wtorek, 30 lipca 2013

"Wielka dyskusja" o Powstaniu, Jaruzelskim, Holokauście



Nie za bardzo miałem ochotę wdawać się w tym roku w kolejną bijatykę związaną z rocznicą Powstania i będącą jedną z „uświęconych” tradycji Salonu24 i reszty blogosfery. W ogóle miałem zamiar nie zbliżać się do netu w okolicach 1 sierpnia. Tym bardziej, że przedbiegi do tego specyficznego wyścigu o pamięć już się rozpoczęły.
Nie będę wdawał się w polemiki dotyczące sensu czy bezsensu samego zrywu. Wiem, że zajmą się tym inni i jak zwykle będzie ostro. Wczoraj przeczytałem dwa, odległe od siebie jak granice galaktyki ale mające jednak coś wspólnego teksty. Jeden z nich,  autorstwa kolegi grzechg, zatytułowany Wolność 1944 i Skundlenie 2013”* jasno stwierdza  „Dyskutowanie w tym momencie o tym, czy warto było chwytać za broń i walczyć o niepodległość Polski i o wolną Warszawę w 1944 roku, jest nie tylko szkodliwe, ale wręcz idiotyczne, jest w ogóle brakiem szacunku dla Powstańców.” Drugi tekst nie dotyczy bezpośrednio Powstania, nie jest tak ostry jak ten z Salonu24 ale można go zestawić z poprzednim z uwagi na odmienny punkt widzenia. Autorka, Anna Wittenberg, opisując rzekomą nagonkę prawicy na Agnieszkę Holand w związku z filmem o Jaruzelskim, którego Holand wcale ponoć nie ma zamiaru kręcić, przyznaje, że żal jej, iż taki film nie powstanie. „W zasadzie szkoda, że to wszystko nieprawda. Mocny film o generale jest tak samo potrzebny, jak mocny film o powstaniu warszawskim, mocny film o przewrocie (zamachu) majowym. Potrzebny jest, jako impuls do wielkiej dyskusji, w której będzie miejsce nie tylko na czarnych i białych, dobrych i złych, ale także na trudne decyzje, niejednoznaczne postaci, o których w Polsce wciąż nie umiemy rozmawiać.”**
Kolega grzechg, którego stanowisko jest mi oczywiście zdecydowanie bardziej bliskie, wybaczy mi, że dalej pominę jego stwierdzenia i spróbuje wdać się w polemikę z panią Wittenberg. Przede wszystkim dlatego, że to, co uważa grzechg jest dla niego oczywiste i w związku z tym wstrzymuje się on od argumentowania. Co innego autorka z „Na temat”. Ktoś, nawiasem,  powie, że szkoda zachodu by rozmawiać z kimś z portali Tomasza Lisa. Postaram się, przy okazji oczywiście, wskazać, że absolutnie nie szkoda ale wręcz trzeba.
Polemikę w sprawie potrzeby „wielkiej dyskusji” pozwolę sobie podzielić na dwie części, uporządkowane dwoma kluczowymi pytaniami.
I.                   Czy jest nam potrzebna „wielka dyskusja”?
Odpowiem pytaniem. A po co? Oczywiście wiem, że pani Wittenberg miałaby zdanie odmienne ale czy na to moje pytanie umiałaby odpowiedzieć? Mam nadzieję, że nie w sposób, którego się domyślam. Kiedy opisuje kształt dyskusji, domagając się, by  było w niej miejsce  „ nie tylko na czarnych i białych, dobrych i złych, ale także na trudne decyzje, niejednoznaczne postaci, o których w Polsce wciąż nie umiemy rozmawiać” domyślam się, że bieli, zrozumienia „trudnych decyzji” oraz „niejednoznaczności postaci” oczekuje ona niejako w imieniu Jaruzelskiego. A Powstanie i zamach majowy są tylko przydatną przeciwwagą. Dla której widzi nieco czarnego koloru by równoważyć.
Wbrew sobie zapewne pokazuje autorka, że ta „wielka dyskusja” nie tylko jest zbędna ale i wręcz szkodliwa. Zestawiając ze sobą Powstanie Warszawskie, które przez dziesięciolecia nie mogło być przedmiotem nie tylko „wielkiej” ale żadnej dyskusji, ze sprawa Jaruzelskiego, o którym symbolicznie „wielką dyskusję” niemal od razu zaczął Adam Michnik, sugerując, by się od generała odpieprzyć pokazała jakie są skutki i tego zaniechania i tej gorliwości w „wielkim dyskutowaniu”. Pozostawieni sami sobie Polacy nie mieli wątpliwości, że Powstanie Warszawskie jest ważne i ze wszech miar zasługujące na cześć i kultywowanie pamięci. Wsparci w sprawie Jaruzelskiego „wielką dyskusją” dali z siebie zrobić durniów, przyjmując, wbrew znanym i oczywistym faktom, że ten herszt bandy morderców jest nieomal narodowym bohaterem. I to jest chyba najbardziej miarodajna odpowiedź, udzielona pani Wittenberg, złaknionej uczenia Polaków rozmowy o „trudnych decyzjach” jakże „niejednoznacznego” Jaruzelskiego.
II.                Czy jest nam potrzebne Powstanie Warszawskie?
Oczywiście jest i zawsze będzie. I to wcale nie po to, by co roku wpadać w zadumę, organizować koncerty i rekonstrukcje oraz zapalać znicze i kwiaty. To, co wyliczyłem to też jest środek a nie cel. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego wszystkiego, co dla pamięci i tożsamości narodowej zrobił, robi i nadal powinien robić ów zryw z przełomu lata i jesieni 1944 r. Ale szukając w nim najoczywistszego sensu chciałbym zwrócić uwagę na zupełnie inny aspekt. Który tak nawiasem wcale nie kłóci się z tymi wszystkimi zarzutami, które podnoszą ci, którzy od jakiegoś czasu prowadzą te „wielką dyskusję” dotyczącą powstania. Raczej każe na nie spojrzeć inaczej.
Duma z ofiary 1944 r. i zgłaszanie gotowości powtórzenia tego zrywu jest nam potrzebna mniej jako element pompowania narodowego ego a bardziej jako pewien mechanizm obronny. Taki, jakiego używają na przykład organizmy znacznie prymitywniejsze. Ode mnie czy pani Wittemberg. Jeśli ktoś widział Skorpenę i przeżył takie spotkanie wie, że to nie przypadkiem piękna i rzucająca się w oczy ryba. Wie, że jeśli zignoruje jej krzykliwy wygląd i zechce zrobić coś, co się jej nie spodoba, srogo tego pożałuje. Słysząc co roku stąd, z Polski, że dumni jesteśmy i nie zawahamy się jakby co, też mają wiedzieć co niektórzy, że warto się zastanowić, zanim się to empirycznie sprawdzi. To po prostu instynkt samozachowawczy. Tłumienie go „wielkimi dyskusjami” jest gigantyczną głupotą, doskonale zresztą widoczną w sprawie Jaruzelskiego, w której usprawiedliwia się gościa maczającego palce w strzelaniu do własnych obywateli. To, mówiąc szalenie delikatnie, jest mało rozsądne. Rodzące zagrożenie tego, że za jakiś czas znajdzie się następna „niejednoznaczna postać” i podejmie kilka „trudnych decyzji” po których ulice znów spłyną krwią. I właśnie dlatego trzeba zwalczać poglądy pani Wittemberg i całej reszty zintelektualizowanych masochistów, okładających się po tyłkach czy grzbietach w imieniu przeszłych, zbłąkanych pokoleń. Gdziekolwiek by je publikowali. A z poglądami walczy się dyskutując.
Nie przypadkiem przywołałem w tytule także Holokaust, o którym entuzjastka „wielkich dyskusji” nie wspomina. Holokaust i stosunek do niego potomków ofiar to znakomity przykład tego, jak ów instynkt działa i jak go powinno się wykorzystywać. Jakoś nie dostrzegam  „wielkiej dyskusji” na temat tego, jak wielki był zakres winy samych ofiar w tym, że zagłada szła tak sprawnie. Mało kto wie kim był Chaim Rumkowski. Dostrzegam natomiast całkowite desinteressment tym, by podważać heroizm i wszystko inne, co dla Żydów jest ważne, czepiać się sensu, zwracać uwagę na brak szans tego czy innego zrywu. I tego powinniśmy się nauczyć.
III.             Na koniec
Na koniec pozwolę sobie (nie byłbym sobą, gdybym nie pozwolił) zająć stanowisko w dyskusji, która niedługo na dobrze rozgorzeje. Odwołując się do jednego z moich ulubionych autorów odpowiem tym, co pytają i będą pytać. Czy poswatanie musiało wybuchnąć? Skoro wybuchło, widać musiało. Czy miało szansę wygrać? Skoro nie wygrało, znaczy, że nie mogło? Czy było szaleństwem? A czy w ogóle mogło nie być w piątym roku niewyobrażalnego szaleństwa, które sprezentowali światu synowie Rzeszy spod znaku złamanego krzyża?
** http://natemat.pl/69961,agnieszka-holland-nie-robi-filmu-o-gen-jaruzelskim-prawica-urzadza-nagonke-profilaktycznie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz