Zastanawiam się czy tylko mnie tak bardzo irytuje medialna aktywność Joachima Brudzińskiego. Nie mam na myśli ostatnich dni ale całość dokonań posła na tej niwie. Chyba od zawsze oglądanie występów Brudzińskiego i jeszcze kilku posłów Prawa i Sprawiedliwości sprawiało, że natychmiast przechodziłem na pozycje z których beznadziejne rządy PO zaczynały wyglądać nieco mniej beznadziejnie.
Burza, jaka wywołał pan Brudziński swym emocjonalnym występem i sławetną „ruską trumną” w moim odczuciu powinna stać w sprzeczności z tym co zauważam. Zrozumiałym być powinno, że po tym jednorazowym występie, który da się łatwo usprawiedliwić smoleńską traumą, należałoby pana Joachima odizolować od dalszego upubliczniania swej uzasadnionej tym, co przeżył ale dla ogółu raczej nieznośnej złości. Ze zdumieniem jednak odkrywam, że powoli trudno będzie mi się obrócić bez konieczności stykania się z kolejnymi wynurzeniami posła PiS.
Ja oczywiście rozumiem, że „zaprzyjaźnione” media znalazły „miękkie podbrzusze” swego wroga i walą w nie bez opamiętania. W końcu, jak wróble ćwierkają, coś tam gdzieś tam i w jakimś tam celu ustalono. Tedy do tamtej strony trudno mieć pretensję. Bardziej więc interesuje mnie strona druga. ta, która „efekt smoleńskiej traumy” w tym, i nie tylko w tym przypadku powinna neutralizować.
Wszak trudno przyjąć, że pan Joachim Brudziński został przez jakiś nieformalny kartel medialny uprowadzony i że te wszystkie, publikowane później wynurzenia sa z niego wyciągane za pomocą jakichś wyrafinowanych tortur. On sam po prostu czuje taka potrzebę by się pokazywać gdzie się tylko da.
Niestety świadczy to, że nie od rzeczy były sączone gdzieniegdzie informacje, że wewnątrz najsilniejszej partii opozycyjnej dzieje się coś niedobrego.
Biorąc pod uwagę dotychczasową pozycję ludzi w rodzaju Joachima Brudzińskiego, którzy z Jarosławem Kaczyńskim byli jeszcze zanim projekt pod nazwą Prawo i Sprawiedliwość w ogóle komukolwiek przyszedł do głowy, trudno im się dziwić, że mogli poczuć się zagrożeni sukcesem odniesionym przez nowe, zebrane na potrzeby prezydenckiej kampanii, otoczenie Prezesa. Oczywiście od razu powstaje pytanie cóż takiego groźnego było w tym, że Jarosław Kaczyński omal nie wygrał prezydenckich wyborów? W tym to akurat nic. Groźne, z ich punktu widzenia jest to, że to nie oni byli tego sukcesu akuszerami.
Słuchając pana Joachima Brudzińskiego nie mam wątpliwości, że jest to człowiek dla PiS i dla Kaczyńskiego zasłużony. Że jest politykiem, który chce dobrze. Nie mam też jednak wątpliwości, że nie zalicza się on do intelektualnej elity naszej sceny politycznej. I to wyjaśnia jego obecną postawę. Musiał uznać, że jego częsta obecność oraz epatowanie publiczności tym, co sam jak najszczerzej uznał za wstrząsające i skandaliczne będzie czymś, czym ewidentnie przysłuży się swojej partii i swojemu Prezesowi. A przez to pokaże, że ciągle jest w grze, ciągle jest potrzebny i przydatny.
Nie stać go chyba jednak na dość prostą refleksję i zastanowienie się czemu te okropne media, które by jego, jego partię a przede wszystkim jego szefa najchętniej utopiły w szklance wody tak ochoczo i usłużnie pozwalają mu realizować jego polityczną mikrostrategię. Jest jak dziecko szczęśliwe z faktu, że budzi powszechne zainteresowanie nieświadome tego, iż źródłem tegoż jest przyklejona do pleców karteczka „kopnij głupka”. Niech mi wybaczy to porównanie poseł Brudziński ale póki będzie dawał się traktować tak, jak jest traktowany, póki w imieniu Prawa i Sprawiedliwości będzie wystawiał na ciosy niczym nie chronione podbrzusze będę widział to właśnie w taki sposób.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz