czwartek, 5 lipca 2012

Rada i zdrada czyli Misiek na miarę możliwości


Myślę, że prawie każdy, kto śledzi (często z wypiekami na policzkach) naszą politykę, zastanawiał się raz czy drugi kiedy wreszcie pan Michał Kamiński, znany tu i ówdzie jako „Misiek” wychodzi sobie jakiś, choćby i malutki kluczyk do szafki, gdzie zamknięte stoją konfitury.
Tak przecież przy tym chodził i chodził, że na koniec chodzenia możliwości były dwie. Albo konfitury dla „Miska” albo wyszłoby, że z „Miska” taka dupa, że mógłby sobie chodzić do śmierci.
Oczywiście liczyć, że „najskuteczniejszy spindoktor przełomu III i IV RP” miałby okazać się skończoną dupą, byłoby naiwnością. Jakby pan „Misiek” nie wiedział, że sobie te konfitury wychodzi, siadłby gdzieś z boku i oszczędzał zelówki. Jak kto nie ma konfitur, to jeśli by schodził sobie zelówki, nie będzie miał czym ich podkleić. A z pana Michała spory chłop więc ścieralność zelówek ma bez wątpienia ponadprzeciętną.
Transfer pana Kamińskiego do obozu władzy  od dawna był oczywisty. Jak to się mawia w takich sytuacjach, był tylko kwestią czasu. W jakiś sposób i jakimś wymiarze nastąpił już podczas ostatniej kampanii wyborczej, kiedy Kamiński służył był radą Platformie Obywatelskiej. Prawdę mówiąc rada była w oczywisty sposób zdradą gdyż, jak dziś można usłyszeć czy przeczytać, że „że wskazywał słabe punkty w kampanii wyborczej swojej dawnej partii”. Od zarania dziejów tych, którzy nowym panom wskazywali słabe punkty swych dawnych suwerenów czy towarzyszy nazywano zdrajcami. Znalazłby się pan „Misiek” w dość licznym towarzystwie. Nie dałoby się go nazwać szacownym ale i tak to miło niż zostać z tą swoją zdradą samemu.
Oczywiście miał pan Kamiński prawo zadbać o swoje interesy. Choć jak mawiają, dorobił się tego i owego, widać jeszcze zbyt mało by spocząć na laurach. Wysiadając z tramwaju „polityka” na przystanku „przyzwoitość”.
Tu warto zwrócić uwagę na to, że za decyzją pana „Miśka” musi stać i ten fakt, że wspomniany wyżej „tramwaj” powoli zdąża do pętli. I kto ma rozum w głowie, rozgląda się za biletem na następny kurs. Tam, gdzie dotąd pobierał swój, raczej pan „Misiek” nie ma czego szukać. Tam, skąd miał zamiar jakiś czas temu zacząć pobierać, w ogóle pewnie żadnych biletów nie będzie.
A że z pana Michała chłop zdolny i sprytny, wiedział gdzie ich szukać. To, co z namaszczenia nowych przyjaciół właśnie dostaje, nie jest pewnie szczytem jego marzeń. Ale ważne, ze już się uchwycił. A znając choćby pobieżnie ten typ człowieka z miejsca powiem, że jak już chwyci to nie puści. Raczej uwiesi się mocniej.
Dla mnie w tej sprawie, poza kwestią odczuć pana „Miśka” podczas codziennych, porannych toalet, wymagających przyglądania się obliczu „wskazującemu słabe punkty swojej dawnej partii” interesujące jest co innego. Nie to, że pan Kamiński wreszcie sobie wychodził.
Raczej to, po jaką cholerę on Platformie. Czasy są takie, że w partii rządzącej liczenie szabel, posiadanych w rożnych gremiach wybieralnych służyć będzie najpewniej orientacji, które z nich trzeba będzie już niedługo chować. W tych warunkach ktoś nowy to nabytek zbędny a w tym przypadku na dodatek cholernie kłopotliwy. Bo od czasu do czasu „wskazujący słabe punkty w kampanii wyborczej swojej dawnej partii” czyli, mówiąc prościej, sypiący swych byłych kolegów.
A w życiu jest tak, że każdy bez wyjątku może być przyszłym, aktualnym lub byłym kolegą. I jakieś konsekwencje to za sobą pociąga. Tyle, ze konsekwencje związane z posiadaniem pana „Miśka” do przyjemnych nie należą.
Tak właściwie to dla mnie nawet styknie. Wreszcie ma Platforma Misia na miarę swoich możliwości.
http://www.rp.pl/artykul/10,908883-Michal-Kaminski-w-krainie-PO.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz