Tendencja w sondażach powtórzyła się w ostatnich dniach się na tyle, że można uznać, iż nie jest to jakieś przypadkowe i chwilowe wahnięcie. Raczej przypomina okres, w którym Jarosław Kaczyński coraz skuteczniej podążał za cieniem Bronisława Komorowskiego by go samego omal nie dopaść na finiszu.
Tyle, że z tego powolnego spadku, wieszczącego może nawet i upadek nie za bardzo mogą i powinni cieszyć się ci, którzy go najtęskniej i najdłużej wypatrywali. Wygląda bowiem na to, że zwichrowane jakiś czas temu wahadło wraca do równowagi i zamierza wykonywać właściwe sobie ruchy. Od ściany do ściany a nie wzdłuż tej samej…
Myślę, że choć wszyscy zdawali sobie sprawę, że tak właśnie powinna wyglądać migracja elektoratów po tym co przez ostatnie pięć lat oglądaliśmy, wielu będzie trudno taki obrót rzeczy przyjąć do wiadomości i zaakceptować. Ale mostów nie da się pewnie już odbudować a nadto nikt nawet nie próbował.
Gdyby na podstawie tego, co widzimy w ostatnich badaniach, próbować pokusić się o krótką wróżbę, to można zaryzykować twierdzenie, że wybory 2011 zakończą się remisem trzech największych graczy na scenie. Oczywiście piszę to biorą poprawkę, że trend gwałtownie może się odwrócić. Wszak przed nami 10 kwietnie, który wiele może zmienić. Może wykluczyć z rywalizacji o numer pierwszy w wyścigu albo PO albo PiS.
I tu dochodzę do sedna sprawy.
Jeśli na podstawie tego, co pokazują dziś badania, miałbym wskazać zwycięzcę to już teraz musiałbym skierować palec w stronę tow. Napieralskiego. Proszę się na mnie nie oburzać za takie nazwanie „przywódcy Młodej Lewicy”. Po „Liście Młodej Lewicy do gen. Jaruzelskiego” tak go będę nazywał bez względu na to co się komu podoba i kojarzy. I tyle. Taki wtręt obok tematu…
Dla niego, który od początku swej władzy w SLD bardziej musiał skupiać się na tym by mu jakiś rodzimy Brutus czego w plecy nie wpakował lub choć nogi nie podstawił niż o moszczenie kierowanemu ugrupowaniu coraz wygodniejszego miejsca na scenie już te wyrosłe do około 20% słupki to sukces niezaprzeczalny. Oczywiście nie da się ukryć, że w mniejszym stopniu ten jego sukces jest jego zasługą. To raczej kwestia ślepej uliczki, w która wzajemnie zapędził się niedoszły PO-PiS. On na swoim koncie powinien przede wszystkim zapisać, że się swoim nie dał wysadzić z siodła i dotrwał z partią (o której już z nadzieja myślałem, że na moich oczach ostatecznie zdechnie) do momentu, w którym „wszystko gra na nią”. Tak! Przewiduję, że udało się tow. Napieralskiemu i jego towarzyszom dożyć czasu, że stali się absolutnym samograjem. Takim perpetuum mobile do produkcji społecznego poparcia. Ono samo się im robi!
Powodów jest wiele. Pierwszym zaś jest absolutna dziś niestrawność PiS i PO dla tych, którzy przestali być dla wspomnianych partii „naturalnym” a nawet „żelaznym” elektoratem. Oczywiście szczęście tow. Napieralskiego opiera się i na tym, w jaki sposób doszło do wysączkowania przez PO-PiS PO-PiS-u „bis” czyli inicjatyw Palikota i PJN (czy jak tam się to teraz nazywa…). Gdyby pozostało dwa razy więcej czasu to mogło by być różnie. Tak, jak jest, jest dla SLD znakomicie.
Znakomicie jest i w tym, że SLD stał się dla niedoszłego PO-PiS-u, który i tak zapewne wyrodzi z siebie po wyborach tę partie, która będzie „rozdawać karty”, takim „neoPSL-em” z przejętą po ludowcach doskonałą „obrotowością”. Dziś powoli zaczyna wyglądać na to, że bez SLD nowej koalicji nie będzie. Ona zaś będzie z SLD bez względu na to, kto będzie ją proponował.
I w tym po raz kolejny widać siłę tow. Napieralskiego, który oparł się naciskom niedoszłego Brutusa- Olejniczaka z jego bezkompromisowym parciem ku PO. Mogącym zabić tę nagle objawioną „uniwersalność” partii. Olejniczak, ze swym „warszawskim wynikiem” jest w tej chwili (może chwilowo) dla tow. Napieralskiego nikt. Za mały by pchnąć i za wątły, by podstawiać nogę.
A przy okazji jest chyba też i tak, ze już nikomu SLD „nie śmierdzi”. Trudno zresztą aby skoro bez niego się po prostu nie da.
Cała reszta, przynajmniej w prognozie, zeszła była ze sceny. Choć i to zejście jest dość ciekawe bo „obrotowy” PSL zanotował wynik gorszy nawet od „niewiadomo jakiego” PJN.
W każdym razie, wracając do tow. Napieralskiego, trzeba sobie powiedzieć wprost, że co by się nie działo, będzie dla niektórych, w tym i dla mnie, niesmaczne. Szczególnie z tego powodu, że, świadom swej wysoce luksusowej sytuacji, tow. Napieralski będzie wskazywał krzesełka do zasiedzenia.
Mógłbym w tej bardzo nie luksusowej dla mnie sytuacji szukać jakiejś dobrej strony. Choćby takiej, że może wreszcie poczuje się tow. Napieralski na tyle silnym, by przesunąć resztkę PZPR-owskich „złogów” do trzeciego, czwartego szeregu, stawiając na różnych tam Arłukowiczów. Ale niestety, pociechy żadnej. Po wspomnianym nieco wyżej wiernopoddańczym „liście Młodej Lewicy” do Jaruzelskiego, z mego punktu widzenia tow. Napieralski jest takim samym PZPR-owskim „złogiem” jak te, których widzieć na politycznej scenie już bym nie chciał. Można powiedzieć, że jest jakimś metampsychotycznym wcieleniem takiego ZMP-owskiwego tłuka z lat pięćdziesiątych przeniesionego w cielsko nawykłe do niezłych garniturów i nie wzdrygające się na widok gości z kapitałem. Wręcz przeciwnie zresztą…
Konkludując przyszłość rysuje się w dość czarnych, bo w jakimś stopniu czerwonych barwach. Warto nad tym pomyśleć. Oczywiście to ostatnie to nie do mnie uwaga…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz