Nie dziwię się temu, co tak poruszyło wczoraj opinię publiczną. Dziwię się raczej, że tę opinie publiczna poruszyło. Bo to takie oczywiste jeśli popatrzy się na te nerwowe ruchy.
Jeśli miałbym się czemuś dziwić to właśnie tym nerwowym ruchom. Świadczącym nie o pełnej świadomości sytuacji ale raczej tę sytuację kreującym.
I jeszcze dziwię się, że w rzeczywistości roku 2011 są ludzie potrafiący jak najpoważniej dokonywać takich porównań, w których pojawia się Piłsudski i to wcale nie jako niedościgły wzór.
Od wczoraj na paskach różnych (najczęściej zaprzyjaźnionych) telewizji przesuwa się dla wielu szokująca wiadomość, że Premier nie wyklucza a nawet uważa za prawdopodobną możliwość wyborczej wygranej partii jego głównego adwersarza. Zapewne intencją polityka było zaprezentowanie się jako człowiek, który trzeźwo osądza otaczająca go rzeczywistość i potrafi wyciągać z niej wnioski. Niby słusznie ale jednak…
Zacznijmy od rzeczy fundamentalnej. Od tego, czemu to ów szef opozycji miałby wygrać wybory. Gdyby prześledzić fabułę wszelkich powieści Premiera, których ostatnio namnożyło się jak syryjskich chomików, to należałoby uznać, ze szef opozycji przegra bo szefowi rządu wszystko wychodzi jak ta lala. Właściwie prawie wszystko bo nie poradził sobie ze spiskiem biurokratów, którzy, na złość Premierowi chcącemu racjonalizować, wzięli i się masowo pozatrudniali.
Ciężka dola Premiera przypomina mi anegdotę o Temistoklesie spieszącym się na Agorę, gdzie miał się odbyć rutynowy ostracyzm. Zaczepił go niepiśmienny ale zaopatrzony w obywatelskie prawa chłopak i poprosił, by ten napisał mu na skorupce imię „Temistokles”. Nierozpoznany, wybitny polityk ateński spełnił prośbę ale zaraz zapytał jaki jest powód takiego wyboru. Młodzieniec odpowiedział, że wszędzie i od wszystkich słyszy jaki ten Temistokles jest wspaniały i ma już tego dość.
Słowem Kaczyński może wygrać bo Taki wspaniały ten Tusk że się obywatelom może zachcieć rzygać od tych słodkości i dostatków.
Poważnie zaś mówiąc, jeśli miałbym oceniać trzeźwo ostatnie posunięcia samego Tuska oraz tych, którzy uparli się dociągnąć do mety jak ongiś sędziowie i widzowie Pietra Dorando podczas maratonu w Londynie, to mi wychodzi z tego głęboka niewiara szefa rządu w swoje osiągnięcia oraz w to, że, jeśli rzeczywiście są, potrafią się same obronić.
Pamiętam choćby, gdy obecny Premier nie miał jeszcze powodów, by spać niespokojnie, przypominał nie jeden raz zauważoną przez kogoś prawidłowość, wedle której ten, kto ma telewizję publiczną, przegrywa wybory. Mamy rok wyborczy i telewizję w rękach partii Premiera. Nadto zdobytą w sposób, który jemu samemu zamknąć musi usta przed krytykami odnoszącymi się do „zawala szczania mediów”.
Mamy wreszcie niekończący się serial prasowy no i ostatnie przekonywanie artystów.
Coś chyba jest na rzeczy w tym, o czym mówiła prof. Staniszkis gdy widziała w oczach Premiera strach. Jak wiadomo strach do najlepszych doradców nie należy.
Wbrew pozorom nie jest tak, że społeczeństwo jest niewolnikiem mediów. W jakimś stopniu z pewnością ale o ile odnosi się to do wielu spraw, wątpliwe, by dotyczyło też tego, co politycy sądzą o swoich osiągnięciach i sukcesach. Złudnym więc może być przekonanie, że im więcej pogadanek pokazujących przeróżne osiągi wygłosi się w gazetach i telewizjach tym bardziej Naród będzie zakochany. Nie będzie.
Nie będzie choćby dlatego, że się Narodowi te pogadanki jakoś rozjeżdżają z tym, co spotykają na co dzień tak samo, jak im się różne „Magdy M” i „Brzydule” rozjeżdżają z ich osobistym, takim zdecydowanie bardziej szarym życiem.
Można oczywiście przyjąć, że taktyka tłumaczenia obywatelom co się z takim wysiłkiem i takim staraniem udało im dać w prezencie, jest taktyką poprawną. Bo przecież obywatel świadomy to wartość zdecydowanie pełniejsza niż obywatel świadomości pozbawiony. Tyle, że wartością najpewniejszą jest obywatel świadomy bez konieczności żadnych pogadanek serwowanych mu ze wszelkich możliwych źródeł.
W moim odczuciu ta taktyka, wyglądająca na pierwszy rzut oka tak, że oto się Premier wkurzył, pod nosem powiedział sobie „no dobra, skoro, qurna, nie pojmujecie to wam wyłożę jak krowie na rowie” i ruszył by wyjaśniać, to coś zupełnie innego.
Pamiętam sprzed kilku lat scenkę podpatrzoną w uniwersalnym dla takich sytuacji sztafażu polskiej służby zdrowia. W długaśnej kolejce do rejestracji doszło do kłótni o to, jak zracjonalizować tę procedurę. Kłótnia podzieliła kolejkę na jednego pana i cała resztę przy czym tak naprawdę 90% wymiany zdań nie polegała na forsowaniu rozmaitych pomysłów bo w takiej proporcji ów pan nie miał oczywiście szans, lecz na tłumaczeniu tego pana całej reszcie, że on chciał, żeby było lepiej. Szkoda mi było tego zacięcia gościa, marnowanego na coś, co do niczego nie prowadziło poza coraz większą niechęcią pozostałych.
I tak mi teraz wygląda Premier, który w okolicznościach zbliżających się wyborów ewakuuje się z realnej polityki na rzecz wirtualnego bytu medialnego. I w dodatku robi to w skali, która stoi w krzyczącej wręcz opozycji do jego wcześniejszej powściągliwości. Wręcz nachalnie.
Wiem, że obroną Tuska może być wskazanie, że takie są reguły roku wyborczego. Tyle, że wszystko powinno się podawać w strawnych proporcjach. Jak wiadomo człowiek to istota, która ma w sobie, zapewnie jeszcze nie odkryty, gen przekory i im częściej słyszy o tym, jaki ktoś jest wspaniały, mądry i sprawny tym bardziej myśli sobie na to „a takiego!”
W przypadku Tuska ten kontrast między tym, co było i w tym, co jest uderza szczególnie jeśli pamięta się jego dawną manierę odpowiadania półgębkiem, z ledwie skrywaną irytacją na głosy krytyki kierowane pod adresem jego partii, rządu i jego samego.
To nagłe otwarcie na media, mające wymiar istnej pielgrzymki po redakcjach, wygląda raczej na coś innego niż jakaś przemyślana, przedwyborcza strategia informacyjna. To raczej taka próba zaklęcia rzeczywistości, która nagle, z powodów najwyraźniej niepojętych dla Premiera, zaczęła wymykać się władzy spod kontroli. Takie gwałtowne bieganie po znajomych i tłumaczenie, że „to nie tak jak myślisz”. Tak zachowuje się ktoś, kto przestaje być racjonalny i liczy już tylko na cud.
Jeśli więc pan Tusk twierdzi, iż nie wyklucza takiej możliwości, że opozycja wygra wybory, to ja odbieram te słowa jako strach przed tym, że tak się faktycznie może stać i przekonanie, że jakiś ktoś, obywatele, wyborcy itd., na to nie pozwoli. Zaś to, że z tym strachem się tak ostentacyjnie obnosi, pokazuje, jak ten strach jest potężny. Że to suma wszystkich strachów, które na siebie tymi czterema latami sprowadził.
Z całą świadomością nie skomentowałem spotkania Premiera z artystami. Raz, że inni już to zrobili, jak mniemam, znacznie lepiej. Dwa, że to tylko słowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz