poniedziałek, 8 lipca 2013

Sprawiedliwy w sodomie czyli męczeństwo xsiędza Lemańskiego



Dzisiejsze oświadczenie celebryty w sutannie, zdumiało mnie tak, jak pewnie wielu innych. Jednak najpewniej moje zdumienie miało diametralnie inną przyczynę od wszystkich innych zdumień. Tych, które ustawiły się murem wokół „księdza Wojtka”. Moje zdumienie od razu przywalało anegdotę, która przypomina mi się zawsze jak ktoś coś sobie po nie zawsze zrozumiałym upływie czasu przypomina. Jak ten antysemita ze Lwowa, co się właśnie w latach trzydziestych dowiedział że Żydzi dwa tysiące lat wcześniej ukrzyżowali Chrystusa i od razu najbliższemu „starszemu bratu w wierze”, spotykanemu w tramwaju dał w mordę.
Ksiądz Wojciech Lemański słynął dotąd raczej nie z powściągliwości a wręcz z impulsywności. Mając na pieński (z kim nie miał na pieńku…) z hierarchami sprawy załatwiał raczej szybko i głośno. Stąd wszak głownie wzięło to jego celebrytowanie, przyjaźnie i obecności na forach, lamach i antenach. Był takim sakrobatmanem szołbiznesu. Jak mu się co nie podobało to potrafił wypłodzić odwołanie między gabinetem biskupa a furtą Kurii.
Dlatego zdumiało mnie, że o wstrząsającej bez wątpienia sytuacji, którą w swym oświadczeniu przywołał, przypomniał sobie dopiero po trzech h latach a wcześniej nic z tym nie zrobił ani nigdzie nie napisał.
Gdybym miał jakoś sobie wytłumaczyć zachowanie Wojciecha Lemańskiego, zestawiając jego słowa i kontekst, w jakich je ogłosił, byłbym w stanie wyobrazić sobie tylko dwie możliwości.
Pierwsza jest taka, że Wojciech Lemański wymyślił całą historię. Pewnie fanów duchownego to oburzy ale nie da się jego słów zweryfikować. Cztery oczy to cztery oczy… Druga możliwość jest taka, że zajścia, o których opowiadał, faktycznie miały miejsce.
Ta możliwość jest znacznie ciekawsza w kontekście zdarzeń, które następują po czasie. Tu warto przypomnieć twierdzenia księdza, że jego biskup miał po tym, co między kapłanami zaszło „zbierać haki” na proboszcza z Jasienicy. Otóż jakoś w głowie się nie mieści, że duchowny, którzy jawi się jako jedyny sprawiedliwy w Sodomie, św. Franciszek i Savonarola w jednym, walący na odlew jak mu co się nie spodoba albo kto nadepnie na odcisk, przeszedł do porządku nad taką obrazą obyczajności i nic z nią nie zrobił. Nie szepnął na temat Lisowi ani nie napisał do Watykanu.
Gdyby nie chodziło o tego świeckiego świętego tylko o kogoś innego, sądziłbym, że ów ktoś inny po prostu ukrył owe wstydliwe fakty na temat swego biskupa na wszelki wypadek. Na taki na przykład jak ten, w którym ów biskup podskoczy i zadrze z tym kimś innym. Taki hak na biskupa.
Oczywiście jedyny sprawiedliwy w Sodomie w żadnym razie tak by nie postąpił. On by… no właśnie. Co zrobiłby ksiądz Lemański, gdyby mu biskup zrobił coś obrzydliwego?
ps. Zdumiałem się, gdy przeczytałem, że mediujący między biskupem a proboszczem redaktor „Więzi” zaprzeczył, że chodziło o to, czego po słowach Lemańskiego dość powszechnie się domyślano. Ta powszechność źle o nim i jego słowach świadczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz