Przeczytałem dziś w „Rzeczpospolitej” ciekawy i smutny zarazem tekst Konrada Piaseckiego poświęcony, a jakże, PiS-owi a szczególnie Jarosławowi Kaczyńskiemu. Nie będę go omawiał (choć jak ktoś ma potrzebę popsuć sobie humor to zachęcam) ani też nie mam zamiaru w ogóle wspominać o PiS (choć pewnie z szyldu będę musiał skorzystać) ani o Prezesie. Wspomniany wyżej materiał świetnie natomiast koresponduje z powtarzanymi od lat (pewnie gdzieś trzech co najmniej) głosami zarzucającymi dziennikarzom brak profesjonalizmu widoczny szczególnie w tym, że ciężar mówienia o polityce przenoszą z oczywistych w zasadzie działań tych, co rządzą na to, co robi bądź czego nie robi opozycja. I to nie cała.
Właściwie jest to jak najbardziej argument jak najsłuszniej mogący dowodzić albo stronniczości czy nawet złej woli albo faktycznie niedostatecznego zrozumienia roli jaka w polityce powinny odgrywać media. Ale nie do końca.
Że coś jest na rzeczy postaram się pokazać na przykładzie, który przyszedł mi do głowy gdy wczoraj jednym z tematów dnia stało się zdanie Premiera Tuska, który powiedział, że nie będzie znęcał się nad Prezesem Kaczyńskim. I w tym przypadku i we wcześniejszych, podobnych, rola dziennikarzy ograniczyła się chyba tylko do palca, który wciska w dyktafonie taki guziczek obok którego jest napisane „rec”. To dość „kadłubkowe” podejście, szczególnie do wcześniejszych ripost Premiera zamykających się w zdaniu „nie będę się tym zajmował bo mam ważniejsze sprawy do roboty” pokazuje zresztą nie tylko ów brak kompetencji. Pokazuje też pokrętny profesjonalizm pana Tuska, który zdaje się być człowiekiem mającym za sobą lekcje u najznakomitszych kanciarzy albo nieprzeciętny talent w tej branży. Talent, który sprowadza się do bezczelnego zagrania na to, że po takim zdaniu żaden (ŻADEN!) nasz medialny tuz czy też adept po prostu zapyta „A co takiego panie premierze?”. Ten sam, który różnym takim daje pewność, że nie zadzwonimy pod podsunięty numer by sprawdzić referencje gościa, któremu właśnie wciskamy oszczędności życia.
Że coś jest na rzeczy świadczy historia, która dla mnie jest chlubnym wyjątkiem od opisanej wyżej reguły. Wyjątkiem pewnie dla ludzi krytycznie nastawionych do dzisiejszych mediów dość kłopotliwym bo pozytywną rolę odegrał w niej nie kto inny tylko Tomasz Lis. Rzecz działa się w okresie rządowo- prezydenckiej wojny dyplomatycznej a za tło miała trwające właśnie podchody o fotel szefa Sojuszu Atlantyckiego. Jak pamiętamy Lech Kaczyński udał się wówczas na szczyt, który tym się zajmował po czym został przez polityków PO oskarżony, że w ten sposób całkowicie przewrócił przygotowaną przez nich taktykę i uniemożliwił osiągnięcie zaplanowanych celów. I z tą wersją panowie politycy PO odbywali pielgrzymki po wszystkich stacjach telewizyjnych i gazetach aż w końcu pan Sławomir Nowak trafił do pana Lisa i gdy powtórzył znana już wówczas wszystkim śpiewkę o tym, że „Lech Kaczyński uniemożliwił realizację celów” Lis zapytał o jakie cele chodziło. I wówczas nastąpiło cos niebywałego czyli kompletny bełkot człowieka, który musiał sobie zdawać sprawę, że gada idiotyzmy. Myślę, że ci ludzie PO, którzy to widzieli modlić się musieli by Nowakowi odebrało nagle mowę. No bo jak inaczej można reagować gdy ktoś bredzi o grze o stanowisko Sekretarza NATO dla Sikorskiego” gdy w ogóle nie zgłosiliśmy tej kandydatury!
Czemu teraz takie sytuacje się nie zdarzają (czy aby na pewno?). Myślę, że powody są dwa i w dodatku zazwyczaj się kumulują. Przede wszystkim dziennikarze wiedzą, że w zasadzie polityków PO nie ma o co pytać. Druga przyczyna jest taka by zapytani nie powtórzyli spektaklu pana Nowaka. I w tym sęk.
W tym, że w państwie rządzonym przez PO od ponad trzech lat media, by mieć o czym pisać muszą wałkować bez ustanku stan opozycyjnej partii i jej Prezesa. To jest jak z potworem z Loch Ness czy innymi podobnymi wypełniaczami gazetowych kolumn trzymanymi specjalnie na czas kanikuły gdy z założenia nic ciekawego zdarzyć się nie może. Poza, powiedzmy, jakimś ciekawym toplesem jakiegoś nie koniecznie ciekawego celebryta.
Wbrew powszechnemu przekonaniu ta medialna nagonka by nie rzec to medialne oblężenie PiS nie jest dowodem na to, że PiS jest zły a PO wręcz przeciwnie. Dowodzi raczej tego, że PiS jest godny uwagi nawet wówczas, gdy, jak mówią, nie grozi mu za nic powrót do władzy i gdy nic nie robi. PO zaś ciekawa nie jest nawet wówczas, gdy rządzi niepodzielnie i ma władze nieograniczoną. Gdy nic nie robi (a to wypełnia jej lwią część czasu) bardziej ciekawa oczywiście się nie staje.
I nic na to nie poradzi. Ile by nie przekonywała, że „po prostu robi swoje”. Bo już tyle razy było, że jak to „swoje” wychodziło na jaw to był z tego zaraz taki niezbyt przyjemny zapaszek. A poza tym mamy ten permanentny „sezon ogórkowy” w polityce. Nic się nie dzieje. No nic! I gdyby nie ten PiS to byłoby ciężko…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz