Inni pewnie napiszą o tym lepiej ode mnie ale trudno nie zabrać głosu, gdy właśnie odkryto kolejne działanie obecnej ekipy „nacechowane bardzo głębokim poczuciem godności”*. To cytat szefa tej ekipy wyposażonej w specyficzne, choć może i głębokie, poczucie godności. Słowa te pan Premier, bo o nim mowa, wypowiedział pytany o sprawę smoleńską. I o działania (przez niektórych nazywane zaniechaniami) jakie podjęto (czy się ich dopuszczono) by śledztwo dobiło do końca. Kiedy próbuje sobie przypomnieć cóż takiego NACECHOWANEGO GŁĘBOKIM POCZUCIEM GODNOŚCI ma na swoim koncie ten pełen pychy gość i jego „godna inaczej” ekipa nieodmiennie do głowy przychodzi mi pamiętny występ „poligloty” Grasia przepraszającego ruskich za ten portfel zwinięty szczątkom. I dokładnie taka jest cała ta godność pana Tuska. Godność damskiego boksera opowiadającego tu i ówdzie o sowim znakomitym „prawym prostym” ale pomijającego ten istotny szczegół, że ma odwagę tej swojej „zabójczej broni” używać tylko w stosunku do tych, którzy niczym choćby zbliżonym nie dysponują.
Głównym motywem wynurzeń naszego „capo di tutti capi” (to określenie wstawiłem świadomie i jak mi się wydaje, dość celnie) jest stwierdzenie, że „stać go na to by nie oddawać”. Mówiąc dosadnie pan Premier wyjaśnia, że nie musi glanować Kaczyńskiego gdy ten mówi to czy inne nieprzychylne słowo pod adresem pana Premiera i jego podręcznych. Trudno mi się z Tuskiem nie zgodzić. On nie musi oddawać. Robią to za niego chętnie i stadnie różni tacy z „zaprzyjaźnionych stacji” oraz gazet i czasopism. Nie musi tak samo jak nie musi taki ważny bandzior, który od oddawania ma specjalną ekipę chłopaków.
Kiedy słucham o pokątnym „załatwieniu” sprawy krzyża to w pogardzie mam ten brak odwagi gościa, który z każdym otwarciem ust próbuje mnie, Polskę i świat przekonać, że jest kimś wyjątkowym. Takim macho polityki potrafiącym wszystko (i wszystkich) w mig załatwić. Owszem, jest. Jest wyjątkowym, ale tchórzem nie potrafiącym choćby ze śladową odwagą stanąć przeciw problemom czy przeciw ludziom. Robią to zawsze za niego jakieś „chłopaki”. Często nieznane i anonimowe. Jak ten, co wydzwaniał do krakowskiej kurii w sprawie pochówku, jak ci, co się tak sprawnie dzisiaj uwinęli. A może by nam pan Premier m jednak zdradził te nazwiska wspomnianych zaradnych? Wiedzielibyśmy przynajmniej kto w tej pokracznej ekipie lepiej lub gorzej ale coś tam potrafi zrobić. To by było też takie potencjalne nazwisko „nowej nadziei PO” . A i panu Donaldowi by się ona przydała jak go znów ręka zaświerzbi by jakiemuś swemu kolejnemu „trumvirowi” kosę znienacka wsadzić w plecy. Swoim starym zwyczajem. Żeby z wprawy nie wyjść.
Trudno też szanować inteligencję szanownego pana Premiera co to przy jej wlewaniu sam Bóg miał się ponoć szczególnie przyłożyć. Gdy czytam jak mówi „wydaje się, że opinie, które rząd polski prezentuje ws. Smoleńska, są kategoryczne i zdecydowane i przynoszą efekty, o jakie nam chodzi” to mam nieodparte wrażenie, że faktycznie jemu i jego rządowi o cos tam chodzi ale na pewno nie o to co jest w interesie państwa i społeczeństwa. Mam natomiast wątpliwość co do dalszych słów, wedle których to wszystko służyć ma „możliwie szybkiemu wyjaśnieniu przyczyn katastrofy”. Kiedy zestawie to tuskowe „kategoryczne i zdecydowane i przynoszą efekty” z gnijącym na betonie smoleńskiego lotniska truchłem będącym rozsypującą się pozostałością po naszym (NASZYM tchórzu!!!!!) wojskowym samolocie, z ekipą wysyłanych i nie mogących być ostatecznie wysłanymi archeologów, z ciągłym i ciągle ignorowanym żebraniem u ruskich o dokumenty to mam ochotę zapytać tego „dotkniętego przez Boga” gościa czy on w ogóle wie co znaczy słowo „kategorycznie” i słowo „zdecydowanie”. O efekty pytał nie będę bo nie mam złudzeń, że rozumiemy je podobnie.
Może sobie pan Tusk, do tej pustej gadki o godności dodawać i coś takiego: „Nikt mnie nie namówi, żeby działania wokół katastrofy zamieniły się w ring, pojedynek, kto komu dołoży. Jarosław Kaczyński chce awantury, ja nie, on będzie robił wszystko, żeby ona trwała, ja, żeby wygasała”. I tu się zgodzę, że nikt pana Tuska na ring nie będzie w stanie zaciągnąć. Na ringu, na oczach widzów trzeba przestrzegać jakichś zasad. Wiadomo jednak, a dzieje wszelkich PO-wskich „tenorów” i „trumvirów” są dowodem najlepszym, że „przestrzeganie zasad” w walce nie jest tym, co pan Tusk lubi najbardziej. Więc żaden tam ring. Raczej kopniak w krocze, cios w tył głowy i z kolana w zęby. Byle skutecznie. W ringu dostać może każdy. Metoda tuskowa gwarantuje, że okładana będzie tylko jedna strona. I, co już wspomniane, zrobią to za niego jakieś „chłopaki”
To drugie zdanie, mające w zamierzeniu pokazać pana Tuska w roli dobrotliwego, unikającego konfrontacji baranka, całkiem opacznie świadczy przeciw niemu. Choć zrozumienie tego jest dla pana Tuska zapewne zbyt wielkim wysiłkiem. Myślę, że nawet najbardziej zapamiętały admirator tego chodzącego nieporozumienia musi przyznać, że wraz z nastaniem jego czasów rozpoczęło się w Polsce pasmo konfliktów, jakich trudno by w reszcie dwudziestolecia wcześniej szukać. Wniosek z tego taki, że to robienie wszystkiego żeby wygasła [awantura] jakoś nie za specjalnie Tuskowi wychodzi. Bo albo z niego kłamczuszek, który tylko mówi ale z premedytacją nic nie robi albo taki polityczny impotencik, którzy może i robi „wszystko” i ze wszystkich sił tylko że to jego wszystko to w istocie całe nic. Bo zwyczajnie przerasta to jego możliwości.
I owo „całe nic” to na dobrą sprawę świetna puenta dla tego tekstu. Bo „całe nic” to chyba po prostu prawdziwe imię gościa znanego bardziej powszechnie jako Prezes Rady Ministrów Rzeczpospolitej Polskiej Donald Tusk. Jak łatwo opisać nic tak imponującym ciągiem znaków…
* Inspiracja i cytaty: http://www.tvn24.pl/-1,1673736,0,1,tusk-stac-mnie-na-to--zeby-nie-oddawac,wiadomosc.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz