Spór o pakt klimatyczny, na przekór
próbom przejęcia w dyskusji nad nim inicjatywy przez Tuska, to doskonały
przyczynek do zakłamanego portretu obecnego szefa rządu jako rzekomego męża
stanu. W tej sprawie, jaką wersję by nie przyjąć, Donald Tusk wychodzi albo na
kogoś, kto nic nie znaczy albo też kompletnie nie panuje nad sporą władzą,
którą nieopatrznie i całkiem bez sensu mu oddano.
Za każdym razem, gdy po latach swoich
rządów informuje społeczeństwo, że właśnie przystępuje do naprawiania czegoś,
co „zepsuli poprzednicy” mam od razu kilka skojarzeń. Pierwsze jest takie, że
po tym „zepsuciu” przez poprzedników Polska natychmiast wpadła na dłuższy czas
w czarną dziurę i dopiero, nadludzkim wysiłkiem obecnego Premiera i jego
pomagierów mozolnie ją wydobyto i zaraz, teraz energicznie zabiorą się za wszystko, co
wymaga naprawy. Z niedowierzaniem patrzę wtedy na siebie, że tkwiąc w tej
czarnej dziurze od końca 2007 r. nie
zostałem zgnieciony, zmacerowany czy też zanihilowany. Jak to bywa w czarnej
dziurze. To takie skojarzenie literackie, szlachetne. Jednak bardziej modus
operandi obecnego szefa państwa i jego gromadki opisuje zupełnie inne
porównanie. Odnoszące się akurat nie do metody rozliczania politycznych
przeciwników i z politycznymi przeciwnikami. Odnoszące się do każdego problemu,
który pojawił się, pojawia się czy też pojawi się przed obywatelami tego
państwa.
Postępowanie obecnej ekipy przywodzi
mi na myśl takiego cwanego fachowca, do którego udajemy się w potrzebie gdy nam
leciwa i sfatygowana „fura” zaczyna niedomagać. Dla nas, którzy nie jesteśmy na
dobrą sprawę w stanie odróżnić karburatora od alternatora i chłodnicy od
prądnicy diagnoza jest jasna. Auto jest zepsute. I tu pojawia się ów gość w usmarowanym
podkoszulku, z nieodłącznym petem. I bierze się do roboty.
Bierze się w sposób specyficzny.
Bierze się za to, co albo widać gołym okiem albo co mu zasugerujemy. Ściąga w
lewo panie majster, może geometria. Jasne, geometria, robimy geometrię. Płacisz
i śmigasz do domu. To znaczy do pierwszego skrzyżowania, na którym omal nie
taranujesz znaku podporządkowania bo ściąga jak cholera. Więc sugerujesz luz w
układzie kierowniczym a podkoszulek z petem znika pod maską i robi porządek z tymi
luzami.
I tak bez końca pojawiasz się ze
wszystkim co wyłazi na wierzch, i słuchasz, że tu spartaczono drążki, tam opona
ma „balon” bo wjechałeś na krawężnik. Jak ostatnia dupa.
Przytłoczony nawet nie protestujesz i
nie prostujesz.
Oczywiście głównym punktem celebry
jest objaśnienie ci że twoim autem zajmował się dotąd jakiś absolutny motoryzacyjny
analfabeta. A ty powoli zaczynasz rozumieć, że póki coś tam nie zacznie pukać,
nikt tego nawet nie tknie.
Siedem lat sprawowania rządów, tyle,
ile nie było dane dotąd nikomu, to wystarczający czas by nie tylko dokonać
bilansu otwarcia, remanentu zasobów i braków ale też czas, w którym powinny powstać
i ruszyć z realizacją spójne, wielkie plany. Kiedy staram się uczciwie zliczyć wielkie
plany tej ekipy, przychodzi mi do głowy jedynie program „Orlik”, który,
jakkolwiek fajny i przydatny, „wielkim projektem” nazwany być raczej nie może. Cala
reszta to raczej bilans skreśleń i korekt.
Swoją drogą w tej metodzie obciążania
przez Tuska przeciwnika winą za wszystko jest niezamierzony ale niemały hołd
dla poprzedników. Gdy weźmie się i zbierze to wszystko, co po nich „musi poprawiać”
obecna ekipa trudno nie poczuć podziwu ilu rzeczy tamci dokonali. Źle bo źle ale aż tyle! Jeśli po siedmiu
latach władzy PO ciągle naprawia i naprawia to, co tamci zrobili w dwa lata,
porównanie sprawności i aktywności obu ekip musi skończyć się nokautem tej
obecnej.
Z tego wszystkiego wyłania się
urojony świat ostatnich siedmiu lat. Przez które zdawało nam się, że rządzi
nami „lepsza drużyna” światowców i fachowców, gdy w istocie ryli w niej ci źli
i beznadziejni. I dopiero teraz budzimy się i musimy zdecydować by wreszcie, w
Elblągu i reszcie Polski oddać władzę panu Donaldowi, który nam pokarze i
wszystko naprawi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz