Tytułowy think tank, noszący dumną nazwę „Instytutu Obywatelskiego”
odbieram jako byt o charakterze mistycznym. Za każdym niemal razem, gdy stykam
się z dziełami Instytutu, reaguję nabożnym „Jezus, Maria!”.
Prawdę mówiąc niewiele wiem co się tam w Instytucie czy z Instytutem
dzieje. Najczęściej tankuję stamtąd wiedzę za pośrednictwem tekstów autorstwa szefa
Instytutu, pana Jarosława Makowskiego. Tekstów bez wyjątku uroczych w swym
szczerym przekazie, udowadniającym, że pan Makowski kompletnie nie pojmuje co
się wokół niego dzieje. Tak to odbieram choć mógłbym w sposób mniej chwalebny
dla pana Makowskiego.
No więc skoro już jesteśmy przy „nie pojmuje”, właśnie miałem okazję
zapoznać się z tekstem kolejnego eksperta wspomnianego think tanku, pana Aleksandra
Kaczorowskiego. Zatytułowany „Czym jest
suwerenność” i opublikowany w „Rzeczpospolitej”* stanowi polemikę
wspomnianego autora z tekstem Michała Szuldrzyńskiego „Niepodległość w czasach unii bankowej”**
Właściwą polemikę z Szułdrzyńskim zaczyna Kaczorowski od niezwykle
precyzyjnego ruchu. „Proponuję zacząć od ustalenia, o co
właściwie chodzi autorowi artykułu. Nie jest to bowiem jasne.”
Przez resztę swego tekstu dowodzi Kaczorowski, że jest to aż tak dla
niego niejasne, iż nie jest w stanie tego ustalić. Oczywiście tak tego nie
formułuje bo chyba nie zauważył. I jest w tym niezwykle zabawny.
Rzecz w tym bowiem, że Szułdrzyńskiemu chodzi tylko o to, iż nikomu nie
przychodzi jakoś do głowy (choć bezwzględnie powinna) potrzeba publicznej
dyskusji nad problemem, który wisi nad nami od jakiegoś czasu i z tygodnia na
tydzień zdaje się być coraz bardziej palący. Autor ten nie sili się nawet na
coś więcej niż tylko wskazanie problemu i ukazanie jego aktualnego tła. Rzecz
dotyczy ewentualnej transakcji w której za kasę lub za silniejszy głos w
sprawie jej podziału mielibyśmy zrzec się jakiejś części naszej suwerenności. To,
że problem jest rzeczywisty ilustruje wypowiedziami obecnych polityków mających
jakiś wpływ na decyzje, które miałyby być w tej sprawie podjęte w naszym
imieniu. Z tych wypowiedzi, niżej pozwolę sobie je przytoczyć za Szułdrzyńskim, wynika,
że kasa bardziej nam się przyda niż suwerenność. „To ostatni budżet Unii, z którego
możemy coś dostać. Te pieniądze zmieniają Polskę jak nigdy w historii.
Suwerennością nie nakarmimy Polaków ani nie zmodernizujemy kraju.”, „Kwestią
suwerenności jest dziś nie wymachiwanie szablą i konstytucją, ale
niedopuszczenie do sytuacji, w której Polska będzie odcięta od wpływu na
kierunek zmian, o jakich właśnie decyduje unijne centrum.”
Jaki wniosek wyciąga z tego Kaczorowski? „Tekst Szułdrzyńskiego stanowi
klasyczny przykład tego, jak destrukcyjny wpływ na polskie myślenie polityczne
wywiera klientelistyczna postawa naszego państwa wobec tzw. unijnego centrum,
czyli instytucji europejskich, a ostatnio po prostu państw będących
największymi płatnikami netto do budżetu UE, decydujących o tym, ile dostaniemy
pieniędzy z unijnej kasy (które „zmieniają Polskę jak nigdy w historii"). To
symptomatyczne, że w całym tym tekście ani w wypowiedziach rozmówców autora nie
znajdziemy żadnych innych powodów, dla których mielibyśmy rozważać rezygnację z
„kolejnej cząstki suwerenności" – poza stricte merkantylnymi.”
Problem, który chyba gdzieś na dnie czaszki Kaczorowskiego daje jakieś
śladowe sygnały, co widać gdy autor ten przyznaję „Tak, ja wiem, że Szułdrzyński
tego tak nie formułuje. Ale właśnie o tym mówią jego anonimowi rozmówcy
z szeregów rządzącej partii.” Sprowadza się i do tego, że
Kaczorowski faktycznie nie w ząb nie pojmuje o czym pisze Szułdrzyński jak i do
tego, co kompromituje go zdecydowanie bardziej. Stwierdzenie o „anonimowych rozmówcach z szeregów” odnoszące się u Szułdrzyńskiego do osób
określonych jako „dyplomata” i „minister polskiego rządu” przenosi nas
bowiem bezpośrednio na poletko pana Kaczorowskiego i pana Makowskiego. I
oczywiście Instytutu Obywatelskiego! Tak się bowiem składa, że Instytut
Obywatelski, ów think tank, który dla mnie jest przede wszystkim „fabryką
dobrego choć mimowolnego humoru”, jest „ośrodkiem badawczo-analitycznym, który
prowadzi działalność ekspercką, wydawniczą i edukacyjną” oraz „eksperckim
zapleczem Platformy Obywatelskiej RP”***
Zatem jeśli „dyplomaci” i „ministrowie polskiego rządu” „z szeregów
rządzącej partii” nie pojmują czym jest suwerenność i gotowi ją przehandlować
za kasę bo „suwerennością nie nakarmimy Polaków” to bardziej winien tego stanu
jest „ekspert Instytutu Obywatelskiego” Aleksander Kaczorowski niż publicysta „Rzeczpospolitej”
Michał Szułdrzyński.
To, że pan Kaczorowski nie jest w stanie tego pojąć nie dziwi mnie nic a
nic. Jak już na początku napisałem, pan Makowski do takich sytuacji już dawno
mnie przyzwyczaił.
Zapyta mnie ktoś czemu w ogóle się tym zajmuję. Po co mi ktoś taki jak
Makowski czy Kaczorowski? Gdyby to ode mnie zależało, odpowiedziałbym bez
chwili wahania, ze po nic. Absolutnie po nic.
Tyle tylko, że jeśli to faktycznie „intelektualne i eksperckie” zaplecze
tych, co nami rządzą, mam prawo być zaniepokojony. Mocno zaniepokojony, jeśli nie
przestraszony. Bo z takim zapleczem „intelektualnym i eksperckim” faktycznie
trudno uniknąć tych wszystkich wpadek legislacyjnych i wszystkich innych, które
tak konsekwentnie serwują nam „szeregi rządzącej partii”.
Inna sprawa, która mnie nurtuje to fakt opublikowania w „Rzeczpospolitej”
owej „polemiki”. Przez myśl mi nie przeszło, że szacowna redakcja postanowiła
skompromitować „eksperta” puszczając ten jego durny tekst. Myślę raczej, że po
prostu „zaplecze intelektualne” samo przez się robi wrażenie. Pewnie przyszedł
pan Kaczorowski do redakcji, rzekł „Ja z Instytutu Obywatelskiego, mam tekst do
publikacji” a od razu usłyszał „Jasne! Dawaj go pan od razu na linotyp!” Wiem,
linotypu już się nie używa… ale tak mi bardzie widowiskowo wyszło. Poza tym
trudno stwierdzić, czy pan Kaczorowski wie to o linotypie. Choć to…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz