czwartek, 21 kwietnia 2011

Bezrobocie i Kaczyński

Oczywiście Kaczyńskiego w tytuł wlepiłem ze względów czysto marketingowych. No prawie czysto… Gdybym zostawił wyłącznie bezrobocie, nikt by się specjalnie moim tekstem nie zainteresował. Bo jak mówią nic nie ożywia akcji bardziej niż Kaczyński lub parę trupów. Albo cos w tym rodzaju. Po prawdzie ostatnio nawet i Kaczyński mi nie pomaga a trupów przecież nie urodzę!

Ten mój zabieg marketingowy naciągane uzasadnienie znajduje w kolejnym opublikowanym w „Rzeczpospolitej” tekście pani Flis- Kuczyńskiej, która, rzecz dla niej zwykła, jedyne zagrożenia, jaki stoją przed naszą ojczyzną, widzi w bezrobociu i Kaczyńskim. W tym drugim bardziej bo cała drży, że „obudzimy się w IV Rzeczypospolitej, w której znowu o świcie będą brygady w kominiarkach wyciągały z domów w świetle kamer telewizyjnych, na pokaz, ludzi posądzanych o przestępstwa”.* Ma prawo rzecz jasna drżeć, przyzwyczajona do ciepłej i przytulnej III RP, w której, jak wiadomo, o świcie do drzwi dzwoni wyłącznie mleczarz a brygady, jeśli już coś do kogoś mają, to umawiają się telefonicznie, mówią o co im chodzi a po przyjściu, karnie zdejmują buty i czynności dokonują w skarpetkach. Zostawmy więc Kaczyńskiego pani Kuczyńskiej bo wśród straszących tym zagrożeniem jest ona w ścisłej czołówce, dziwnym trafem noszącej dokładnie to samo nazwisko.

Ja podzielę się garstka uwag dotyczących tej plagi mniejszej. Przynajmniej wedle oceny Kuczyńskiej.

Jeśli pamiętamy słowa pana Donalda Tuska, a nie ma absolutnie powodu, by te słowa nie utkwiły w naszej pamięci, Polska jest dziś wielkim placem budowy. Takim, jakim w swej historii chyba nigdy nie była. Może zaraz po Wielkiej Wojnie ale wtedy raczej mieliśmy do czynienia z odbudową. A to coś odrobinę innego jednak. Tak więc tyle, ile teraz, nie budowało się w Polsce nigdy. Nie budowało się więc cztery lata temu, pięć, sześć i tak dalej.

Zgodnie z tą wizją pana Donalda Tuska, zgodnie z logiką, nigdy nie było chyba większej potrzeby znalezienia rąk do pracy, chcących i gotowych pracować dla naszej lu… znaczy dla naszej Ojczyzny. Siłą rzeczy jeśli na rynku pracy miałby istnieć jakiś tam głód czy też deficyt to raczej głód rak do pracy a nie ofert pracy. Wedle tej logiki, zgodnie z którą „mury pną się do góry” faktycznie młodzi Polacy powinni pakować się w Londynie, Dublinie, Edynburgu, Madrycie i gdzie tam jeszcze nie dumają na „paryskim bruku”, w najbliższe loty do Polski by zasilić tłumy junaków na współczesnych, wielkich budowach soch… znaczy III RP.

W moim miasteczku od lat chodzi sobie po ulicach pewien pan. Kiedyś, w poszukiwaniu pracy, pojawił się nawet w szkole, w której pracowałem, gotów wziąć etat matematyka. Ma więc wyższe wykształcenie. A nie ma pracy. Upływający jemu i tym, którzy w ogóle go zauważają czas stwierdzić jest najłatwiej na coraz krótszych nogawkach jego wciąż tych samych spodni. Nie zmienia się też, mimo upływu czasu, wstyd, z jakim, rozglądając się wokół, lustruje zawartość mijanych śmietników. Ekipy się zmieniają, on trwa.

Pewnie dopiero w sobotę pojadę do miasteczka, w którym mieszkali moi rodzice i gdzie pozostał brat. Zawiozę mu przy okazji trochę pieniędzy na przeżycie i znów daruję sobie rozmowę o poszukiwaniu przez niego pracy. Tam, gdzie mieszka, jest to równie sensowne, jak poszukiwanie kwiatu paproci w świętojańską noc. Nie myślcie, że nie próbował. Kiedy na Polskę, dzięki „łasce” rządzących, spłynęło „dobrodziejstwo” „otwartych rynków pracy” za granicą, pojechał i z konieczności szukał szczęścia wśród tej części rodaków zdobywających przyczółki w kolejnych zakątkach świata, do której nawet najbardziej fundamentalni patrioci nie chcieliby się za nic przyznać. Wrócił z konieczności zaraz po sławetnej obietnicy Tuska, zapowiadającej masowe powroty. Jego obecny los rozpisał się więc po trosze na Polskę Millera, Kaczyńskiego i Tuska. Polski Kaczyńskiego doświadczał tylko zdalnie. Szkoda, że nie było szansy, by na jego miejscu znalazł się ktoś, komu wtedy „duszno” było. Miałby lepsza perspektywę. To taka uwaga na margines… Nie zmienia to faktu, że żadna z tych Polsk nie była dla niego matką zbytnio kochającą. I taką została do dziś. Mimo, że jest przecież w końcu tym „placem budowy”.

Być może ta niezwykła i niepojęta dla mnie korelacja „niepotykanej skali rozbudowy” z rosnącym bezrobociem to po prostu kolejny cud obecnej ekipy i jej pełnego wiary w „metafizykę rządzenia” szefa. Wymykający się prawom fizyki oraz logiki. Jak to z cudami zresztą bywa.

A co do Kaczyńskiego to jego miejsce w tytule jest jak najbardziej uprawnione. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że w najbliższej kampanii wyborczej na każde wspomnienie o bezrobociu przypadnie z sześciu wspomnianych Kaczyńskich. Związek jest więc oczywisty. Oczywiście nie taki, że Kaczyński za to bezrobocie odpowiada. Taki natomiast, że nikt tak świetnie nie zasłania tego problemu jak Kaczyński. Choć taki z niego, jak się szlachetnie wspomina często, mikrus.

Tak to jest, że nagle, w zasadzie wbrew ogólnemu przekazowi rządzących przekonujących nas kiedyś usilnie, że „tu i teraz” i że „modernizujmy”, czy tam „budujmy zamiast uprawiać politykę”, nagle od pełnego gara i bezpiecznego bytu ważniejsze jest zapewnienie, że „nie przejdą”, „nie podpalą”. Wiem, jakby podpalili to i pełen gar spłonie…

Ale czemu nikt choćby na chwile się od tej zainicjowanej „akcji gaśniczej” nie oderwie by sobie na palcach te „wielkie budowy” i to bezrobocie zsumować i zauważyć, że się za nic nie bilansuje.

A więc chyba tylko ja zostanę ze swym pytaniem jak to jest do jasnej cholery możliwe? Że ten plac budowy i to bezrobocie… No bo to się nie mieści… I mi się zaraz jeszcze kojarzy ze sławną uwagą Himilsbacha, który widząc, jak się tamta, gierkowska Polska „pnie do góry” na początku dekady, jeszcze przed nadchodzącym krachem, zauważył: „Tyle dróg budują a, qrwa, nie ma dokąd iść…”

* http://www.rp.pl/artykul/646207_Flis-Kuczynska--Opuszczeni-o-zmroku.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz