Może jutro przyjdzie czas na rzeczowe analizy tego, co zakończyło jeden z najgorętszych okresów ostatniego dwudziestolecia. Choć właściwie co tu analizować poza tym, ze omal nie wygraliśmy wyborów, które za nic nie były do wygrania. Z powodów, które w ostatnim czasie wyłuszczali nam nasi adwersarze.
To był nasz piękny sen i chyba właśnie się z niego budzimy. Nie koszmarem, bo jednak tak przegrać to nie wstyd. Raczej tak wygrać po latach absolutnej dominacji.
Tyle, że nikt nie będzie za dwa dni a już na pewno dwa tygodnie pamiętał, że to była piękna przegrana skazywanego od początku na porażkę i minimalny sukces tego, który miał zjeść rywala z kopytami.
Uczucie tryumfu rywali będzie pewnie niektórym z nas znieść trudno. Ale zniesiemy bo zaprawieni jesteśmy i w porażkach. Świat jakoś jutro też musi istnieć również i dla nas.
Oczekiwania naszych adwersarzy, że ich faworyt i ich zwycięzca może liczyć na nasz szacunek a może nawet i miłość respektować nie musimy. Możemy obiecać im dziś tylko, że damy mu tyle ile oni dali poprzedniemu Prezydentowi. Którego my, inaczej niż oni, uznawaliśmy za swego. Dokładnie na tyle, szanowni koledzy i koleżanki, może liczyć wasz Prezydent. Nie na więcej.
My ze swego snu właśnie się obudziliśmy. Oni obudzą się za jakiś czas. Ciekawe z jakimi myślami?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz