Myślę, że prawie każdy, kto śledzi (często z wypiekami na policzkach) naszą
politykę, zastanawiał się raz czy drugi kiedy wreszcie pan Michał Kamiński,
znany tu i ówdzie jako „Misiek” wychodzi sobie jakiś, choćby i malutki kluczyk
do szafki, gdzie zamknięte stoją konfitury.
Tak przecież przy tym chodził i chodził, że na koniec chodzenia możliwości
były dwie. Albo konfitury dla „Miska” albo wyszłoby, że z „Miska” taka dupa, że
mógłby sobie chodzić do śmierci.
Oczywiście liczyć, że „najskuteczniejszy spindoktor przełomu III i IV RP”
miałby okazać się skończoną dupą, byłoby naiwnością. Jakby pan „Misiek” nie
wiedział, że sobie te konfitury wychodzi, siadłby gdzieś z boku i oszczędzał
zelówki. Jak kto nie ma konfitur, to jeśli by schodził sobie zelówki, nie będzie
miał czym ich podkleić. A z pana Michała spory chłop więc ścieralność zelówek
ma bez wątpienia ponadprzeciętną.
Transfer pana Kamińskiego do obozu władzy
od dawna był oczywisty. Jak to się mawia w takich sytuacjach, był tylko
kwestią czasu. W jakiś sposób i jakimś wymiarze nastąpił już podczas ostatniej
kampanii wyborczej, kiedy Kamiński służył był radą Platformie Obywatelskiej. Prawdę
mówiąc rada była w oczywisty sposób zdradą gdyż, jak dziś można usłyszeć czy
przeczytać, że „że wskazywał słabe punkty w kampanii wyborczej swojej dawnej
partii”. Od zarania dziejów tych, którzy nowym panom wskazywali słabe punkty
swych dawnych suwerenów czy towarzyszy nazywano zdrajcami. Znalazłby się pan „Misiek”
w dość licznym towarzystwie. Nie dałoby się go nazwać szacownym ale i tak to
miło niż zostać z tą swoją zdradą samemu.
Oczywiście miał pan Kamiński prawo zadbać o swoje interesy. Choć jak
mawiają, dorobił się tego i owego, widać jeszcze zbyt mało by spocząć na
laurach. Wysiadając z tramwaju „polityka” na przystanku „przyzwoitość”.
Tu warto zwrócić uwagę na to, że za decyzją pana „Miśka” musi stać i ten
fakt, że wspomniany wyżej „tramwaj” powoli zdąża do pętli. I kto ma rozum w
głowie, rozgląda się za biletem na następny kurs. Tam, gdzie dotąd pobierał
swój, raczej pan „Misiek” nie ma czego szukać. Tam, skąd miał zamiar jakiś czas
temu zacząć pobierać, w ogóle pewnie żadnych biletów nie będzie.
A że z pana Michała chłop zdolny i sprytny, wiedział gdzie ich szukać.
To, co z namaszczenia nowych przyjaciół właśnie dostaje, nie jest pewnie
szczytem jego marzeń. Ale ważne, ze już się uchwycił. A znając choćby pobieżnie
ten typ człowieka z miejsca powiem, że jak już chwyci to nie puści. Raczej
uwiesi się mocniej.
Dla mnie w tej sprawie, poza kwestią odczuć pana „Miśka” podczas
codziennych, porannych toalet, wymagających przyglądania się obliczu „wskazującemu
słabe punkty swojej dawnej partii” interesujące jest co innego. Nie to, że pan
Kamiński wreszcie sobie wychodził.
Raczej to, po jaką cholerę on Platformie. Czasy są takie, że w partii
rządzącej liczenie szabel, posiadanych w rożnych gremiach wybieralnych służyć
będzie najpewniej orientacji, które z nich trzeba będzie już niedługo chować. W
tych warunkach ktoś nowy to nabytek zbędny a w tym przypadku na dodatek
cholernie kłopotliwy. Bo od czasu do czasu „wskazujący słabe punkty w kampanii
wyborczej swojej dawnej partii” czyli, mówiąc prościej, sypiący swych byłych
kolegów.
A w życiu jest tak, że każdy bez wyjątku może być przyszłym, aktualnym
lub byłym kolegą. I jakieś konsekwencje to za sobą pociąga. Tyle, ze
konsekwencje związane z posiadaniem pana „Miśka” do przyjemnych nie należą.
Tak właściwie to dla mnie nawet styknie. Wreszcie ma Platforma Misia na
miarę swoich możliwości.
http://www.rp.pl/artykul/10,908883-Michal-Kaminski-w-krainie-PO.html
http://www.rp.pl/artykul/10,908883-Michal-Kaminski-w-krainie-PO.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz