poniedziałek, 6 września 2010

Monolit albo wiele nurtów (list…)

Z pozoru wydaje się, że z tytułowych opcji ta pierwsza jest zdecydowanie lepsza. Niewzruszalna, trudna do skruszenia i ponadczasowa. Tyle, że tkwiąca cały czas w tym samym miejscu. Dla niej samej jest to obojętne lecz dla reszty świata już tylko pod warunkiem że da sobie z nią spokój i toczył się będzie obok. Coś, co jest na tyle wartkie, że wyrywa się z koryta i rozlewa wszędzie tam, gdzie się tylko da to już cos innego. Od jakiegoś czasu na żywo oglądamy jaką siłę w sobie niesie i jak bardzo może być niebezpieczne jeśli się tego nieokiełzana. A okiełznać taki żywioł jest niezwykle trudno.

Nie ukrywam, że to drugie rozwiązanie jest dla mnie zdecydowanie bardziej atrakcyjne. By było jasne odnoszę się do głośnej ostatnio epistolografii, która zdominowała działania głównej partii opozycyjnej. Oczywiście rozmawiać trzeba. Rozmowa to podstawowy warunek zdrowego funkcjonowania struktur w których w jakiś sposób realizują się grupy ludzi. Tyle, że nie za bardzo mam przekonanie, czy rozmowa w formie upublicznianych listów jest rozwiązaniem najlepszym. Szczególnie gdy dotyczą one kwestii wewnętrznych wspomnianych grup.

Niewątpliwym jest, że zaczął pan Migalski. I dla wielu wypowiadających się w sprawie relacji pana Migalskiego i partii, w imieniu której kimś tam został, to zamyka dyskusję. Ja jednak uważam, że nikt nie popełnia samobójstwa (czy to naprawdę czy symbolicznie) bez powodu czy dlatego tylko by zaistnieć. Albo prawie nikt bo natura ludzka jest nieprzewidywalna. Pisze to dlatego, iż nie ukrywałem swoich nadziei związanych z tym wizerunkiem Prawa i Sprawiedliwości, który dawał szansę na to, że wpływy jej mogą rozlać się tam, gdzie dotąd jeszcze nie zdołał lub nie były w stanie dotrzeć.

Co do samego listu europosła Migalskiego trudno mi zając stanowisko ostateczne. Z bardzo prostego powodu. Nie podobała mi się forma, w jakiej zdecydował się dyskutować z partią o jej przyszłości. Tyle, że nie ma zielonego pojęcia jaką inna możliwością takiej dyskusji pan Migalski dysponował. Nie wiem czy mógł ot po prostu udać się do Prezesa i mu wyłożyć to co akurat zalegało europosłowi na wątrobie. Może mógł a nie chciał (mając jakiś cel ukryty) a może chciał bardzo ale nie mógł. Wspomniana kwestia jest bardzo istotna.

Drugi list wywołuje we mnie jeszcze większe rozdarcie. Zgadzam się w zasadzie z przychylnymi ocenami tego, co ów list zawiera. Z treścią chyba trudno dyskutować. Choć absolutnie nie jest tak, że się nie da. Natomiast nijak mi on nie pasuje do czasu i do sytuacji. Głownie za sprawą jego adresata. W obecnej sytuacji, gdy partia szykuje się do kolejnego wyborczego boju a następny już majaczy na horyzoncie, raczej taka forma powinna być adresowana do wyborców. Jeśli zaś adresat został wybrany tak, jak to się w tym przypadku stało, sugeruje to jakiś kryzys, którego istotę wyborca może nie do końca rozumieć ale właśnie przekonał się o jego istnieniu. Bo nikt chyba nie sądził, że dyskusja nad listem ograniczy się wyłącznie do zamkniętego kręgu członków i działaczy partii. Naiwnością byłoby tak to widzieć. List musiał i zresztą stał się w zasadzie dokumentem programowym partii wyznaczającym jej linię AD 2010. A jako taki prezentuje się nie najlepiej. Przede wszystkim z tego powodu, że w zasadzie sankcjonuje przyprawioną PiS-owi „gębę” partii kierowanej autorytarnie i odbierającej swoim członkom podmiotowość we wszystkim poza decyzją by w partii być lub przestać być. Ponadto prezentuje partię jako zapatrzoną w zasadzie w przeszłość. I to w wielu znaczeniach. Mniej może istotne, przynajmniej z mego punktu widzenia, jest zamknięcie się w kręgu spraw związanych z tym, co zdarzyło się w pierwszej połowie tego roku. To poskutkować może tylko najbliższą wyborczą porażką. Dużo ważniejsza jest metoda, jaką Prezes „cementuje” partię. Partie oparta na zgodzi i jednomyślności. Pewnie wielu się narażę ale jestem tylko człowiekiem stojącym z boku i oceniającym zdarzenia tylko w oparciu o to, co do mnie dociera. Taka optyka, niestety uprawnia rzucane przez tego i owego twierdzenia, że jednomyślność oznacza właściwie wyłącznie zaakceptowanie tego, co myśli Jarosław Kaczyński. I można byłoby takie widzenie zaakceptować gdyby nie prosta (przywołana już zresztą przy okazji podobnej dyskusji przez Futrzaka) prawda, że Jarosław Kaczyński nie jest wieczny. Jak i w czym jednomyślna będzie partia gdy go zabraknie? I nad tym problemem partia myśleć powinna jak najpoważniej bo może krzywdzę i Prezesa i ludzi, którzy teraz przy nim stoją i staną ale przedstawiona w liście wykładnia czyni z partii fabrykę partyjnego aparatu, który sprawdzać się będzie póty, póki będzie miał mu kto mówić dokąd iść i co robić. I być może mamy do czynienia z procesem, który czyni z PiS-u „partię jednorazowego użytku”. Bo o jej upadku może kiedyś zadecydować po prostu fizyczne odejście tych, którzy potrafią działać koncepcyjnie, a nie tylko odtwórczo.

Przypadek Migalskiego jest dla Prawa i Sprawiedliwości kolejną niewykorzystaną szansą. Można się zżymać że postąpił tak czy inaczej. Ale w takim razie można też zauważać, że odpowiedź otrzymał na dokładnie tym samym poziomie. Z jednej strony wymaga się od Migalskiego (jakby nie było najmniej chyba w tym gronie doświadczonego polityka) by rozumiał wszelkie wieloznaczności i złożoności sytuacji, w jakiej jest partia i jej przywódca a z drugiej strony samemu zrozumienia dla jego intencji i wynikających z nich działań ma się dość mało. Albo i wcale.
Ponadto, czego też nie można ignorować, sprawa Migalskiego to też zarzewie, może już zażegnanej a może tylko przytłumionej, wojny „starego PiS-u” z „nowym”. Starego głownie wiekiem ale i stylem uprawiania polityki. Tu znów jestem rozdarty bo jednak oczekuję czegoś innego niż „plastikowa polityka” ale chyba jeszcze bardziej oczekuję, że ktoś wreszcie sprawi, że będzie można podziękować Tuskowi i jego niewydarzonej ekipie za dotychczasowy dorobek. I w tym problem.
Jeśli chce się widzieć, gdzie będzie PiS idąc tą droga, którą zdaje się właśnie podążać, wystarczy popatrzeć na jego konkurenta. Na jednomyślną myślą Donalda Tuska Platformę Obywatelską. Partię, która w proch i pył rozleci się gdy tylko tej myśli zabraknie.

Zamiast tego wolałbym tygiel, w którym z jednej strony mieszałyby się koncepcje na istnienie i miejsce partii na politycznej scenie, w którym byłby mechanizm dyskusji nad tymi koncepcjami. I przy tym a może dzięki temu umiejętność przyjęcia do wiadomości tego, że się jest w mniejszości i traktowania tego również jako wartość wzmacniającą partię. Oczekiwałbym istniejących obok siebie wielu nurtów pulsujących życiem a nie skrywanych z obawą, że mogą zacząć przeszkadzać ‘linii nadrzędnej”

Wiele w tym moim pisaniu chciejstwa. Ale i przy okazji goryczy, że tym tylko ono pozostanie. Do samego końca zapewne…

2 komentarze: