Niegdysiejsze wojny prowadzone były niechlujnie. Nie liczono się zbytnio prowadząc je z naturalnym otoczeniem w którym były toczone. Ani tym bardziej z otoczeniem już po tym gdy wojna już się skończyły. Gdy żołdacy skończyli zarzynać się nawzajem i korzystać z nadprogramowych bonusów w postaci gwałtów i rabunków. Mówiąc kiepsko żartobliwie, były absolutnie nie ekologiczne.
Czy teraz jest inaczej nie jestem tak do końca pewien. Przez wszechobecna wśród wszystkiego, co wojskowe tajemnicę wojskową. Więc mogę się tylko domyślać, że chyba lepiej gdy patrzę jak amerykańscy chłopcy rozdają afgańskim chłopcom cukierki z otwartych włazów swych bradleyów zaraz po tym gdy zakończyli artyleryjski ostrzał wioski bo raptor ze swej pozycji w przestworzach wziął afgańskie wesele za kompanię mudżahedinów.
O naszej wojnie polsko- polskiej powiedziano i napisano już morze słów a powie się jeszcze ocean. Trudno jednak zgadnąć, czy jest ona cywilizowana i ekologiczna bo nikt cukierków nie rozdaje a nadto za nic nie da się zgadnąć jak to już będzie po wojnie. Bo przecież zawsze musi być jakieś Powojnie. Tak przynajmniej wynikałoby z logiki dziejowej, w której nie było takiej wojny, po której nie pojawiłoby się Powojnie.
Tyle tylko, że o tym, co przyjść musi albo przynajmniej powinno nikt jakoś poza mną zdaje się nie martwić ani zastanawiać. A przecież to sprawa być może ważniejsza niż wojna. Wojna toczy się jakby sama się napędzała a Powojnie to odbudowa. To opatrywanie i kojenie ran. Don tego potrzeba jest planów i skutecznych zabiegów. Nie da się Powojnia załatwić jakimś ledwie skoordynowanym atakiem na bagnety. Nikt nie zastanawia się jak to zrobić najlepiej bo wszyscy ciągle są na linii frontu.
Mnie zastanawia język Powojnia. Na pewno uboższy od tego dzisiejszego bo okaleczony ubytkiem tak wielu twardo lub ostro brzmiących określeń. Nie wiem jak ten wychowany wojennie naród poradzi sobie bez możliwości głośnego i dosadnego etykietowania.
Jedna z Kobiet Mojego Życia opowiadała mi wspomnienie z wczesnego dzieciństwa gdy jej rodzice, pogrążeni w normalnym politycznym sporze schyłku lat osiemdziesiątych w pewnym momencie skoczyli sobie do oczu i ona wraz z siostrą musiały ratować ojca, którego głowę jej mama usiłowała roztłuc o ścianę. Nazywając go przy tym „czerwońcem”. Kobietę moją tamtą, wtedy dziecko mało ze świata rozumiejące, najbardziej w tamtej sytuacji zdziwiło to, że ojciec dla jej mamy nie miał żadnego kolorowego określenia. Niedługo później ojciec zmarł nagle a mamka przez lata z tej straty musiała leczyć zbolałą duszę. My dziś dla siebie mamy całe palety barw. Wszystkie czernie czerwienie i z rzadka odcienie szarości.
Może jest tak, że ta wojna skończy się tylko po to żeby zaczęła się zaraz następna i żadnego Powojnia z odbudową i leczeniem ran nie będzie. Bo i jakie miało by ono być? Pełne ludzi, którzy przez lata a może i pokolenia będą się na siebie patrzeć krzywo? Przecież nawet jak się powie „daruję” i „wybaczam” to najczęściej w duchu się mówi „ale nie zapomnę”.
Ta historia alternatywna byłaby pełna artystów zakochanych w ekspresji i ironii zaklętej w słowo „kurwa „. Wybrańców ludu nauczonych że sensem ich zawodu jest nieustanny happening z jakimś skatologicznym finałem. I przebijaliby się w tej licytacji o to, który mocniej i na dłużej zaistnieje.
I jedno w tym wszystkim można tylko w tej całej historycznej alternatywie obstawiać z cała pewnością. Jeśli by jednak jakieś Powojnie szczęśliwie się nam podarowano to z cała pewnością nikogo nikt za zbrodnie wojenne nie rozliczy. Choć pewnie by się to przydało następnym pokoleniom ku przestrodze i nauce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz