wtorek, 8 marca 2011

Duszno w III RP czyli… kto w to wpuścił dziennikarzy

Prawdę mówiąc zaskoczyła mnie nadeszła nie tak dawno powódź złych wieści dotyczących zięcia Lecha Kaczyńskiego, pana Dubienieckiego. Można by sądzić, że nie ma, nie było i nie będzie chyba w historii polskiej palestry owcy równie czarnej ja ten przypadek (choć ten kolor jest w tym środowisku dość popularny…). Tylko tak można było wyjaśnić to, że głównej „gazecie opiniotwórczej” starczyło na istny i chyba niespotykany w jej historii serial o jednej, prywatnej na dodatek osobie. Zastanawiała mnie ta perfekcja, z jaką „dziennikarze śledczy” Gazety wyłuskali ciemne sprawki tej ciemnej postaci. Choć pamiętając jak kiepsko poradził sobie „pion śledczy” Wyborczej z „afera Rywina” mogłem sądzić, że tym razem po prostu dopisało im szczęście.

Oczywiście przypadki się zdarzają, czasem dosłownie na ulicy można znajdować prawdziwe skarby. Szczególnie często, jak się okazuje, takie szczęście przydarza się oczywiście dziewczynom i chłopakom z Czerskiej znajdującym na ten przykład absolutnie tajne zdjęcia z miejsca katastrofy i stołu sekcyjnego. Szczęście tak wielkie, że dzierżący ten materiał panowie z prokuratury „bez najmniejszych wątpliwości” stwierdzili, że od nich nie mogły wypłynąć.

Okazuje się jednak, że u źródła każdego niemal „szczęścia” leży jakaś wola, by temu szczęściu pomóc. W przypadku „serialu” Wyborczej szczęście przybrało postać prokuratorów, którzy jak najbardziej szczęściu flagowego okrętu Agory dopomogli.

dzięki tym prokuratorom wychodzi na to, że w meczu Marcin Meller – Stefan Niesiołowski właśnie zrobiło się 1:0. To tak na marginesie twierdzenia pana Niesiołowskiego, że „Meller nie wie o czym mówi”.

Wychodzi też na to, że ci, którzy tak ochoczo poparli nową władzę w roku 2007 bo im się duszno zrobiło muszą wziąć teraz głębszy oddech. Bo znów mogą poczuć ucisk w klatce piersiowej.

Informacja dotycząca gromadzenia, najpewniej na potrzeby starcia nieokreślonego jeszcze wówczas kandydata PO na prezydenta(ale potencjalnie Donalda Tuska) z, jak się spodziewano, Lechem Kaczyńskim w pełni to poczucie duszności usprawiedliwi. Ma, już w tym stadium, dokładnie taki sam wymiar, jak te wszystkie, które stały się podstawą wykreowania w mediach i opinii publicznej wizji „pisowskiego państwa”, łamiącego wszelkie zasady demokracji i praworządności. Nad tamtymi oskarżeniami ma jednak tę przewagę, że one nie wyszły, mimo wielu starań, mimo ponawianych po czym umarzanych śledztw poza ogólne sugestie a ta sprawa jest dopiero do wyjaśnienia.

Czytając informacje pochodzące od Tomasza Tuczapskiego warto zwrócić uwagę na dwie rzeczy. po pierwsze nie można im zarzucić, że są reakcją na obecna kampanię walenia w Kaczyńskiego i PiS za pomocą Dubienieckiego. Świadczy o tym choćby data pisma, które w tej sprawie miał otrzymać Prokurator Generalny. latem 2010 nikomu się jeszcze chyba nie śniło, że rok następny zaczniemy w cieniu „strasznego Dubienieckiego”.

Po drugie ciekawe jest to, że nagle pojawia się ABW z zaskakująca propozycję, którą na nieszczęście obecnej ekipy, pan Tuczapski miał zarejestrować.

Oczywiście reakcja prokuratury na sprawę zgłoszoną przez Tuczapskiego mnie nie dziwi. Dziwiłaby mnie inna zważywszy na to, że jeszcze wtedy PO „nie miało z kim przegrać”. Tak. Tak to jest z ta naszą „niezależną prokuraturą”. Wliczając w to i pana Prokuratora Generalnego, którego odpowiedzi w tej sprawie jakoś nigdzie nie znalazłem. A teraz chyba byłaby jak najbardziej na miejscu.

W całej sprawie ciekawe jest i to, że, jak twierdzi Tuczapski, już pierwsze jego zetknięcie z prokuratorem zaowocowało sugestią dotycząca bardzo konkretnych osób z otoczenia Lecha Kaczyńskiego. To zas świadczy, że nie tylko w kancelarii wspomnianego prawnika poszukiwane były „interesujące” materiały. Teraz, gdy serial o Dubienieckim w najlepsze puszczają różne „zaprzyjaźnione” media, aż prosi się o przygotowanie prequela, który ujawni jak dzielni śledczy weszli w posiadanie tej „strasznej” wiedzy. A w jakimś pobocznym wątku przydałoby się pokazać którędy płynie to wartkie źródełko, którym wiedza przepływa wprost na biurka co sprawniejszych dziennikarzy Gazety Wyborczej.

Oczywiście spodziewam się kontrakcji polegającej na jakimś oświadczeniu, że „bez najmniejszych wątpliwości” stwierdzono, że takie sytuacje nie miały miejsca. Tyle, że padło nieco konkretów i mam szczerą nadzieję, że i one w oczekiwanym dementi się pojawia. Dla pewności, gdyby uszło to uwadze jakiegoś rzecznika prasowego prokuratury, wydaje mi się konieczną odpowiedź na następujące, łatwe do weryfikacji, pytania:

- Czy faktycznie Prokurator Generalny otrzymał w lipcu 2010 r. list od Tomasza Tuczapskiego?

- Kiedy przesłana została autorowi odpowiedź Prokuratury Generalnej?

- Jakie kroki podjęte zostały w związku z otrzymanym listem?

Pytań do prokuratury wrocławskiej i legnickiej nie ma w tym momencie sensu formułować. Raz, że sprawa, po wyroku sądu nakazującym ponowne zbadanie sprawy przez legnickich prokuratorów stała się świeża. Dwa, że można przewidzieć jak się zakończy postępowanie, w którym prokuratorzy są niejako sędziami we własnej sprawie.

Nie wiem czy tam komu się znów duszno nie zrobiło od tego. O to trzeba by pytać takiego pana Mazowieckiego na przykład. Bez dwóch zdań zrobiło się jednak ciekawie. Bardzo ciekawie.



http://www.rp.pl/artykul/623148_Zbierano-haki-na-Dubienieckiego-.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz