Tak naprawdę scenariusz jest tylko jeden i trudno nie zauważyć, że właściwie po tym, co stało się w ostatnich tygodniach zdaje się on być raczej nieunikniony.
To, że mamy do czynienia nie z pojedynczym politycznym wydarzeniem lecz pierwszą z bitew kolejnej wojny o Polskę wszyscy, i ci, którzy w niej uczestniczą i mający odegrać w niej role superarbitrów wyborcy mieli świadomość albo od początku albo też od pewnego momentu toczącej się kampanii . I ze następnymi akordami tej batalii będą jesienne wybory samorządowe i, co przede wszystkim, przyszłoroczne wybory parlamentarne.
Ostatnie momenty kampanii przed II tura wyborów sprawiły, ze taka optyka została narzucona wyborcom już bez owijania w bawełnę. Mając zresztą stać się czymś w rodzaju „asa z rękawa” rządzącej partii. Problem w tym, czy nie okaże się zbyt kosztownym blefem. I pisząc „kosztownym” wcale nie mam na myśli ceny, jaką zapłaci PO lecz całe społeczeństwo.
Hasło „500 dni” to jest właśnie ten tytułowy i, jak już wyjaśniłem, jedyny możliwy teraz scenariusz na czas do wyborów parlamentarnych. Rzucenie go stawia niejako Platformie i Tuska w sytuacji przymusowej. Ów hipotetyczny na razie plan zagospodarowania przez PO pozostałych jej w tej kadencji dni może oczywiście przebiegać w różnych wariantach. Tych też nie jest dwa lecz, w moim przekonaniu trzy.
Zacznijmy najpierw od wariantu z pozoru najłatwiejszego. Wyobraźmy sobie, że Bronisław Komorowski wygrywa wybory i zostaje Prezydentem. Oczywiście wówczas presja na PO będzie ogromna. Partia ta nie będzie miała innego wyjścia jak tylko w dniach kampanii do parlamentu przedstawić bilans owych 500 dni wraz z wykazem tego, co rzeczywiście zrealizowała. Ciężka sprawa.
Wariant drugi jest dla PO z pozoru nieco korzystniejszy. Jeśli Prezydentem zostanie Jarosław Kaczyński teoretycznie istnieje szansa, że da się na niego zrzucić winę za zaniechania i zaniedbania tego wyborczego planu ale z tym wiąże się choćby duże ryzyko zdenerwowania wyborców tym, że znów wróci się do pokrywania nieskuteczności siermiężnym dosyć alibi w postaci nieprzychylnego Prezydenta czyli klasycznego „rąbka spódnicy”.
Ale wariant z Kaczyńskim- Prezydentem zawiera pewne jeszcze potężniejsze ryzyko. Wyobraźmy sobie, że on, już po wyborze, okazuje rzeczywistą koncyliacyjność i ogłasza publicznie: „Panie Premierze, Panowie Ministrowie, macie ode mnie 500 dni . Z zastrzeżeniem, że zatrzymam rzeczy szkodliwe dokładnie wyjaśniając obywatelom czemu tak postępuję”. Tu PO będzie już pod ścianą i albo faktycznie będzie w stanie po upływie wyznaczonego przez siebie okresu pochwalić się czymś konkretnym albo nie. I za to zostaną rozliczeni.
I tu dochodzę do sedna sprawy. Oczywistym jest, że szanse na to aby partia, która przez okres dwukrotnie dłuższy nie przeprowadziła żadnej znaczącej reformy, zdołała cos naprawdę istotnego doprowadzić do końca. Nie będzie więc owe 500 hipotetycznych dni okresem, w którym nasza infrastruktura wzbogaci się o gotową sieć dróg, porządne koleje. Nie stanie się cud likwidacji biurokracji ani inny, sprawiający, że nagle na łeb zwali się nam deszcz zagranicznych inwestycji owocujący całkowita likwidacja bezrobocia. Gdyby istotnie to dało się załatwić w tak krótkim czasie to … należałoby w przyszłych wyborach odrzucić PO za to, że dwakroć tyle przebimbała.
Myślę, że te 500 dni będzie czymś innym. Czym?
Czy pamiętasz szanowny czytelniku coś, co nazwano, jakże niesłusznie, „dziurą Bauca”. Czy pamiętasz, skąd i czemu nagle pojawiło się to zjawisko w naszych publicznych finansach. Był to efekt takich właśnie „500 dni” tyle, że rozpisanych na znacznie krótszy okres, na czas debaty nad budżetem na rok wyborczy. Efekt chęci przebicia konkurencji w schlebianiu potencjalnemu wyborcy. A Bauc tylko przed tym przestrzegał i za to zapłacił.
To właśnie nam grozi w przyszłym roku jeśli PO faktycznie zechce dotrzymać tej idiotycznej i niebezpiecznej obietnicy. Wszak jasnym jest, że w wyborach nie pochwali się 200 nowymi kilometrami autostrad bo ludzi w jakimś tam Pikutkowie Górnym mało to obchodzi. Nie zacznie machać nam przed oczami jakimś 1,5% wzrostu konsumpcji bo rzesza obywateli żyjących „pod kreską” za to zje rządzących wraz z kopytkami. Co zatem może zrobić. Może po prostu dać. Tak od razu. I najlepiej, z punktu widzenia kampanii wyborczej, jak najwięcej i jak największej liczbie chętnych. A chętnych jest ca 40 milionów ludzi. Transfer, który byłby w stanie tę potrzebną część przekonać to sumy niebotyczne!
Jeśli więc grozi nam faktycznie jakąś tragedia grecka to nie za sprawą prezydentury Kaczyńskiego lecz głupich obietnic Komorowskiego, Tuska i ich otoczenia. I jeśli chcemy jej uniknąć, to powinniśmy zdecydowanie stawiać na wariant drugi.
PS. Tekst ten obgadałem wczoraj z Futrzakiem i zasugerował on i taką możliwość, że PO po prostu po 500 dniach rozłoży ramiona i wskaże znacząco na obecnego koalicjanta. Ale nie wierzę, że ten koalicjant to banda idiotów, którzy dadzą się tak wrobić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz