Zasiadłem wczoraj przed telewizorem ustawionym na główną stację informacyjną ostatniego czasu. Nie bez przyczyny usiadłem zachęcony całą masą opublikowanych tego dnia informacji, dotyczących politycznych reakcji na wyczyn pana Ministra Arabskiego. Głównie zaś relacji ze strony jego partyjnych kolegów. Szczególną uwagę zwróciłem wcześniej na opinię jedynego już chyba polityka Platformy, którego nie przestałem darzyć sympatia i szacunkiem, pana Antoniego Mężydły. Choć i on wpisał się, rzec można, obiema rękami, w tę bez dwóch zdań durną koncepcje obrony sprawy, która niczym się nie broni. W przypadku posła Mężydły i kilku jego kolegów nie broni się dodatkowi i z tego powodu, że pamiętają oni znakomicie, skąd techniczne rozwiązanie zaczerpnął ich partyjny kolega, Minister Arabski.
Okazało się, że ja czekałem na darmo zaś stacja jest mocno „zaprzyjaźniona”. Zamiast rozważań nad grzechem Arabskiego obejrzałem rozprawę z zupełnie innym grzesznikiem. Z osoba, która mnie ani grzeje ani ziębi, nie bierze z mojej kieszeni podatnika ani grosza i która w moim odczuciu ze sprawami mego państwa i mnie jako obywatela ma taki związek jak niemal 40 milionów pozostałych obywateli. Może to się oczywiście zmienić choć może też pozostać tak już na zawsze. Tak widzę obecną pozycję pana Marcina Dubienieckiego.
Nie jest dla mnie powodem do specjalnego traktowania go fakt, że jest on poprzez koligacje związany z tym czy innym znaczącym politykiem. Nie jest dla mnie powodem także i to, że usilnie stara się on być kimś znacznie bardziej znaczącym niż jest. Myślę, że taki zamiary i wysiłki można przypisać sporej części naszego narodu a to powinno nas cieszyć bo czy nie jest dobrze, gdy naród składa się z osób ambitnych i dynamicznych.
Nie jest dla mnie tajemnica, że specjalne względy, jakimi cieszy się zwykły obywatel, Marcin Dubieniecki wynikają nawet nie z tego wspomnianego wyżej faktu, iż ma on takie osobiste powiązania jakie ma. Raczej z tego, że niezbyt rozważnie się nimi usiłuje posługiwać. Widać brak mu mocnych nerwów, zimnej krwi, cierpliwości.
Zrozumiałbym, gdyby zainteresowanie Marcinem Dubienieckim ograniczyło się do kolorowych tygodników plotkarskich i tabloidów. Bo one żyją z takiego postrzegania i pokazywania świata. Kreują naszą rzeczywistość za pośrednictwem ludzi, przy których, pozwolę sobie na ryzykowne dziś stwierdzenie, Marcin Dubienecki pozytywnie się wyróżnia.
Wbrew temu poprzedniemu akapitowi, rozumiem też zainteresowanie Marcinem Dubienieckim a właściwie jego brakiem rozwagi, ze strony mediów, które bez dwóch zadań są na tyle „zaprzyjaźnione” by stawiać brak rozwagi Dubienieckiego ponad brak skrupułów i przyzwoitości Arabskiego i jego obrońców. Rozumiem, bo wiem, że to zainteresowanie nie jest tak naprawdę zainteresowanie obywatelem Marcinem Dubienieckim ale zainteresowaniem „mężem bratanicy Jarosława Kaczyńskiego”. Zainteresowaniem, którego by po prawdzie nie było gdyby ów „mąż bratanicy Jarosława Kaczyńskiego” nie dawał takich okazji do zainteresowania lecz zupełnie inne. Gdyby był jakimś zadeklarowanym obrońca krzywdzonych zwierzątek i przyrody nieożywionej, gdyby kopał studnie w Sudanie, gdyby wykonał pierwszą operacje na otwartym sercu…
Śmiem sądzić i jestem się w stanie o to mocno spierać, że bardziej ma znaczenie nie to, że on taki nierozważny, ale że „Jarosława Kaczyńskiego”. Nierozważnych krewnych naszych czołowych polityków mieliśmy wszak na pęczki ale kto ich pamięta? I potrafi wymienić? Ja od biedy zdołałem sobie przypomnieć przyrodniego brata Leszka Millera i brata Mirosława Drzewieckiego. Z trudem zdołałem bo jakoś tak mocno eksponowani oni nie byli. Choć również pozycję swych wysoko postawionych bliskich jakoś tam próbowali twórczo zagospodarować.
Ale pal licho media. Niechby i najbardziej opiniotwórcze, szczególnie zaś te „zaprzyjaźnione”, od czasu do czasu pokazywały tę skryta na co dzień głęboko gębę tabloidu. Płakał po tym nie będę a nawet wręcz przeciwnie. O ile nie będzie to pociągać za sobą żadnych a już szczególnie negatywnych skutków.
I tu dochodzę do sedna „medialnej kariery” prywatnej osoby, Marcina Dubienieckiego. Jak wiadomo nie składa się ona wcale z relacji o kopaniu studni Sudanie. I nie owocuje tym, czym w przypadku tych studni można by oczekiwać.
Nie chodzi mi wcale o powstałą jakiś czas temu, gdzieś w okolicach relacji o „skoku Dubienieckiego na kasę SKOK-u” czarną legendę” Marcina Dubienieckiego. To jeszcze jakoś można przyjąć jako oczywistą konsekwencję jego zauważalnego parcia w rejony, w których z czymś takim jak „prześwietlanie” przez media trzeba się liczyć. Chodzi mi o działania podjęte przy okazji tego zainteresowania i „prześwietlania” przez media. Konkretnie zaś to, co może w bliskiej przyszłości spotkać Marcina Dubienieckiego w sferze jego działalności zawodowej.
„- Jesteśmy zaskoczeni językiem, którego używa w rozmowie pan Marcin Dubieniecki, i sposobem, w jaki się odnosi do dziennikarza - powiedział dziekan Okręgowej Rady Adwokackiej mec. Jerzy Glanc. Do Dubienieckiego zostało wysłane pismo z żądaniem złożenia wyjaśnienia - jak zaznacza mec. Glanc - dalsze kroki będą od nich zależały.
Jeśli Rada uzna, że Dubieniecki złamał zasady etyki adwokackiej, grozi mu kara od upomnienia do wydalenia z zawodu.”
„- Uważam, że ten pan całkowicie się skompromitował - komentował w TVN24 prof. Piotr Kruszyński, członek Naczelnej Rady Adwokackiej. W jego ocenie, takie wypowiedzi pokazują, że jest on niegodny tego zawodu i nie dorósł do tego, żeby wykonywać zawód zaufania publicznego. „
Powyższe wypowiedzi dotyczą dwóch, nierozerwalnie zresztą z sobą związanych spraw, których bohaterem jest Marcin Dubieniecki. Pierwsza z tych spraw to, jak pisała prasa (to jest istotne bo chyba tylko na tym opierały się media, komentatorzy oraz wypowiadający się przedstawiciele samorządu zawodowego) „zamiar założenia” przez Dubienieckiego kancelarii wspólnie z osoba, na której ciążą zarzuty „nadużycia uprawnień, doprowadzenia do wyrządzenia szkody majątkowej oraz sfałszowania ekspertyzy w sprawie korupcji przy budowie ambasady Egiptu w Warszawie. Grozi mu do 10 lat”. Jak rozumiem ten cytat, powyższe winy nie zostały jeszcze udowodnione. A plany Dubienieckiego w tej kwestii pozostają na etapie „zamiaru”. Drugi z zarzutów to upublicznione chyba z tysiąc razy, sławne „Dostałby pan w dziób" i "niech pan się ode mnie odp...”. Można rzecz! Oczywiście też pozostająca w sferze „zamiaru”. Gdybyż jeszcze pan Marcin zapowiedział, że dziennikarz „dostanie w dziób” byłaby to choć groźba. Ale przez to nieszczęsne „by” trudno przypisać wyczynowi Dubienieckiego taka kwalifikację.
Ja nie jestem prof. Kruszyńskim. Nie jestem choćby szeregowym, członkiem palestry ani nawet nie posiadam prawniczego wykształcenia. Ale jakoś nie wydaje mi się by w naszym systemie prawnym karalny był jakikolwiek zamiar. Usiłowanie, sprawstwo, podżeganie, bla bla bla… Ale zamiar? Poprawcie mnie!
A do pana profesora Kruszyńskiego i do pana mecenasa Glanca zaraz mam zamiar wysłać pisma z zapytaniem ilu członków palestry zostało usuniętych lub w inny sposób ukaranych dyscyplinarnie (najlepiej jeśli jeszcze wskażą w ilu wypadkach przy ich udziale) za używaniu wulgarnego języka a ściślej wulgarnego słowa (bo tyle obaj panowie mecenasi są w stanie panu Dubienieckiemu na tę chwilę udowodnić). I czy takie restrykcje grożą wszystkim członkom palestry czy tylko tym powiązanym rodzinnie z Kaczyńskimi.
na koniec jeszcze jeden fragment. Też z pana Kruszyńskiego: „- Są zasady etyki adwokackiej i należy trzymać pewną klasę - zaznaczył Kruszyński.” Omal nie zszedłem ze śmiechu. Trudno bym reagował inaczej na takie zapewnienia gdy wiadomym jest jaki wpływ ma owa „etyka adwokacka” na wydolność, a raczej na niewydolność naszego wymiaru sprawiedliwości. I co o niej sądzi społeczeństwo. Myślę więc, że pan Dubieniecki szczególnej ujmy „etyce zawodu” nie przynosi. Jej poziom jest jaki jest i był taki chyba na długo przed tym, jak pan Marcin do zacnego towarzystwa dołączył.
Wszystkie wytłuszczenia za: http://www.tvn24.pl/-1,1694187,0,1,niech-sie-pan-ode-mnie-odp-dubieniecki-wulgarnie-konczy-rozmowe,wiadomosc.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz