Nie
będę pisał o „obiedzie smoleńskim” bo przyznam, że poruszanie tej sprawy i w
jakimś stopniu polemika na ten temat jest żenująca.
W
sławetnym tekście Migalskiego dużo bardziej od durnego zarzutu, który chyba
najcelniej do absurdu sprowadził seawolf w swym komentarzu, zafrapowała mnie
„rozprawa” autora z poglądami Waldemara Łysiaka. Napisałem „poglądami” tak
trochę „na skróty” bo nie one najbardziej bulwersują „latającego ornitologa”.
Sam to zresztą przyznaje w dzisiejszej „instrukcji obsługi tekstów Migalskiego”
zwracając przede wszystkim uwagę, że w polemikach pominięto „fakt
skandalicznego opublikowania w tygodniku „Uważam Rze” artykułu Waldemara
Łysiaka, atakującego bardzo brutalnie Lecha Kaczyńskiego. Za skandaliczny
uważam zresztą nie tyle ów artykuł (choć przekroczono w nim granice dobrego
smaku), ale właśnie to, że na jego publikację zdecydowało się grono, które lubi
określać się jako publicyści niepokorni i odsądzać od czci i wiary tych, którzy
– według nich – nie nazbyt właściwie odnoszą się do zmarłego prezydenta”.*
Przyznam
szczerze, że gradacja „skandaliczności” w ocenie zaistniałego i opisanego w
powyższym fragmencie zdarzenia w moim odczuciu gorzej świadczy o panu Marku
Migalskim niż o „niepokornych publicystach” (jak ich z wyraźnym przekąsem
określa Migalski) z „Uważam Rze”. Nie czytam tygodnika z uwagi na poczynioną
publicznie swego czasu, znaną niektórym obietnicę, ale wiem, że Waldemar Łysiak
publikuje w tygodniku swe teksty cyklicznie. Prezentując w nich swój punkt
widzenia. Rzeczą skandaliczną byłoby bez wątpienia, gdyby redakcja odmówiłaby
mu publikacji tego czy innego tekstu bo uznałaby, że punkty widzenia autora i
redakcji na tę (czy inną) sprawę nagle się rozminęły.
Oczekiwanie
Migalskiego jest albo chęcią naprawdę topornego już na pierwszy rzut oka
czepiania się (potocznie nazywa się takie dopi***niem się”) redakcji lub
prymitywnym przekonaniem, że w każdej gazecie lub czasopiśmie wszystko musi
wychodzić spod jednej myślowej sztancy. A odstępstwa od niej nie powinny mieć
miejsca.
Taki
punkt widzenia u kogoś, kto próbuje swe polityczne decyzje uzasadniać (nie
uszanowanym przez niektórych) prawem do innego zdania, innego poglądu nie jest
czymś dziwnym. Jest czymś skandalicznym. Dowodzącym , że całe bywanie
Migalskiego w wielkim świecie jest po prostu marnowaniem pieniędzy. Jego
własnych gdy jedzie jako Migalski i publicznych gdy bywa jako przedstawiciel
państwa i Narodu.
Trudno
mi na podstawie „wrzutek” Migalskiego stwierdzić co tak naprawdę Łysiak „uważa
rze” w sprawie wawelskiego pochówku i prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Nie mam
zamiaru, z przyczyn podanych wyżej, kupować artykułu. Przyjmuję „na wiarę”, że
Migalski uczciwie przedstawił wymowę artykułu Łysiaka. Jeśli Migalski uważa inaczej niż Łysiak,
niech się z nim wda w poważną polemikę. Polemikę, która będzie możliwa choćby z
tego powodu, że „niepokorni publicyści” pozwolili Łysiakowi swój punkt widzenia
zaprezentować.
Od
dawna obserwuję tutaj zmagania Migalskiego z ludźmi, którzy z tych czy innych
powodów próbują zamknąć mu usta lub choć ograniczyć jego prawo wyrażania
własnych poglądów. Nigdy nie uważałem tego za zasadne nawet wówczas, gdy te
poglądy wydawały mi się zbyt „własne”.
I teraz
ze zdumieniem odkrywam, że z człowieka, który powinien być ostatnim nawołującym
do odbierania komukolwiek możliwości wypowiadania własnych opinii wyłazi taki
PRL-owski prymityw z Mysiej próbujący robić „zapis na Łysiaka”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz