Im bliżej 10 kwietnia, tym więcej będzie się pojawiało różnego rodzaju głosów poświęconych rocznicy. Zupełnie zrozumiałe i zupełnie niepojęte za razem w jakim kierunku może to pójść. Tym bardziej, że już widać coś w rodzaju rozprowadzania.
Dwie rzeczy z delikatnego póki co szumu medialnego wyłowiłem. Obie skupiają się wokół kwestii co dalej z tym dziesiątym. Czy najbliższy będzie ostatnim, który zgromadzi tłumy pod Pałacem na Krakowskim?
Choć w całej reszcie jest różnie, głownie rozbieżnie, w jednym trudno mi się nie zgodzić z Elżbietą Jakubiak*. Choć po prawdzie ja to widzę szerzej niż ona, odnosząca rzecz tylko do zachowania dawnych kolegów z PiS. Wątpiąc i w to, że na dziesiątym kwietnia skończą obyczaj tłumnego czczenia kolejnych miesięcznic katastrofy jak też i w to, że czczą pamięć kogokolwiek, zauważyła, że od 10 kwietnia 2010 r. mimo tego, iż ciągle (mniej lub bardziej ale jednak) żyjemy Smoleńskiem, jakoś zatrzeć się zdążyły twarze i nazwiska tych, którzy wtedy zginęli. I to uważa za winę albo wręcz grzech zaniechania, stawiający pod znakiem zapytania szczerość wszelkich żalów i łez.
Właściwie trudno nie rozumieć tego jej żalu. Przypomina ona, że przecież zginęli tam przyjaciele i koledzy i tych, którzy co miesiąc są na Krakowskim jak i tych, którzy robią wszystko, by na Krakowskie nikt już nie zaglądał. A dziś z tej przemielonej tam elity pozostały w naszej pamięci jakieś jej szczątki. Na ich podstawie można być pewnym tego tylko, że była katastrofa. Wizja PiS powoli skłania się ku temu, że w tej katastrofie zginęły dwie osoby- prezydencka para. Wizja katastrofy, propagowana przez media głównego nurtu i przez czynniki, powiedzmy „oficjalne”, jest zdecydowanie bardziej elastyczna. Przez pewien czas pewnym było, że w Smoleńsku zginęła pani Szymanek- Deresz. Czasem sugerowano jeszcze pana Sariusza Skąpskiego. Od pewnego czasu zaś wiadomo, że zginął na pewno Protasiuk i Błasik.
I ta pustka w miejsce reszty nazwisk przeszkadza także i mi. I przeszkadza to jeszcze, że kiedy już pojawiają się inne nazwiska to zawsze niemal na dodatek z podziałem na te lecące samolotem „słusznym” i „niesłusznym”. A te są definiowane w zależności od optyki, jaką ogarnia się i ocenia naszą polityczną współczesność. Ona, niestety, zdominuje Krakowskie Przedmieście A.D 2011.
Druga rzecz, której trudno nie zauważyć, to coraz wyraźniej słyszane sugestie, że rok to dość. Dość dla żałoby. Bo jest przyjęte. W dodatku powszechnie.
Rozumiem, że coś, co ciągnie się tak długo, może nużyć. Ale w zasadzie to odnosi się do tych, którzy to ciągną. Pozostali raczej niczym uciążliwym się nie okazali za bardzo przez ten czas więc i zmęczyć się raczej nie mogli. A to oni o zmęczeniu mówią coraz częściej i coraz głośniej.
Pominę fakt, że tylko będący w żałobie jest w stanie stwierdzić ów koniec. Żal nie jest na rozkaz ani nie kończy go komenda „spocznij”. Sam odczuwający powie, że to już. I powie z czego to wynika.
Oczywiście takie moje widzenie sprawy tych, którzy na to patrzą inaczej, bez dwóch zdań nie przekona. Spróbujmy inaczej. Ot choćby odwołując się do innych symbolicznych gestów, które do nich zdają się trafiać. Choćby ten z rocznicą wybuchu wojny. Choć od dziesiątków lat każdy wie, że wtedy się zaczęło, przez kogo się zaczęło i dlaczego to dla niektórych fakt, że pani Kanclerz Niemiec w 2009 roku oficjalnie to przyznała był niemal jak prawdziwe zakończenie tamtej wojny.
Zamordowanych w Katyniu opłakaliśmy po tysiąckroć, mogliśmy w końcu na ich mogiłach postawić krzyże i modlić się przy nich przez lata. Ale są tacy, dla których „każdą cenę warto było zapłacić” by to Putin zadekretował żal żeby ofiara uznana została za naprawdę wypełnioną. A i tak przebąkuje się, że jeszcze trzeba by w tym roku potwierdził to Miedwiediew. Kto wie, czy za rok jakiś szef FSB, po nim jeszcze jakiś gubernator którejś z sybirskich obłasti?
Czy tak trudno przyjąć do wiadomości to, że zapewne tym, co mają w sobie siłę i determinację by ciągle tam, na tym Krakowskim być, czegoś do końca tej żałoby brak? Choć groby sa, krzyże są i modlitw nie brakuje.
Myślę, że nie w tym rzecz, że trudno. Myślę, że dobrze wiedzą, iż mogło to stać się już dość dawno. Problem, że trzeba jeszcze chcieć. I problem w tym, czego tak naprawdę chcą.
Pisze się i mówi, że historia magistra vitae est. Ci, którym ta maksyma szczególnie teraz powinna się przypomnieć, znają ją chyba doskonale. Na tyle w każdym razie, by wiedzieć, że nigdy jeszcze nie udało się spacyfikować niezadowolonego tłumu wezwaniem, by sobie do domu poszedł. I tym razem też nie pójdzie. Śmiem twierdzić, że wszyscy z tego sobie zdają sprawę i prawie wszyscy na to liczą. Prawie wszyscy, choć z jakże różnych powodów. Skłonny jestem przyjąć, że tylko Episkopat chce czegoś innego niż cała reszta. Tyle, że przez swą niedawną rolę teraz to sobie może chcieć!
* zauważony kawałek wypowiedzi bodaj w TVN24 gdy skakałem po kanałach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz