegają) albo szubrawcami (jeśli to widzą ale mają gdzieś) są ci, dla których najwyraźniej ważniejsza jest „historyczna substancja” na Krakowskim i w wawelskiej krypcie niż zdrowa i niepodzielona substancja Narodu.

Oczywiście spodziewam się argumentów, że to nic by przecież nie zmieniło. Że wywołałoby istną kaskadę dalszych roszczeń. A ja mam inne zdanie. I wobec niezaistnienia tego zdarzenia, które stanowi podstawę naszych sprzecznych ocen, tak ta moja jak i ta, często wypowiadana publicznie, przeciwna opinia, są równie nieuprawnione. Ta, wypowiadana często publicznie opinia nadto, jako nie dająca się w żaden sposób weryfikować, jest zwyczajnie nieprzyzwoita. I tak samo przy tym poważna jak na przykład ewentualne twierdzenia o mamach adwersarzy mojej opinii, które to rodzicielki nie prowadziły się źle tylko przez to, iż nie miały ku temu okazji lub warunków. Dokładnie tak samo poważna.

Gdyby jednak spróbowano tego, o czym mówię, i wyszłoby tak, jak teraz mówią niektórzy, to co innego. Pierwszy bym zmieszał z błotem takie nadmierne łakomstwo. Ale nie spróbowano! I to zamyka dyskusję. Przynajmniej powinno zamknąć dyskusję osób szanujących siebie i mających się za przyzwoite.

Tej skromnej ceny nie zapłacono przecież i nawet w zamiarze to nie było. Widać nic ponad handelek perkalem i paciorkami nie jest w stanie urodzić się w tych głowach. Nic ponad tę „każdą cenę” za nic.

(tekst pisany 11 kwietnia)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz