środa, 15 września 2010

Narodowa Nerwica Egzystencjalna czyli Kuba Rozpruwacz.

Miało być nawiązanie do starego testamentu więc będzie. Ale takie dość przewrotne, pokrętne a może nawet nieco niepoprawne. Zastanawia mnie od kilku dni (choć oczywiście nie cały czas i nie tylko to) co stałoby się z Narodem Wybranym gdyby kiedyś tam niejaki Mojżesz najpierw racjonalnie podszedł do zjawiska krzewu gorejącego i zwyczajnie, jak to dziś mówią młodzi i wykształceni, „zlał” usłyszane przesłanie a następnie swemu znękanemu i nie za bardzo świetliście widzącemu swą przyszłość narodowi wyjaśnił, że liczy się „tu i teraz” i on tej niewątpliwej, pewnej i jakże materialnej zdobyczy dla iluzorycznej i niepewnej przyszłości jakichś tam przyszłych pokoleń które i tak nie będą w stanie podziękować mu w jakiś satysfakcjonujący dla niego sposób nie zaryzykuje. Zapewne nasi semiccy starsi bracia w wierze byliby dziś już niezbyt „czystej krwi” braćmi w wierze młodszymi, uganiającymi się w cieniu piramid za polskimi turystami z jakąś niezwykle korzystną ofertą pamiątkarską i wcale imponującym zasobem naszego słownictwa uwzględniającego również te najpopularniejsze i najbardziej uniwersalne. Pięć razy na dzień biliby pokłony Jahwe zupełnie nie znając tego imienia a świat nawet nie wiedziałby że stracił całkiem pokaźną grupę całkiem fajnych i bardzo przydatnych gości.

Cóż mnie naszło tak nagle z tym Mojżeszem i jego hipotetycznymi rozterkami? Miałem okazje wysłuchać wykładu, czy raczej prelekcji (tak czasowo to ułożono) wybitnego psychologa- klinicysty, który, być może niezamierzenie, podpierając się Franklem i Maslowem, dał znakomitą wykładnie tego, gdzie jesteśmy będą właśnie tu i teraz. Wedle tych trzech panów, pana prelegenta i cytowanych autorów natura ludzka w stanie zbliżonym do ideału jest naturą nonkonformisty. Więcej nawet. Jest naturą domagająca się zmian i ciągle przygotowana na przekraczanie granic. Miarą prawdziwego człowieczeństwa jest więc stan niepokoju, ekscytacji i niezadowolenia z tego kim się jest, gdzie się jest. Człowiek, który nagle stwierdza „mam wszystko i jest mi dobrze” jest więc, wedle tych twierdzeń, człowiekiem ułomnym. Podobnie jest z tkwiącym w stanie samozadowolenia społeczeństwem. Pan profesor- prelegent wprost powiedział, że porzucenie ambicji zmieniania świata dla tkwienia w spokojnym, bezpiecznym stanie stagnacji jest sygnałem, że popada się w NERWICĘ EGZYSTENCJALNĄ.

Nie wiem jak zapatruje się nasze aktualne prawodawstwo na sytuacje, w których ktoś publicznym słowem czy działaniem stara się kogoś innego doprowadzić do stanu w którym ten drugi ktoś będzie zagrożony utrata zdrowia. Pewnie nie skoro spora cześć naszego państwowego budżetu jest pozyskiwana poprzez sprzedawanie obywatelom rzeczy ewidentnie szkodliwych i ewidentnie przyczyniających się do wielu groźnych chorób. Skoro więc można komuś wcisnąć wraz ze znakiem akcyzowym raka płuc, marskość wątroby czy alkoholowe uzależnienie to czemu mielibyśmy mieć cos przeciwko fundowaniu narodowi stanu nerwicowego. Bo choć on bywa zabójczy to kudy mu do rozdętej wątroby, rozlatujących się płuc czy choćby do domowej przemocy i żałosnego wyprzedawania ostatnich znalezionych w domu wartościowych przedmiotów. To jest taki cichy, nie ostentacyjny zabójca. Takie coś, jak znaleziony w pewnym wytworze literackiej wyobraźni gość, który zabijał czaczą*.

I w tym tkwi różnica między Ekstra Mocnymi, Czystą Monopolową i Donaldem Tuskiem. O ile dwaj pierwsi cisi mordercy niosą nam śmierć w mało estetycznych okolicznościach to ta fundowana nam przez niegdysiejszego wizjonera dotkniętego ponoć boskim geniuszem ma w sobie taką genialna przewrotność. Chyba boski geniusz za krótko Donalda Tuska dotykał i na tyle go w działania naszego politycznego diamentu starczyło. Ale prawda jest taka, że nikomu do głowy nie przyjdzie by się ratować, szukać pomocy z tego powodu, że jego stan samozadowolenia i wdupiemania osiągnął stan bliski doskonałości. I zdechniemy jako naród, społeczeństwo przekonani, że tak ma być, tak jest dobrze i właściwie. Zdechniemy przekonywani, że dokonaliśmy tego, czego od nas czasy i okoliczności wymagały. Nie zostawiając po sobie żadnego śladu poza jakąś żałosną kreską obrysowująca nasze truchło porzucone w czasie tej morderczej choć ekscytującej czaczy. Naszej czaczy ostatecznej.

A zastanawiam się nad tym bo póki co taki gość, który właśnie dla własnej wygody czy z własnego lenistwa (intelektualnego najpewniej) orzekł, że warto z jakiegoś powodu zafundować oddanemu w jego łapy bez żadnej, choćby najcieńszej linki bezpieczeństwa Narodowi, śmiertelną chorobę jest ewidentnie kimś zasługującym na spektakularne zaciągnięcie kiedyś przed stosowny trybuna lik. Za inne rzeczy też zasługuje ale pewnie szanse na to i w tamtych przypadkach są równie niewielkie i nasz Facet, Który Zabija Czaczą pozostanie bezkarny. Jak Kuba Rozpruwacz.

* Facet zabijający czaczą to patent Bartka Minkiewicza oczywiście.

7 komentarzy:

  1. Ja od kilku lat mam nawracające skojarzenie z filmem wegierskim z czasów Komuny który opowiadał o wizycie Kojaka w Budapeszcie. Film obejrzałam przypadkiem, tytułu nie pamietam, ale utkwił mi w pamięci jako doskonała analiza zabójstwa tego rodzaju - został nakręcony w kontekście ówczesnego systemu, ale jego przesłanie okazuje się niestety uniwersalne. Głównego bohatera - przyszłą ofiarę morderstwa - spotykają przeróżne drobne problemy, w efekcie których dostaje zawału i ginie. Kojak przeprowadza pokazowe śledztwo i pod koniec ustawia szereg "morderców", których nie udaje mu się powiązać w grupę przestępczą; począwszy od użytkownika młota pneumatycznego, co rozpoczynał robotę wcześnie rano i skończywszy na operatorze centrali telefonicznej odpowiedzialnym za włączanie się niezależnie od wybieranego numeru - w tym wypadku pogotowia ratunkowego - bajki na telefon dla dzieci.

    Film dowiódł, że zabójstwo tego rodzaju jest możliwe, skoro naturalną skłonnością człowieka jest kontrola własnego losu - czy wybierze aktywność, czy przeciwnie spokój, a nie podporządkowywanie się absurdowi. Bo gdyby jeszcze oferowany przez obecne władze spokój miał realne podstawy, mógłyby zadowolić przynajmniej tych, którzy świadomie wybierają stagnację na podstawie prawa do samostanowienia.

    Pozdrawiam bardzo serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  2. Jedna z teorii o Kubie Rozpruwaczu mówi, że był to Józef Lis z Kielc - po naszemu Scyzoryk z Galicji. Może jakieś powiązanie więc, skoro i tak pochodzimy od Adama i Ewy.
    Ale ja nie o tym.
    Cholerka, Rosemann, ja prosty magister jestem, ale coś czuję, że wolę nerwicę egzystencjalną niż podwyżkę Vatu czy coś równie znamienitego.

    I wolę walić łebkiem pięć razy dziennnie do Jahwe, którego imienia nawet nie znam, niż iść za takim Mojżeszem przez pustynię. Że o Morzu Czerwonym nie wspomnę, bo w dzisiejszych czasach skojarzenie może nie być biblijne.
    Jaki mam wybór?

    No i wkurzyłam się.

    OdpowiedzUsuń
  3. Faktycznie pomysł znakomity (choć ten film pamiętam jako coś dość tandetnego)
    Pozdrawiam najserdeczniej

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale o tym Mojżeszu to nie ma co w ogóle gadać. Bo on nam ten VAT w ramach urozmaicenia nerwicy serwuje. O chodzeniu po pustyni to nawet mowy nie ma.
    Pozdrawiam najserdeczniej

    OdpowiedzUsuń
  5. Możliwe, że poza samym pomysłem reszta była tandetna. Ja zapamietałam właśnie ten motyw. Podobnie niedokładnie pamiętam jeszcze jakąś serialową sztukę w odcinkach, w której w zawiązaniu akcji piękna królewna rani się o zatrutą harfę i ginie, królewicz pojmuje za żonę trucicielkę, po czym dowiedziawszy się, że to ona zleciła zabójstwo zaprzyjaźnia się z jeszcze inną damą. Pamiętam kilka scen z tego filmu, m.in. ślub w kaplicy cmentarnej (królewicz nie był wtedy zbyt przytomny i nie wiedział, co sie dzieje). Możliwe, że film nie byłby dla mnie interesujący, gdybym obejrzała go później, oczywiście nie znam tytułu:)

    Znalazło się miejsce na motywy z greckiej mitologii, szekspirowskie - akcja toczyła się w angielskich zamkach - z bajek itd., ale możliwe, że po poznaniu ich "w oryginale", wydałby mi się mało interesujący.

    Pozdrawiam bardzo serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  6. Dorcia,
    nerwica to była i jest i nawet nie ona jest najgorsza, bo gorsza jest neurastenia, której trudno uniknąć na widok ekspresji naszych "światłych". Powiedziałabym tak: niech już nic nawet nie robią (i tak nic nie zrobią bez mojego przyzwolenia, więc nic nie tracę), ale niech przynajmniej zamilkną! Ale moze to egoistyczne:)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. just_21
    Jesteś Weronka, prawda? Cześć :)

    Egoistyczne, ale jakie pożądane, eCH!!!

    Pozdrawiam pięknie.

    OdpowiedzUsuń