czwartek, 24 lutego 2011

Panie i Panowie, nie schrzańcie tego!

Przechodząc dziś obok jednego z kiosków z gazetami zauważyłem informację, że między dwiema głównymi siłami politycznymi jest już ponoć tylko dwa punkty procentowe różnicy. Jeśli wziąć pod uwagę margines błędu statystycznego, można założyć, że różnica jest żadna a jeśli do tego pamięta się mantrę specjalistów, iż opozycyjna partia jest „tradycyjnie niedoszacowana w badaniach” wszystko wygląda naprawdę ciekawie.

Partia rządząca „odrabia straty sondażowe” właściwie już tylko w tych badaniach, które co jakiś czas robione są na zamówienie redakcji z Czerskiej. A czasem i tam oddaje tyły. Ja wiem, że teraz nastąpi coś, co w dzieciństwie nazywało się nieco dosadnym, określeniem „hop, siup, zmiana d**p” czyli kąśliwe uwagi, zawierające sakramentalne pytanie od kiedy to „pisiory” zaczęły wierzyć w badania. Odpowiem równie błyskotliwie: od wtedy, kiedy „platfusy” wierzyć przestały. Za „platfusy” przepraszam jeśli ktoś się poczuł…

Zresztą, to, co chcę powiedzieć i napisać, nie sjest adresowane ani do „platfusów” ani do takich przeciętnych „pisiorów”. Pisze do ludzi, którzy wiele mogą. I w tym, że mogą właśnie rzecz. Pisze do polityków, których ta zmiana tendencji cieszy i do tych ich sojuszników, którzy za kształtowanie pozytywnej (oczywiście w oczach przeciwników jak najbardziej „negatywnej”) atmosfery wokół tej części opozycji odpowiadają.

Do was się zwracam, Panie i Panowie. Nie schrzańcie tego!

Pisze to z myślą o zbliżającym się starciu kulminacyjnym w tej odsłonie wojny o dusze i umysły Polaków, których jeszcze cokolwiek z polityki i życia publicznego interesuje. Chodzi mi o 10 kwietnia i jego okolice.

Nie mam najmniejszych złudzeń, że ci, którym obecnie „spada” zrobią wszystko, by właśnie wtedy podjąć wzmożone działania by te tendencję odwrócić. I nie mam złudzeń, że będzie to wojna totalna, taka bez brania jeńców. Przynajmniej oni tak by to chcieli widzieć. I choć nie wiem co zrobią, zdaję sobie sprawę z tego, że mogą posunąć się do granicy wytrzymałości przyzwoitego człowieka. Jeśli posłuchać ich wypowiedzi, to gdzieś między zdaniami wychwycić można sugestie o jakichś „palonych kukłach”. A więc wiadomo, na co się nastawiają. W końcu nie mają przecież wyjścia. Tu idzie o ich „być albo nie być”. A jak wiadomo, zdecydowanie wola „być”, choćby nawet miało to przyjąć dotychczasową formę „wystarczy być”.

Do was zwracam się z apelem, by tę swoją granicę wytrzymałości umieścić w miejscu niedosięgłym dla nich. Sami wiecie, do czego są zdolni więc nie reagujcie emocjami. Powiedzcie sobie po prostu „nie warto”. Jeśli będzie trzeba, zaciśnijcie zęby. I sprawcie, by całe to ich napinanie i wszystko inne stało się niczym innym tylko czymś w rodzaju publicznego samogwałtu w ich wykonaniu. Niech obywatele widzą wówczas tylko ich powykrzywiane twarze, niech słyszą wojenną retorykę tylko z ich ust. Niech dla nikogo nie będzie dylematu, kto ponosi winę za sprofanowanie dnia pamięci.

Wiem, że plany uroczystości są już w realizacji. Nie wiem jak dalece dadzą się jeszcze korygować. Ale wiem na pewno, że bez ograniczeń da się „korygować” nastroje tych, którzy w ten dzień i dni następne będą chcieli manifestować swą pamięć i swój gniew. I tego ostatniego trochę się obawiam. Bo ten rodzaj emocji jest trudny do opanowania. Za to łatwy do zmanipulowania. Dlatego tych, którzy za organizację odpowiadają ostrzegam przed wszelkimi nieznanymi im i nagle objawionymi „radykałami”. I pozwolę sobie zasugerować, by skupić się w jak największym stopniu na celebrowaniu żałoby i unikaniu bieżącej polityki. Tak, by bez dwóch zdań, politykę zostawić na te dni wyłącznie w ich rękach. By w końcu zaczęła palić ich w ręce. By przeciętny obywatel, nie tylko ten, który cokolwiek wie o polityce i ma jakiś wyrobiony jej obraz, sam mógł zobaczyć kto tak naprawdę jest tym „złym”. Tym bardziej, że nawet „zaprzyjaźnionym stacjom” ostatnio jakoś z trudem wychodzi to manifestowanie przyjaźni. Bo przecież „sorry Winnetou ale biznes jest biznes” i nikt go nie zaryzykuje tylko dlatego by było dalej tak „przepięknie” jak jest teraz.

I z tak poharatanymi i pozbawionymi części „zaprzyjaźnionych” sojuszników później skończyć wojnę wtedy już będzie łatwiej. Bo przecież chyba o to chodzi?

Więc proszę was, Panie i Panowie. Nie zepsujcie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz