niedziela, 7 lipca 2013

Pomnik feldmarszałka Keitela



Zanim przyjdzie nam, Polakom (przyjdzie oczywiście elitom, których ustami na co dzień pijemy szampana) do głowy pomysł ozdobienia kraju pomnikami Jaruzelskiego zastanówmy się, czy pierwszy w upamiętnianiu nie powinien być właśnie Wilhelm Keitel, szef Oberkommando der Wehrmach. W końcu jego udział w zakończeniu Drugiej Wielkiej Wojny był dokładnie taki sam, jak udział Jaruzelskiego w naszej przemianie ustrojowej, która nastąpiła w Polsce. A przecież gdzie końcowi wojny z jednym, w dodatku niby własnym narodem do końca wojny z całym światem?!
Pozostając przy podobieństwach, tak pierwszy jak drugi zostali przez okoliczności posadzeni za stołem i podpisali pokój. Mieli oczywiście wyjście w postaci obrony ostatniego bunkra ale obaj byli na tyle rozsądni, że wiedzieli że to do niczego nie prowadzi. Pierwszy już chyba nie miał nawet bunkra a drugiemu stosowny bunkier dał do zrozumienia, że żadnej obrony sobie nie życzy. 

Różnica zaś jest taka, że Wilhelm Keitel, niestety dla niego, nie dysponował stosownym archiwum, dzięki któremu mogłyby spadać jakiekolwiek „aureole”. Jaruzelski dysponował, o czym zresztą lojalnie uprzedził, i aureole pozostały na miejscu a Jaruzelski pozostał nietykalny.

W sporze o Jaruzelskiego jednym z argumentów jest to, że polowa Narodu uważa go nieomal za bohatera a wypowiadanie wojny własnym obywatelom im nie przeszkadza. Wspomnę tylko, że ucząc w szkole od dzieciaków słyszałem przy podobnych argumentach niezmiennie, że przecież durniów jest dużo więcej niż tych, którzy cokolwiek pojmują. Zatem proporcje 50/50 to żaden tam wynik. Ale ten argument dzisiaj ma szczególny wydźwięk. Właśnie, całkiem przypadkiem, oczekując w knajpce na obiad zajrzałem by zabić czas do ostatniej „Wyborczej” i natknąłem się na tekst, w którym prof. Andrzej Romanowski objaśniał Polaków z Jaruzelskiego.

Pierwsze, co mi przyszło do głowy było zdumienie, że można coś takiego napisać. I jeszcze podpisać własnym nazwiskiem. Ja bym czegoś takiego nie zrobił za żadną kasę nawet gdybym mógł podpisać to jako Jan Rem czy Andrzej Zagozda.

Szczególnie przypadł mi do gustu argument Romanowskiego, że PRL „wyjąwszy stalinizm” miał na sumieniu mniej ofiar niż II RP. To tak, jak Al. Capone, wyjąwszy jego działalność przestępczą, był czcigodnym i bogobojnym obywatelem. Romanowski tłumaczył też, że Jaruzelski działał „w warunkach ładu pojałtańskiego”. To niby wiele tłumaczy i wiele wyjasnia. Rozumiem, że to stosowny „ład”  decyduje czy świństwo jest świństwem a zbrodnia zbrodnią. Tu aż się prosi by Romanowski wziął w obronę okupacyjnych denuncjatorów, którzy, a jakże, działali w warunkach jeszcze bardziej skomplikowanego „ładu”.

A skoro się nam ścieżki fabuły z początku tekstu znów skrzyżowały, pomyślałem, że w ramach dekonstrukcji historii czy też „zasypywania podziałów” miedzy narodami oraz niewątpliwych oszczędności, można by połączyć adresatów monumentu ustawiając ich wspólnie. Mogliby zastygnąć w uścisku dłoni podanej przez architekta powojennej Europy twórcy naszej demokracji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz