53,01%. Dużo to, czy mało? Wydaje się, ze odpowiedź jest bardzo prosta i oczywista wręcz. Jest to akurat tyle, ile wystarczy, by w Polsce osiągnąć najwyższy państwowy urząd. Jednak chyba nie wszyscy tak to widzą. Ci, których znajduję z innym chyba przekonaniem, to w zasadzie ci, którzy teraz powinni skakać z radości i rozsiewać wokół uśmiechy. Ale czy ktokolwiek to w ogóle robi? Ponad połowa głosującej Polski, cos koło 9 milionów dorosłych Polaków, miast wlec na ulice i widowiskowo manifestować swoje szczęście, zachowuje się teraz jakby popełniła jakiś życiowy błąd.
O ile jeszcze można pojąć taką postawę u tak zwanego „przeciętnego wyborcy” to wytłumaczyć, gdy widzi się ją , dajmy na to, u szefa zwycięskiej kampanii jest raczej trudno. Bo i zjawisko samo wydaje się zdumiewające.
I zdumiewam się więc jak widzę reakcję ludzi związanych, mocniej lub słabiej, ze sztabem zwycięskiego kandydata. Bo reakcja ta zdaje się przekonywać, że te 53.01 to niewiele, bardzo mało albo wręcz dramatycznie mało. I jeszcze sugeruje, że od tego niedostatku niektórym w wyborczy wieczór przytrafiło się popaść w jakiś stan obłędu.
Poprzedni tekst poświęciłem powyborczej retoryce wyborczego obozu i przyznam, że sądziłem, iż w ten sposób przynajmniej na dziś udało mi się wyczerpać temat. A tu okazuje się, że byłem od tego bardzo daleki. Za sprawą wypowiedzi pana Sławomira Nowaka oraz zasłyszanych zamiarów niektórych działaczy PO.
W wywiadzie dla Onetu pan Sławomir Nowak ustosunkował się do panapalikotowych zarzutów, postawionych przez tamtego „zaangażowanemu politycznie” klerowi. Prawdę mówiąc dawno nie czytałem tak konfrontacyjnego stanowiska. I z miejsca przyszło mi do głowy pytanie „a co ty, Sławku drogi, zamiarujesz czy tym księżom, czy też całemu Kościołowi zrobić?” No bo czy może? W sytuacji, w której ogłoszona w „pałacu na wodzie” wojna zdaje się, za sprawą „zwycięzców” wcale nie przygasać. Wręcz przeciwnie. Ale o tym dalej.
Właściwie w tym gronie wymachujących szabelkami panów akurat Nowaka i Palikota jeszcze można jakoś zrozumieć. I zracjonalizować sobie ten ich bełkot. Z punktu widzenia pana Nowaka wspomniane 53,01% to oczywista klęska. Zważywszy na to, że więcej tego było zanim on, Nowak w ogóle zajął się kampanią. Mało prawdopodobne jest, że zaraz czy za jakiś czas nie przyjdzie do głowy nikomu publicznie rozliczać za to wspomnianego, nieudolnego „twórcy sukcesu”. Podobnie jest z panem Januszem Palikotem, który odpowiada za jedyną w skali kraju porażkę Komorowskiego w mieście powyżej 100 tysięcy. Stąd to ochocze przyłączenie się obu panów do Kutza, Niesiołowskiego… Tym wrzaskiem mają chyba ochotę przykryć jakąkolwiek dyskusję o tym, co zdarzyło się w kampanii i o tym kto i ile w te 53,01% włożył.
Oni walczą o siebie i swoją pozycje i mają w sumie chyba gdzieś to, że takie nagłe rozpalanie nowego konfliktu w dniu, w którym media próbują nas przekonywać, że „Polacy wybrali spokój” brzmi doprawdy zabawnie.
Ale widać cała partia lub jej znaczna część (buona parte) w tym widzi swoja szanse na przetrwanie u władzy. Oto warszawska Platforma zapowiedziała działania na rzecz… zmarginalizowania SLD. Nie wiem co w tej chwili czuje pan Olejniczak, tak chętnie przytulający się ostatnio do PO. On może i nic bo swój wkład w to dzieło zdążył już wnieść, ale na przykład taki Kalisz? Ja wiem, że jego będzie akurat PO trudno „zjeść” ale czy jest to niemożliwe? Raczej przeciwnie. Można nawet uznać, że sam się prosił.
Pójście na wojnę z hasłem unicestwienia przeciwnika, który właśnie na nowo się narodził i ma zamiar swym kolejnym życiem się pocieszyć to zabieg mało rozsądny. Czyniący z w tym momencie z PO ewidentnego agresora. Trudno oczekiwać, że ci, którzy z Napieralskiego przenieśli w II turze głos na Komorowskiego będą odczuwać cokolwiek przyjemnego podczas wspomnianego „zjadania” czy też unicestwiania. Likwidacja czy marginalizacja partii lewicy (no dobrze, postkomuchów) z cała pewnością nie uczyni z nich automatycznie miłośników PO. Może nawet wręcz przeciwnie. Może właśnie tego „języczka” za jakiś czas panu Tuskowi zabraknie.
Czy ta mało czytelna strategia Platformy to obłęd, który koło północy opanował tę partię gdy na jakiś czas ich kandydat znalazł się na pozycji przegranego, i którego nie przegonił ostateczny sukces Marszałka? A zdążył wzmocnić strach przed przyszłym rozliczeniem z kolejnych obietnic, które są nieralizowalne? Możliwe. Ale prawdopodobne jest też, że nakłada się na siebie przekonanie, że ciągle trzeba narzucać zasady gry, ciągle dynamicznie pchać sytuacje do przodu z udowodniona w toku kampanii ogromną indolencją platformerskich kingmakerów oraz brakiem pomysłu na wypełnienie jakąkolwiek poważną treścią tej potrzeby parcia naprzód.
Pozostała tylko wojna…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz