Przezabawny finał znalazł jak najbardziej poważny spór polityczny dotyczący panującej obecnie drożyzny oraz ustalenia komu za taki stan rzeczy należy przypisać odpowiedzialność a może i winę. To, co na początku zdawało się misterną partią szachów szybko przeszło w fazę warcabów błyskawicznych by skończyć się salonowcem, znanym też w kręgach raczej niesalonowych pod prostszą nazwą dupniaka.
Przypomnę, że na samym początku wspominany zarzut, postawiony przez opozycję, zaowocował dość twardo postawionym przez osoby związane z partia rządzącą stanowiskiem, że rząd nie będzie wpływał na ceny. Bo jest rynek, kapitalizm i takie tam… Dodano do tego dość szerokie omówienie przyczyn obecnego stanu rzeczy oraz absolutnego braku wpływu na niego i winy rządu pana Tuska.
W trakcie „wymiany uprzejmości” między liderami obu obozów, związanych z problemem wzrostu kosztów utrzymania obywateli, szef opozycji nazwał szefa rządu „wójtem” a ten wytłumaczył się iż wcale nie twierdził wtedy (choć mało kto odniósł inne wrażenie), że za cenę jabłek odpowiada Kaczyński. Tak jak on teraz za cenę cukru na przykład nie odpowiada…
Następny ruch wykonała opozycja wysyłając swego szefa na zakupy. Przy ich okazji został przez niego przedstawiony pomysł „dodatku drożyźnianego” dla najbiedniejszych. Pomysł w mojej ocenie niezbyt sensowny. Raz, że najkosztowniejszy z uwagi na jego mechanizm, na który składa się nie tylko potencjalna kwota pomocy z budżetu ale też koszt jego obsługi. Dwa, że taki mechanizm skłania do nadużyć.
Słusznie więc Prezesa Kaczyńskiego ochrzczono z miejsca populistą i socjałem. To drugie nie jest takie znowu negatywne. Jak wiadomo kto za młodu nie był… Poza tym o socjalnych sentymentach Prezesa wiadomo było nie od dziś. I nie dam sobie ręki uciąć za to, że nie one właśnie są w największym stopniu magnesem przyciągającym do PiS-u „żelazny elektorat” miast i wsi. No a populista… a kto w tej kwestii może powiedzieć, że jest bez winy? Zresztą nie chcę wybielać pana Prezesa bo jest dorosły i sam sobie poradzi.
Choć przyznam, zdawać by się mogło, że właśnie wtedy przeszedł do defensywy. Najpierw tłum dziennikarzy ruszył na zakupy i okazało się, że jak się chce to się da. Niemal za tyle samo co wówczas gdy Tusk „czołgał” Kaczyńskiego za te jabłka. Najwyżej jakieś marne 19% drożej. Później czepiono się tej „Biedronki” nieszczęsnej.
Pan Premier z miejsca podchwycił ten watek i ochoczo, nie zważając na to, że jego słowa mogą być uznane za kryptoreklamę, iż on oraz jego dalsza i bliższa rodzina niemal nie wychodzi z „Biedronki”. To ostatnie to oczywiście moja lekka nadinterpretacja.
Tu to ja się znowu Panu Premierowi zacząłem dziwić, bo, przyznaje, chodzę do „Biedronki” ale tylko wtedy, gdy już nie mam innego wyjścia. I poniekąd to „nie wychodzenie” rodziny Tusków ze sklepów tej firmy mogę pojąć. Tam często trudno się wręcz od podłogi odkleić…
Nota bene ciekawostką sprawy jest to, iż wniosek z niej może być taki, że lepiej w Polsce być szefem opozycji niż szefem rządu. Ten pierwszy może sobie pozwolić, by olewać wszelkie „Biedronki” i jak panisko wydawać pięć dych w sklepie osiedlowym a ten drugi, bidula, musi tłuc się przez miasto by zaoszczędzić dwie dychy.
W każdym razie zdawało się, że Prezes PiS te batalię przegrał. Tym bardziej, że różne „zaprzyjaźnione stacje” zaczęły urządzać konkursy przeróżne na to, co Prezes jest w stanie ze swych zakupów przyrządzić. Dobrze, że nie wpadło do głowy Kaczyńskiemu kupić jakiegoś płynu do czyszczenia ani chusteczek higienicznych bo dopiero radiosłuchacze mieliby kulinarny problem…
No i kiedy Kaczyński był już prawie znokautowany zwyczajem spędzania czasu przez rodzinę Tusków w tanim dyskoncie, Premier miał pecha. Zapytany przez dziennikarzy o cenę cukru, która to cena i w „Biedronce” nijak do kolorowych wizji Premiera nie pasuje ten…
Z tego pana Tuska, co to swą polityczną i publiczną karierę zaczął jako szef „gdańskich liberałów”, co jak tylko doszli pierwszy raz do władzy, to tak zaczęli prywatyzować i wspierać kapitalizm tak intensywnie, że zasłużyli w niektórych środowiskach na pieszczotliwy przydomek „sprzedawców Polski”, wylazł nagle istny Kim Ir Sen! No może raczej jakiś późny Gomułka czy tam środkowy Gierek. Ni z tego ni z owego dawny piewca wolnego rynku oświadczył, że za ceny cukru odpowiadają „spekulanci” po czym przyznał, iż wezwał do siebie jakiegoś kierownika naszego cukrownictwa i go ostro objeb… znaczy objechał za ten wzrost cen. Wzrost, co to dzięki takim metodom, jak zastosowana przez Premiera wobec kierownika, ma być tylko chwilowy. Dodał, ze ów kierownik cukrownictwa jest „państwowy” i Premierowi podlega więc objeb… objechać go Premier miał możliwość. Wojowniczo zapowiedział też, że są jeszcze państwowi operatorzy sprzedający prąd obywatelom, zapewne po „zawyżonych” cenach. I też czeka ich los kierownika cukrownictwa czyli solidne objeb… objechanie przez Premiera.
Można oczywiście przyklasnąć postawie Kim Ir… znaczy Donalda Tuska ale mnie zadziwia rzecz inna. Wśród sukcesów jego rządu wymieniono przecież również „przyspieszenie procesu prywatyzacji”. Ja się w takim razie pytam po co prywatyzować skoro w ten sposób Premier Kim pozbawia się tego tak skutecznego środka regulacji cen w naszym państwie. Cóż zrobi Premier, jeśli sprzeda KGHM a zaraz po tym, przez spekulacyjną zmowę „kartelu miedziowego” podrożeje miedziany drucik i już ci wkrótce objeb… objechani szefowie państwowych prądnic i tak będą musieli podnosić ceny choćby Premier posunął się wobec nich nawet do rękoczynów?
Tak więc jedynym logicznym krokiem naszego, objawionego właśnie Kima powinna być powszechna nacjonalizacja. Taki „skok na OFE” w skali duuuużo większej. Wtedy ludziom się będzie żyło dostatniej a Polska będzie… no to jest jeszcze do ustalenia przez znawców doktryn ekonomicznych. A Premier będzie dbał o ich socjalne bytowanie wzywając tego i owego kierownika by go w razie konieczności objeb… objechać pro publico bono.
A swoją drogą ciekaw jestem co by zrobił Premier Tusk, gdyby w tej jego pobliskiej „Biedronce” jednak kasjerka by mu nabiła te pięć dych za zakupy? Czy objeb… objechałby kierowniczkę tej, konkretnej „Biedronki”? A jeszcze ciekawsze co by usłyszał w odpowiedzi. Sądzę, że, bez względu na treść i formę byłaby to jak najbardziej teraz konieczna dla psychicznego zdrowia naszego Premiera, zapomniana już chyba lekcja liberalizmu ekonomicznego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz