Zanim przyjdzie nam, Polakom (przyjdzie oczywiście elitom, których ustami na co dzień pijemy szampana) do głowy pomysł
ozdobienia kraju pomnikami Jaruzelskiego zastanówmy się, czy pierwszy w
upamiętnianiu nie powinien być właśnie Wilhelm Keitel, szef Oberkommando der Wehrmach. W końcu jego udział
w zakończeniu Drugiej Wielkiej Wojny był dokładnie taki sam, jak udział Jaruzelskiego
w naszej przemianie ustrojowej, która nastąpiła w Polsce. A przecież gdzie
końcowi wojny z jednym, w dodatku niby własnym narodem do końca wojny z całym światem?!
Pozostając przy podobieństwach, tak
pierwszy jak drugi zostali przez okoliczności posadzeni za stołem i podpisali
pokój. Mieli oczywiście wyjście w postaci obrony ostatniego bunkra ale obaj
byli na tyle rozsądni, że wiedzieli że to do niczego nie prowadzi. Pierwszy już
chyba nie miał nawet bunkra a drugiemu stosowny bunkier dał do zrozumienia, że
żadnej obrony sobie nie życzy.
Różnica zaś jest taka, że Wilhelm Keitel,
niestety dla niego, nie dysponował stosownym archiwum, dzięki któremu mogłyby
spadać jakiekolwiek „aureole”. Jaruzelski dysponował, o czym zresztą lojalnie
uprzedził, i aureole pozostały na miejscu a Jaruzelski pozostał nietykalny.
W sporze o Jaruzelskiego jednym z argumentów
jest to, że polowa Narodu uważa go nieomal za bohatera a wypowiadanie wojny
własnym obywatelom im nie przeszkadza. Wspomnę tylko, że ucząc w szkole od
dzieciaków słyszałem przy podobnych argumentach niezmiennie, że przecież
durniów jest dużo więcej niż tych, którzy cokolwiek pojmują. Zatem proporcje
50/50 to żaden tam wynik. Ale ten argument dzisiaj ma szczególny wydźwięk. Właśnie,
całkiem przypadkiem, oczekując w knajpce na obiad zajrzałem by zabić czas do
ostatniej „Wyborczej” i natknąłem się na tekst, w którym prof. Andrzej
Romanowski objaśniał Polaków z Jaruzelskiego.
Pierwsze, co mi przyszło do głowy
było zdumienie, że można coś takiego napisać. I jeszcze podpisać własnym nazwiskiem.
Ja bym czegoś takiego nie zrobił za żadną kasę nawet gdybym mógł podpisać to
jako Jan Rem czy Andrzej Zagozda.
Szczególnie przypadł mi do gustu
argument Romanowskiego, że PRL „wyjąwszy stalinizm” miał na sumieniu mniej
ofiar niż II RP. To tak, jak Al. Capone, wyjąwszy jego działalność przestępczą,
był czcigodnym i bogobojnym obywatelem. Romanowski tłumaczył też, że Jaruzelski
działał „w warunkach ładu pojałtańskiego”. To niby wiele tłumaczy i wiele
wyjasnia. Rozumiem, że to stosowny „ład” decyduje czy świństwo jest świństwem a
zbrodnia zbrodnią. Tu aż się prosi by Romanowski wziął w obronę okupacyjnych
denuncjatorów, którzy, a jakże, działali w warunkach jeszcze bardziej
skomplikowanego „ładu”.
A skoro się nam ścieżki fabuły z
początku tekstu znów skrzyżowały, pomyślałem, że w ramach dekonstrukcji historii
czy też „zasypywania podziałów” miedzy narodami oraz niewątpliwych
oszczędności, można by połączyć adresatów monumentu ustawiając ich wspólnie.
Mogliby zastygnąć w uścisku dłoni podanej przez architekta powojennej Europy
twórcy naszej demokracji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz