środa, 1 września 2010

Historia („Wielcy, rocznik 80”)

„Jarek, pier****sz, nie było cię tam!”
W. Frasyniuk

„Władek, Ciebie też!”*
Rosemann

Zaryzykuję stwierdzenie, przez które ta notka na zbyt eksponowane miejsce zapewnie liczyć nie będzie mogła. Historia to dziwka, którą współczesność obraca jak chce, za sprawą rajfury- polityki.

Nie jest ważne co tam dawniej się działo. Ważne jest jak można to skonsumować teraz. czasem zdarza się, że coś, co stało się, jest na tyle niestrawne, że do konsumpcji nie nadaje się absolutnie.

Gdyby teraz próbować najbardziej oczywistego patrona historii, byłby nim Herostrates. Postać przez historię, czyli przez tych, co po nim do jego czynu się ustosunkowali, potraktowany przewrotnie. Choć może raczej mający na tyle wyobraźni, że tę przewrotność losu od razu w swych rachubach kalkulujący. Bo wyszło na jego mimo, że miało być wręcz przeciwnie. I to dla tak okrutnie na naszych oczach molestowanej historii w zasadzie jedyna nadzieja. Że los swoje i tak sprawi ile by się nad dziejami nie znęcać.

Gdy Herostrates podkładał pochodnię pod jeden z cudów antycznego świata, nie przypuszczał, że do historii przejdzie bardziej jako ten, o którym historia miała na zawsze zamilknąć niż zwykły podpalacz niezwykłego skarbu.
Kiedy ludzie „Solidarności” to i owo zatrzymywali, pewien jestem, że w ogóle o historii nie myśleli. A jeśli już to zapewne w ten sposób, ze będzie ona łaskawsza dla ich dzieci.

I w zasadzie dobrze chyba, że wtedy nie myśleli. Dobrze, że wielu z nich siebie w historii nie widzi i dziś skromnie uważając, że tylko koło niej kiedyś przechodzili i tyle w niej ich udziału. Dobrze, bo stara rajfura- polityka nie śpi. I czeka tylko by tego i owego wykorzystać w charakterze, excuse moi, takiego fikuśnego cacka, za pomocą którego da się historie wydymać na potrzeby czasu rzeczywistego.
Kiedy zaglądam w biografie „Wielkich, rocznik 80” to największe moje zdumienie budzi data, która stoi przy tych wszystkich „krzyżach wielkich”, „komandorskich” i przy „orłach białych”. Jakoś tak krzycząco wręcz późna jak na tak jednoznaczne zwycięstwo, na czyste intencje i oczywiste zasługi. Data, która sprawia, ze zastanawiam się czy aby na pewno „pierwszy niekomunistyczny premier” i „pierwszy prezydent wolnej Polski” naprawdę istnieli. Albo co sprawiło, że, jeśli istnieli, taka amnezja im się na umysły rzuciła?

Rok 2006. Wśród odznaczonych Gwiazdowie, Walentynowicz, Krzywonos, Frasyniuk, Kołodziej, Pieńkowska… Wcześniej historia łaskawa była tylko dla tych, którzy z „Wielkich, rocznik 80” potrafili stać się wielkimi o charakterze bardziej uniwersalnym. Ci, którzy poszli w politykę, swoje frukty i swoje zaszczyty smakowali i dziesięć lat wcześniej**

Trzeba było 25 lat, w tym 15 w wolnej Polsce by ktoś powyciągał te nazwiska spoza linii, z piątego szeregu czy w ogóle z niepamięci.
Nie wiem czy wtedy dla jakiejś doraźnej korzyści, czy wtedy, w roku 2006 powstał jakis plan „zagospodarowania” tych nazwisk jako ewidentny gwałt teraźniejszości na historii. Nie zauważyłem nic, co by na to wskazywało.
Natomiast teraz taką wątpliwość mam. Co pewnie dla niektórych będzie oczywistą oczywistością. I w przypadku „spontanicznych” wystąpień i tej troski o pamięć po „Leszku” co to się w jego imieniu nie brat tylko pani Henia ma prawo jedynie wypowiadać.

Tak nam się ta historia zawinęła wokół polityki, że już nie to jest ważne co kto kiedyś zrobił tylko przy kim dziś biega. Jak biega jak należy to jest „fenomenalny” (choć nie tak dawno nie tylko nie był „fenomenalny” ale nawet rozpoznawalny) a jak nie to już jego ból. Tyle jest przykładów, co „biegać” nie chciały że widać dobitnie, iż to się za bardzo nie opłaca.

Historia to tak naprawdę jedna wielka księga manipulacji. Grzebanie przy ocenach i interpretacjach w tej machinie znaczy więcej niż surowiec podstawowy czy tam wyjściowy. Wszystko zaś za sprawą i tej okoliczności że biegać dla kogoś starają się nie tylko aktorzy dziejowego teatru ale i jego kronikarze. A my przywykliśmy i na nich patrzeć nie jak na badaczy lecz niemal wyłącznie jak na „zbrojne ramię” tego czy owego. Nawet jak nie są albo choć starają się nie być. Ale takich mało jest, że prawie wcale.

Przez to zaś nie ma co liczyć na to, że się nam kiedyś Historia wyprostuje i zacznie wreszcie dobrze prowadzić nie dając temu czy owemu bezczelnie sobie pchać łap za dekolt. Za duża pokusa by razem z e współczesnością zmieniać i przeszłość. A nawet tylko przeszłość bo to taniej i prościej.

Tekst dedykuję leszkowi.sopot i lestatowi w podzięce za to co robią i z odrobiną zazdrości, że sam tak nie potrafię


* Dawno, dawno temu, w czasach, o których być może niedługo przeczytamy, że ich wcale nie było, W. Frasyniuk, przy jedynej okazji, gdy go spotkałem i mogłem chwile porozmawiać zasugerował „tykanie”. Więc, choć pewien jestem, że nie pamięta, „tykam”. To by uprzedzić zarzuty że „tykam”.
** sprawdzając daty uzyskania odznaczeń zauważyć można tę dysproporcję. A właściwie trudno jej nie zauważyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz