poniedziałek, 7 marca 2011

Cała Polska w rękach (?) kobiet

Zacznę od takiego dość smutnego dla mnie wyznania. Mam pełną świadomość, że tytuł jest zmanipulowany i że brzmieć powinien nieco inaczej. Jak, to wyjdzie po lekturze tekstu. Ale nie mogłem go umieścić we właściwej formie ni narażając się na ryzyko zwinięcia tekstu a może i gorszych szykan.

Im bardziej kobiety, a w zasadzie ich przedstawicielki których ustami polska kobieta demokratyczna ma szansę pić tego szampana i ten kawior od którego uginają się stoły wszelakich cateringów będących najbardziej „widomym znakiem” naszej europejskiej przynależności, przekonują jak piękny byłby świat gdyby tylko oddać im całość pieczy nad nim, tym bardziej marzę by to nigdy nie nastąpiło.

jest z nimi cos dokładnie takiego jak z walczącą z antysemityzmem „Gazetą Wyborczą”. Im bardziej walczą (one i Gazeta) tym więcej wrogów udaje się im ujawnić. Słowem jest tak, jak w jednej ze scen filmu Marczewskiego „Drzeszce”, w której zapędzony w kozi róg jeden z nieletnich ale szczerych komunistów przyznaję, że „prawdziwych komunistów” w państwie komunistycznym jest garstka a „wrogów ludu” zatrzęsienie.

Choć to zestawienie feministek i „Gazety Wyborczej” tak trochę ad hoc mi się przyplątało to nie jest ono całkiem przypadkowe. Oto tytuł ów, przy wigilii największego święta polskiego albo i światowego feminizmu (które nie wiedzieć czemu nie jest dniem wolnym od pracy przez co panie swe Manify muszą urządzać jak Bóg da) zaprezentował nam scenariusz na okoliczność przejęcia władzy przez panie. Znaczy nie rozpiskę wszystkiego, co się stanie tylko skład rządu. Jak wiadomo od dawna główną troską feministek jest rządzenie. Nie kopanie węgla, nie ściganie przestępców, nie … Można by tak długo.

W każdym razie „Wyborcza”, by nam ślinka pociekła na myśl o tym, co to będzie jak nie tylko będzie „Miasto Kobiet” ale wręcz „Państwo Kobiet” albo nawet „Planeta Mał… znaczy „Planeta Kobiet” . Ma nas do tego zachęcić cos w rodzaju kobiecego „gabinetu cieni”. Kurze… cień to jakby… facet. Może więc „gabinet fatamorgan”? Ale nie plączmy się w semantykę.

na czele „fatamorgan” stanąć ma Danuta Hubner. czemu nie. Jak już kiedyś pisałem od pewnego czasu (szczególnie od przypadku pana Marcinkiewicza) wiadomo, ze premierem w Polsce może być nie tylko każdy ale nawet byle kto. Pomińmy większość kandydatek bo zasadniczo nie ma się o co czepiać. Bo taka na ten przykład minister przedsiębiorczości, Henryka Bochniarz… Ja nie bardzo wiem po choinkę komu taki minister bo jak już to czemu nie minister sprytu na przykład?

W proponowanym składzie są bowiem lepsze rodzynki. Ot choćby „rodzynka” prof. Małgorzata Fuszara, socjolożka, współtwórczyni Gender Studies przy Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW jako przyszła „ministerka równości”. Ja pominę „osiagi” pani profesor w zakresie czynienia „równości” bo z wymienianych jakoś tak utkwiło mi, że za jej sprawą w części instytutów a może i w całym Uniwersytecie Warszawskim polikwidowano oddzielne toalety dla pań i panów. W tym przypadku akurat najbardziej uderza skrajny brak konsekwencji „gabinetu fatamorgan”. Jak wiadomo nie do pomyślenia jest dziś, gdy nasza polityka a z nią i reszta świata zdominowana jest przez samce, by te same osoby, które w składzie „gabinetu” umieszczono, bez protestu przełknęły na stanowisku do spraw „równości” jakiegoś faceta. Tak więc gdy już w 100% przejmą kontrole kobiety, to konsekwentnie tę tekę powinien otrzymać jakiś „cień” a nie „fatamorgana” . Tak byłoby uczciwiej.

Ciekawa sprawa jest też umieszczenie w strukturze „gabinetu” czegoś takiego jak ministerstwods. neutralności światopoglądowej i wielokulturowości. Pierwszy człon (nie wiem czy tak w tym przypadku wypada mówić…) rozumiem, choć nie pochwalam zważywszy na to jakie działania w naszej rzeczywistości pod pojęciem „neutralności” były prowadzone. Frapuje mnie cześć druga nazwy. Czy obok resortu, który obejmie pani Labuda (bo te „fatamorganę” na ów resort przewidziano) będzie tez jakieś ministerstwo jednej kultury. Nawet nie usiłuję pytać o „dziedzictwo narodowe” bo w takim kształcie to na pewno „no pasaran”.

Oczywiście nie umknęło mi w publikacji „wyborczej”, że to tylko „zabawa”. Ale i tak uważam, że panie szanowne bawią się, powiem dość ostro, brzydko. Bo utrwalają ta „zabawą” przekonanie, że dla nich tak naprawdę najistotniejszym problemem (oczywiście obok prawa do „skrobania”) jaki stoi dziś przed polskimi kobietami jest ilość ministerialnych stanowisk i poselskich mandatów, które przypadną tym „ustom”, które w imieniu „statystycznej polskiej kobiety” gotowe są na ten szampan i na ten kawior.

Złośliwie zareaguję na ta „zabawną” sugestię Kongresu Kobiet Polskich i „Gazety Wyborczej”, taką uwaga. Jeśli wierzyć zapewnieniom kobiet, że ich mózg od mojego niczym się nie różni (a musze chyba wierzyć pamiętając lincz na autorach książki „Płeć mózgu”) oraz moim nauczycielom biologii wprowadzającym mnie w tajemnice ludzkiego ciała, wychodzi mi, że jedyna różnica między politykiem facetem i politykiem kobietą nie mieści się w głowie lecz, proszę wybaczyć, w majtkach. tedy jasnym być musi, że o kształcie polskiej polityki zadecyduje zawartość majtek naszego rządu i parlamentu.

Proszę więc ów „gabinet fatamorgan” oraz Kongres Kobiet Polskich o ścisłość przy kolejnych kampaniach na rzecz „równości i wielokulturowości”. Bo tak naprawdę, biorąc pod uwagę moje wcześniejsze wywody, nie chodzi o to by w polityce było więcej kobiet lecz mniej peni… znaczy członków po prostu. Na rzecz członkiń oczywiście! Ku chwale i dla dobra Polski.

ps. Poważny tekst może później sklecę. O ile w ogóle…


Inspiracja: http://wyborcza.pl/1,75478,9210027,Rzeczpospolita_babska.html#ixzz1FtVKH7AW

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz