To, co w tytule to taki żart, z wezwania pana Michała Syski, przestrzegającego w „Rzeczpospolitej” lewicę przed mariażem czy też aliansem z Platformą po najbliższych wyborach. Żart ten jest ze wszech miar zasadny. Zaczynając od tego, że pan Syska, jak podaje gazeta, jest „członkiem zespołu „Krytyki Politycznej” i dyrektorem Ośrodka Myśli Społecznej im. Ferdynanda Lassalle’a we Wrocławiu” (ach… być jak Syska…). Nadto ten, bez wątpliwości największych, lewicowiec rasowy jak sam Karol Marks, per „lewica” wyraża się o… SLD *. Paradne…
I na tym mój mariaż czy tam alians z panem Syską narazie zakończę acz przy temacie pozostanę. Bo kwestia „chodzenia” lewicy po wyborach wypłynęła bodaj wczoraj w komentarzach pod moim tekstem o buncie pana Mellera. I to wypłynęła dla mnie dość zaskakująco w postaci konkluzji, że lewica to i za bardzo nie ma gdzie iść. I wcale jej do tego pan Syska nie potrzebny by sobie to uświadomiła, że trzeba by się było nad dalszym kierunkiem zastanawiać. Jeśli będzie oczywiście mądra. Zaznaczam, że ja cały czas o SLD. Inna lewica, by „nadejść” najpierw musiała by się pojawić. Oczywiście tu mam na myśli „pojawienie” w sensie wyborczym. Takim, w którym partia choćby ociera się o 5% poparcia.
Sytuacja „powrotu do gry”, której zaznał Sojusz pod kierownictwem zwisającego jeszcze nie tak dawno na włosku partyjnej łaski Grzegorza Napieralskiego, miast oczywistego poczucia komfortu albo i radości, musi stanowić dla polityków tego ugrupowania istny bój głowy. Gdybyż to było ze 35% albo zgoła 48% to byłoby inaczej. Mimo wzrostu notowań i stopniowego doszlusowywania do czołówki w przedwyborczym wyścigu, na takie procenty partia Napieralskiego liczyć nie może. W każdym razie jeszcze nie może. Raczej na to, że będzie „silnym numerem trzy”. I to właśnie może być jej nieszczęściem. Tym większym, gdyby, jak wieszczą niektórzy, tylko tyle ugrupowań zdołało prześlizgnąć się przez wymagany próg. Choć Futrzak gotów się zakładać, że cztery :). A on wie co mówi…
W każdym razie może być tak, bo i czemu miałoby być inaczej, że będzie potrzebna koalicja. I w tym problem, że z pozoru SLD staje się jedyną partią, której da się jeszcze przypisać coś takiego jak „zdolność koalicyjna”. Nawet można sugerować, że osiągnęła ona swoje apogeum bo przecież nawet PiS by się nie odżegnał! Na domiar złego wszelkie kombinacje wskazują, że bez SLD koalicji może nie być! No bo o POPiS-e myśleć teraz, A.D 2011, po tych latach wojny polsko-polskiej, z rokiem poprzednim tej wojny przede wszystkim, może myśleć tylko wyjątkowy szaleniec. Nawet myślę, że obie partie, tonąć, odczuwałyby przede wszystkim radość patrząc co dzieje się z rywalem i o ratowaniu siebie ani by pomyślały. I nawet trudno się dziwić. Gdyby szefowie tych partii i ich otoczenie usiedli do rokowań nad koalicją, ich „żelazne elektoraty” musiałyby uznać, że sobie z nich robią oczywiste kpiny. Tyle przecież powiedziano…
Wróćmy więc do tego pięknego, perspektywicznego, „czerwonego” języczka u wagi. Właściwie można by sądzić, że władzę ma on (Sojusz nie „języczek”) na wyciągnięcie ręki. To pierwszy ból. To „wyciągnięcie” kusi szczególnie z perspektywy tak długiego odstawienia. Nie wiem, czy jeszcze jedna kadencja poza władzą nie oznaczałby ostatecznego (tak przeze mnie wymarzonego) końca tej formacji. Wszak partie w opozycji zużywają się. W SLD chyba dłużej bo trwa , ale ileż można…? Poza tym Grzegorz Napieralski nie może odnosić samych „zwycięstw prestiżowych” lecz powinien wreszcie odnieść jakieś konkretne. Bo tam akurat, gdzie jest teraz, droga wiedzie wyłącznie w górę. To jest ryzyko „stania z bronią u nogi”.
Tedy przyjrzyjmy się możliwościom. Pierwsza, do szybkiego omówienia jako nierealna, jest koalicja z PiS. Właściwie bardziej uzasadniona bo i więcej między ugrupowaniami stycznych w sferze retoryki, nazwijmy ją programową, i wspólny opozycyjny etos dokładania „nierobom od Tuska”. Ale ta bariera! Nie do przebycia. Myślę, że już podejmując negocjacje z PiS-em, dla większości własnych wyborców Napieralski byłby już politycznym trupem. Reakcje emocjonalne często bywają nielogiczne ale za to jakże oczywiste i częste.
Alians z PSL… Darujmy sobie bo „trzecia siła” do spółki z „czwartą” rządu nie utworzą. Takich cudów to nie bywa. Nawet w Polsce.
Pozostaje wariant ostatni, niejako najbardziej oczywisty i, powiedzmy, z pozoru naturalny. Tak bardzo, że pan Syska w swym artykule rysuje czarny dla lewicy scenariusz w oparciu o założenie, że ta w koalicję z PO już weszła. I na niej właśnie się przejedzie. „Nie ulega wątpliwości, że za społecznie niepopularne decyzje hipotetycznego rządu PO – SLD spadkiem społecznego poparcia zapłaciłaby przede wszystkim lewica.” Kwituje swój całkiem sensowny wywód autor.
Ja widzę to jednak nieco inaczej. Przede wszystkim przez pryzmat obecnej sytuacji. Tej, w ktorej PO będzie musiało na gwałt znaleźć jakieś rezerwy głosów. Jak wiadomo z tym może być problem tego rodzaju, ze w tej chwili trwa raczej exodus jej elektoratu, który jeśli kogoś zasila, to właśnie rosnącą w badaniach partię pana Napieralskiego. Walka o dusze tych wyborców może oznaczać odwrócenie ostrza retoryki ( a to „ostrze” PO ma cholernie długie, szerokie i sprawne) z ataków na PiS do flekowania SLD. Oczywiście Sojusz dłużny pozostać nie może. Bo na „ostatnią ciotę” by wyszedł. A to mogłoby drogo „lewicę” kosztować zważywszy, że walka idzie o głosy ludzi młodych. Tych, którzy pyskówki w polityce uważają za przejaw „otwartości” i coś „ożywczego”.
Efektem tego może być sytuacja, która jako żywo przypominać będzie niesławne rokowania, mające doprowadzić do narodzin tak wypatrywanego w 2005 roku POPiS-u. Zamiast POSLD zobaczymy rozchodzących się z powykrzywianymi minami panów „liberałów” i panów „socjaldemokratów”.
Może się mylę, może chęć bycia u władzy zwycięży w obu formacjach… Tego wykluczyć się nie da. Choćby dlatego, ze Napieralski to nie Tusk ani Kaczyński. To inna „ekstraklasa” w której pozycja nr dwa to „niebywały sukces”. Wtedy, oczywiście, rozważać zaczniemy scenariusz pana Syski.
Zobaczy się…
Kiedyś Jan Himilsbach, po nocy spędzonej w towarzystwie przy knajpianym stoliku, opuściwszy z przyjaciółmi lokal, natknął się na jakieś roboty drogowe. Rozejrzał się, westchnął i rzekł „Tyle dróg wokół budują, tylko qr**, nie ma dokąd iść”. Jako żywo przypomina to przewidywaną przeze mnie sytuację, w której SLD będzie musiało westchnąć i powiedzieć „Tyle możliwości się otwiera, tylko, qr**, ż żadnej skorzystać nie można”
* http://www.rp.pl/artykul/610542_Syska--Lewico--nie-idz--z-Platforma.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz