Tekst dla Pana Igora miał być zupełni inny. Później znów miało go nie być w ogóle. Ostatecznie jest dzięki intuicji ale z początkowego zamysłu ostało się tylko kilka motywów. I to zdecydowanie bardziej występujących jako tło niż nadających ton opowieści. Zdecydowanie wbrew ilości tego tła zawartej w tekście.
Gdybym próbował tak na szybko, z małym tylko zastanowieniem, znaleźć coś, co według mnie najlepiej oddaje ducha dzisiejszej Warszawy, wskazałbym takiego anonimowego młodzieńca (lub jeśli akurat ona by się napatoczyła to młodą dziewczynę) sadzącego potężne i pospieszne kroki w górę lub w dół ruchomych schodów jakich dziś pewnie w tym mieście można znaleźć tysiące. Budowanych przy każdej okazji, albo i bez niej, odkąd miasto wraz z całym krajem, kontynentem a może i prawie całym światem znów mogło swobodnie oddychać ciesząc się wolnością. Tu taka uwaga by to słowo szczególnie zapamiętać i w toku dalszej lektury go nie zgubić. Jeszcze się przyda.
Ten młodzieniec (czy ta młoda i piękna dziewczyna), nie potrafiący docenić, ba, zauważyć choćby, deptanego pospiesznie dobrodziejstwa wynalazku danego mu po to właśnie, by choć na trochę powściągnął ten swój codzienny bieg i trochę odsapnął. Pierwszy raz kogoś takiego jak on widziałem już jakiś czas temu w Londynie.
Ten anonimowy chłopak (lub ta dziewczyna) to z jednej strony nieświadomy grabarz swoistego, niepowtarzalnego ducha tego miasta. Może w tym swoim duchu niedoskonałego, mało atrakcyjnego ale w tej niedoskonałości niepowtarzalnego. To o tym duchu i jego niedoskonałości miałem pierwotnie napisać. Duchu poświęcanym obecnie w imię powszechnej unifikacji tak, jak bóg Progres i bogini Mamona przykazała. Zaklejanego rozpoznawalnymi wszędzie, w każdym zakątku globu markami: ZARA, STARBUCKS, ADIDAS, H&M, C&A, MARX&SPENCER, McDonalds, Smażony Kurczak z Kentucky… Tak, by równie świetnie i swobodnie czuł się w tym mieście ktoś, kto świetnie i swobodnie czuje się w Bostonie, Leeds, Bremie, wszędzie. Mijając i nie zauważając coraz bardziej czujących się nieswojo tubylców, co jeszcze może pamiętają gdzie był kiedyś „Skład win Simona&Stockiego” ale boją się, że już by w tamto miejsce nie trafili. Żal mi tych tubylców i gubiącej się wraz z nimi pamięci tego miasta.
Ale z drugiej strony trudno nie przyznać, że ten natłok obcych ale z każdym dniem bardziej traktowanych jak swoje napisów we wszystkich językach świata, wyglądających jakby właśnie Bóg znów je mieszał za coś na nas obrażony, to dowód, że w końcu tacy sami z nas obywatele świata, jak wszyscy inni. Jak Bostończycy, mieszkańcy Leeds, Bremeńczycy… Już nie gorsi. Idący radośnie Nowym Światem czy Chmielną i z dumą wypatrujący wśród tych światowych szyldów witryn Kielmana, Bazarnika, Bliklego, rozbawionych tą cząstką „zrewoltowanego Paryża” co się rozłożyła pod świetnym adresem na rogu Nowego Światu i Świętokrzyskiej. Umykających spod pędzących Krakowskim kół coraz zacniejszych modeli z coraz bardziej prestiżowych fabryk. Dochodzących wreszcie…
Jeszcze kawałek czasu temu miasto to, na czele innych naszych, nie mniej od niego zasługujących na to, ścigało się z Berlinem o pierwszeństwo bycia tym, w którym odwróciła się historia. Od początku szło to dość kulawo bo jak tę naszą ulotność powstałej w tak wielu głowach równocześnie chęci bycia wolnymi skonfrontować z czymś tak nachalnie materialnym jak burzenie betonowego muru, który wolnych oddzielał od niewolników?
I od teraz już pewnie na zawsze, gdy przyjdzie komuś ochota rozpamiętywać tę odmianę oblicza historii czcił ją będzie radosną zabawą młodych Niemców w miejscu gdzie mur kiedyś stał a teraz już go nie ma. A my?
… wreszcie mijamy przepiękne w swym niezwykłym dla tego okaleczonego niegdyś amputacją dawnego piękna miasta imponującym dostojeństwie bryły Hoteli „Europejskiego” i „Bristolu” i stajemy…
Stajemy, bo dalej się już iść, tak jak szło się dotąd, nie da. Nie ma tam oczywiście muru. W każdym razie takiego jak ten, który kiedyś burzyli Berlińczycy upojeni wolnością. I szczęście, że takiego tam nie ma. Byłby przecież miarą nie naszej wielkości lecz śmieszności. Tak, jak są nią te dwa rzędy zapór, pancernych zasieków, przegradzających kawał głównego traktu miasta w najbardziej reprezentacyjnym jego punkcie. Ustawione z obawy przed grupką strach ludzi, którzy siedzą (dziś w liczbie pięciu) skuleni pod ścianą po przeciwnej stronie ulicy. Tam siedzą gdzie te dwie pancerne ściany ich zepchnęły. Są oni zbyt słabi aby przeskoczyć choćby ten pierwszy rząd ale muszą mieć jakąś niesamowitą siłę. Nie tylko dlatego, że wciąż tam są ale i temu, ze przecież nie bez powodu wzniesiono te dwa ciągi zapór. Przed nimi tak chowa się demokratycznie wybrana władza wolnego państwa. Biorąc przy okazji w cudzysłów tę całą wolność i tę demokrację. Unieważniając i anulując przy okazji tę moją radość z kontemplowania warszawskiego koktajlu polsko- światowego.
I choć wiem, że z pozoru nijak one, te płoty na Krakowskim Przedmieściu, mają się do tamtego muru, że te jeszcze jakoś bym przeskoczył a do tamtego nawet bałbym się podejść. Ale patrząc na nie czuję wstyd, którego już nie czują Berlińczycy.
Oni swój mur mieli obudowany takim kontekstem, w którym strach narzucał respekt i zrozumienie. Ten nasz może budzić jedynie zażenowanie. Takie jak to usłyszane przypadkiem gdy śmieszną złowrogość dziś kontemplowałem- „ Na tyle ich tylko stać!”
Mamy więc ten swój mur gdy Berlińczycy mają swą radość świętowania na gruzach.
Kiedy patrzyłem na ten karykaturalny, warszawski pomnik „zawracania historii” postawiony w poprzek* Krakowskiego Przedmieścia na rocznicę, przypomniała mi się pewna piosenka Jacka Kaczmarskiego. Taka, jak dotąd sądziłem, mocno zdezaktualizowana. Zaczynająca się od słów „Patrzę na młodych Niemców sen…”. Zdezaktualizowana…
???
Tekst dedykowany intuicji
* no nie do końca ale w jakiś sposób jednak…
http://farm5.static.flickr.com/4154/4979939794_ab0c90e6e8_m.jpg
http://farm5.static.flickr.com/4083/4979333595_be0b0cb0e3_m.jpg
http://farm5.static.flickr.com/4112/4979941772_a96dbc2943_m.jpg
(zdjęcia rosemann)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz