poniedziałek, 19 lipca 2010

Symbol obrócony w nic…

Tekst będzie bez wyrazu na „p” i bez żadnych nazwisk z tą literą związanych.
Są sprawy i rzeczy ważniejsze niż potrzeba chwili. Kiedyś tak bywało, że szczególnie ceniło się ludzi, którzy w otaczającej ich rzeczywistości potrafili wychwycić te elementy, które mogły odegrać istotna a czasem i fundamentalną role w przyszłości. Oni rozumieli że proces dziejowy to struktura liniowa a nie sterta ustawianych w różnym czasie pudełek, których zawartość pozostaje ze sobą bez żadnego związku. Czemu teraz chce się na to samo patrzeć inaczej? Nie wiem. Jeśli miałbym poważyć się na jakąś odpowiedź to moja będzie zarówno śmiała jak i dość bezlitosna dla tych, którzy są dzisiaj. Wedle mnie większość z tych, którzy dziś tworzą wizje na przyszłość, historia, przynajmniej ta, która ma być w ich ocenie istotna albo zaczyna się albo powinna się zaczynać od nich. A przy takiej optyce trudno zauważyć nawet zdarzenia i zjawiska oczywiste w swej wymowie.

Przez ostatnie 20 lat, choć może wydać się to paradoksem, nasze społeczeństwo tylko dwa razy zdobyło się na to, by pokazać jak potrafi być wielkie w tym co czuje i robi. Smutne jest to, że oba momenty były związane z wydarzeniami tragicznymi. Mniej może chodzi o samą wymowę każdego z tych zdarzeń ale raczej o to, czego możemy oczekiwać lub nie w przyszłości. Trudno przecież oczekiwać trzeciej szansy ze świadomością, że będzie ona równie a może i jeszcze bardziej tragiczna.

Fenomenem największym tych tłumów, które gromadziły po śmierci Jana Pawła II i po katastrofie w Smoleńsku paradoksalnie nie była jedność, liczebność ani niesamowita, posunięta aż do poziomu ludzkiej wytrzymałości zdolność empatii. Choć bezwzględnie to właśnie one powinny. Najbardziej fascynować powinna łatwość, z jaką zostało to zaprzepaszczone. Obrócone w nicość albo nawet w coś, czego należy się wstydzić a może nawet z czym trzeba walczyć. Dla mnie ta reakcja da się wytłumaczyć tylko irracjonalnym lękiem przed tłumem, który robi coś bo sam tak postanowił. Jako odczytanie potęgi wspólnoty jako zapowiedzi rewolty. Ale przyznaję, ze dla mnie jest to o tyle irracjonalne, że tak, według mnie myśleć może tylko ktoś, kto ma nieczyste sumienie.

Napisałem już, ze popełnionych wtedy błędów naprawić się nie da bo trzeciej szansy raczej nie będzie. Trudno oczekiwać, że lis da nam albo kogoś tak bezwzględnie szanowanego jak Jan Paweł II albo taką tragedie jak smoleńska hekatomba. I chyba wcale za ta trzecią szansa nie tęsknię zdając sobie sprawę przypisanego jej tragizmu jako warunku koniecznego. Dlatego tak trudno pogodzić mi się z tak łatwo oddaną bez walki szansą na odrodzenie narodowej jedności czy to w roku 2005 czy minionej wiosny.

Od dawna już nawet nie rozmawia się o tym co nas łączy a wszyscy zapatrzeni sa w źródła podziałów. Może taka optyka sprawia, że trudniej jest myśleć i patrzeć pozytywnie. I stąd zapewne w ostatnim epizodzie naszego dzielenia się nikt nie chciał dostrzec tego aspektu który nad podziałem mógł zapanować.

Po 10 kwietnia, prawda ze na krótko, zadziwiliśmy świat. Kiedy byłem na Krakowskim Przedmieściu następnego dnia rano, ludzi było jeszcze niewielu. Natomiast rozłożonych już było wiele ekip telewizyjnych, które były tam żeby pokazywać miliardom ludzi coś, co we współczesnym świecie prawie już się nie zdarza. Coś jednoznacznie bezinteresownego i szczerego. Byli Rosjanie, Francuzi, była Al- Jazeera … Nie stanowiło dla nich żadnego problemu odczytanie tej sytuacji choć reprezentowały tak różne kręgi kulturowe. Myślę, że z czasem zdumiewało ich to, jak bardzo ludzie przezywali cała te sytuację gdy dane im było przyglądać się powiększającej się kolejce do ustawionych wewnątrz Pałacu trumien i czasowi, jaki ludzie byli gotowi poświecić by się im pokłonić.

Jeśli oni uznali, że jest to zjawisko na tyle niezwykłe by nim epatować swoich, całkowicie oderwanych od naszych kontekstów widzów to tak po prostu było.
I dziwię się, że nie pojęto tego tutaj. I nie zechciano, nie chce się tego pojąc nadal. Doszukiwanie się w tym zrywie czegoś negatywnego jest nieporozumieniem a być może efektem wynikającej z tego nieporozumienia obrazy.

Czasem sytuacje ekstremalne przyjmuje się za regułę i w oparciu o nie buduje się system reagowania. Skrajnie inwazyjny. Takim była reakcja na film Ewy Stankiewicz „Solidarni 2010” i obecna próba oparcia konfliktu o spór dotyczący losu krzyża na Krakowskim Przedmieściu.

Powiem wprost, że krytyka „Solidarnych 2010” jest według mnie nieuprawniona. Pisze to choć do obejrzenia filmu dopiero się przymierzam. Mimo to z całym przekonaniem mówię, że była nieuprawniona. Ci, którzy stali się krytykami filmu nie zrobili nic, by samemu przekonać się jakie były tam, pod pałacem nastroje ludzi. Może naprawdę diametralnie różne niż te z filmu ale tego nie wiemy i szansy na to, by się dowiedzieć już nie dostaniemy. Bo tylko Ewie Stankiewicz przyszło do głowy i to, że jest ów tłum ze wszech miar godzien uwagi, jak i to by pójść w ten tłum i pytać, rozmawiać. I ten jej film pozostaje prawdą tamtych dni a cała reszta to tylko spekulacje. Spekulacje które z natury rzeczy z prawda nie sa w stanie rywalizować.
Zdumiewa mnie i to, że nikt z krytyków obecnego stanu nie chce pamiętać czemu ustawiono krzyż przed Pałacem. Kiedy sugerują innym, że na tym krzyżu widzą rzekomo rozciągnięte całkiem niesłusznie pewne ciało, dają dowód, że niewiele zrozumieli z dni, gdy do centrum Warszawy jechało się głownie po to by stać w ciężkich warunkach godzinami w oczekiwaniu na krótka chwilę. Krzyż postawiony tam miał służyć i temu, by z całą sytuacja łatwiej było sobie poradzić. Dla nich on tam stanął. Dla tysięcy ludzi, którzy manifestowali, że są Narodem.

I to w tym, wyrąbywanym intelektualnie z miejsca, gdzie ciągle jeszcze stoi, symbolu jest najważniejsze. Nasza pamięć tragedii i jej ofiar przetrwa i bez krzyża bo mamy go wystarczająco dużo w sobie. Ale miejsce, w którym na krótko objawił nam się naród trzeba uświecić. Trzeba zadbać o to by za lat dziesięć, pięćdziesiąt czy sto można było zaprowadzić tam dzieci czy wnuki i pokazując im ten niepozorny kawałek drewna wyjaśnić że mimo wszystko potrafimy być razem. Bez względu na to że z zasady nie jesteśmy. I dlatego warto ten krzyż zostawić gdzie jest.

Kolejnej okazji już nie będzie.

I to jest mój ostatni tekst w tej sprawie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz