Póki
sensacją ostatnich dni były tak zwane „taśmy Serafina” można było
żonglować kandydaturami spełniającymi potencjalnie znane, klasyczne
wręcz kryterium „Is fecit, cui prodest”. Mógł to być Pawlak podkładający
nogę Sawickiemu, co to za szybko rósł, mógł być Tusk zamiarujący zacząć
„nowe rozdanie” w którym „koalicjant” miał mieć rozdane nieco albo
znacznie mniej, mógł też tym rozdającym być Schetyna albo też Miller,
któremu zamarzyło się być „Pawlakiem polskiej lewicy”. Tak przynajmniej
widzieli to niektórzy*
Odkąd
gruchnęło, że „ludzie na mieście gadają” również o jakichś tam „taśmach
Platformy”, krąg podejrzanych znacznie się skurczył. Oczywiście mógł w
nim pozostać Tusk, który po wielekroć udowodnił że bratobójstwem zbytnio
się nie brzydzi. Tyle, że w tej sytuacji, gdy w interesie PO było jak
najdłużej trzymać społeczeństwo pod wpływem czaru „udanego EURO2012”
byłby to dowód, że panu Donaldowi kompletnie odbiło.
Oczywiście
wykluczyć tego, że coraz bardziej sfrustrowany (piszą o tym w gazetach
nie od dziś) Premier mógł postradać zmysły (w sensie politycznym bądź
dosłownym) lub chociaż instynkt samozachowawczy. Pewnie nawet bym to
wolał bo gościa nie lubię i bym „nie płakał po Tusku”. Jednak bardziej
wydaje mi się prawdopodobny scenariusz trzeci. O tyle, że do gabinetu
Serafina bliżej nie tylko Pawlakowi ale i Millerowi niż Tuskowi.
Jeśli
więc faktycznie wkrótce usłyszymy czy przeczytamy gdzieś to, co już
teraz niektórzy przemycają, będzie to ironia losu. Nie pierwsza i nie
ostatnia, jaka z obecną ekipą się łączy. Na przykład coś takiego:
„Rządy PO były po orwellowsku złowrogie. Mówiąc
wciąż o prawie, szydzono z praworządności, krzywdzono ludzi, szczuto
jednych na drugich. Fobie i szaleństwa tej ekipy wyrządziły Polsce
niebywałe szkody -
twierdzi b. premier (Cimoszewicz).** Oczywiście dopuszczam się tu małego
nadużycia zmieniając w wypowiedzi Cimoszewicza „PiS” na „PO”. Mówi to gość którego z wielkiej polityki wypchnęła intryga nie kogo innego tylko towarzystwa z PO.
Ale
wrócimy do ironii dni dzisiejszego. Gdyby okazało się, że na korzyść
pana Millera pełną parą pracują jakieś tajemnicze „polskie nagrania”,
pozostałoby się tylko zapytać jak to się mogło stać. Jak to jest
możliwe, panie Tusk, że po wyzwoleniu nas spod władzy za której „szydzono z praworządności, krzywdzono ludzi, szczuto jednych na drugich.”tak
nagle i tak dynamicznie rozwinął się „rynek fonograficzny” prezentujący
twórczość, do której jej autorzy najpewniej niechętnie by się sami
przyznali. Oczywiście nie zakładam, że w rządzonym przez „politykę
miłości” kraju każdy woli każdego nagrać na wypadek gdyby sam miał być
nagrany. To się nie mieści ani w głowie ani w założeniach „polityki
miłości”. Czyż nie?! Bo byłaby to straszliwa porażka kolejnej waszej
budowy panie Tusk z ekipą. Porażka „odbudowy zaufania społecznego”.
Wierzyć się nie chce…
Pozostaje
więc przyjąć, że te wszystkie „polskie nagrania” to robota określonych
zawodowców. Nie, panie Tusk, żadnych tam Kanye Westów! Raczej gości,
którzy w „polskich nagraniach” robili, gdy ten zdolny amerykański
producent nonszalancko walił jeszcze w pieluchę.
Ci,
których ręka sprawiedliwości ledwie musnęła. A jak musnęła to zaraz się
krzyk podniósł i trzeba było przepraszać i płacić odszkodowania. Znaczy
wy uznaliście, że trzeba płacić…
Marzy
mi się chwila, gdy gwałtownie odsunięty przez którąś z kolejnych porcji
„polskich nagrań” od władzy, będzie pan, panie Tusk dożywał swych dni
jako zgorzkniały emeryt. I chcąc podreperować swój budżet a przy okazji i
wizerunek postanowi Pan powiedzieć Narodowi swoją własną wersję prawdy.
I gdy będzie Pan wspominał jak wykręcili pana ci producenci „polskich
nagrań”, napisze pan szczerze „Macierewicz wybacz! Miałeś rację.”
No chyba że się mylę i to Pan, panie Tusk, wkrótce zgarnie „platynową płytę”
** http://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/artykuly/398677,cimoszewicz-o-rzadach-pis-i-ekipie-tuska.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz