Jak wiadomo jakiś czas temu oświadczyłem, że stałem się tak zwanym „elektoratem niezdecydowanym”. Oczywiście mam swoje sympatie i antypatie na scenie politycznej. W końcu wyborca ze mnie może i „niezdecydowany” ale przez to właśnie, że jednak świadomy. To zaś oznacza, że coś takiego jak „sympatia” to, wedle mnie, zbyt mało aby komuś oddać stery mojego Państwa.
Oczywiście ten wstęp, taki egocentryczny dość aż prosi się o złośliwą uwagę, że przecież ten mój głos to tyle co nic i za jego pomocą nikomu władzy „dać” czy też „nie dać” nie jestem w stanie. Byłaby to bardzo celna uwaga. Bo o tym właśnie teraz zamierzam coś powiedzieć. Jak wiadomo jeden głos nic nie znaczy. Ale, jak mówili przodkowie, i mówili mądrze (jak nie przymierzając jacyś niderlandzcy protestanci) „ziarnko do ziarnka aż zbierze się miarka”. To zaś oznacza, że głupi ten, kto zlekceważy choćby pojedynczy głos, co się tu czy tam walał niewykorzystany. Bo z takich znalezisk można sobie całkiem sporo uzbierać. Jak wiadomo powszechnie „elektorat niezdecydowany” to elektorat najliczniejszy.
Oczywiście ten, komu zawsze staje (niech nikt tu nie chichoce bo to oznacza „komu starcza”) i ma tyle, ile potrzeba by spokojnie bytować sobie na politycznej niwie, nie będzie się schylał po drobiazgi. No bo czy taki Bill Gates giąłby kręgosłup dla zobaczonego na chodniku jednego centa? Jeśli by nie giął to znaczy, że strącił instynkt.
Tak więc ofertę swoją kieruję do tych, którym jeszcze staje ale wygląda, że to może długo już nie potrwać. Ostatnie notowania naszych stronnictw czynnych w polityce pokazują, że utrwalić zdołała się tendencja, wedle której partia, której dotąd tylko rosło, teraz zaczęła wyłącznie tracić. Tu głos tam promil a w efekcie zaliczyła taki zjazd, jakiego przez trzy lata nie wdzieliśmy. Mimo skłonności do hazardu, katarskiej „czarnej polewki” i innych powodów, które by i wtedy uczyniły go zrozumiałymi.
A prawda jest taka, że, odmiennie niż pozostali, akurat siła rządząca jest niejako „na musiku”. Bo porażka, jeśli nie ma się, a oni, jako przegrani nie będą go mieli (!) „elektoratu żelaznego”. Nie będą go mieli bo on trwa przy sile rządzącej na zasadzie dostrzegania pewnej funkcjonalności. Chodzi oczywiście o dziś chyba wręcz nieszczęsny pomysł „antypisowskiego przedmurza”. Jeśli ono raz nie zadziała to już może nigdy nie zafunkcjonować. Przynajmniej tak mi logika podpowiada. Bo po co zawierzać swój los buforowi, który już raz okazał się zawodny?
Tedy przy najbliższej okazji mogą się w sposób definitywny rozstrzygnąć losy partii rządzącej. Myślę, że panie i panowie z PO czują tę presję jak… Tu miałem pozwolić sobie na niestosowny żart. Pewnie w PO by go „kupiono” ale nie zmienia to faktu, że on niestosowny.
W każdym razie ja, „elektorat niezdecydowany” informuję panie i panów z PO, że jakby co, jestem do wzięcia. Jeśli się kto teraz zdziwi albo i oburzy, mam na swą obronę to, że jestem w końcu w jakimś tam stopniu „sierotą po PO-PiS-e”. A zatem, z definicji niejako, poparcia dla PO tak całkiem wykluczyć nie mogę. Drugim, co mnie tłumaczy a nawet, wedle mego odczucia, całkiem usprawiedliwia jest to, co niżej opiszę.
Jestem gotów zaoferować swój głos PO ale nie za darmo. A już na pewno nie za bezdurno, za jakieś „Orliki”, „Euro2012” czy inną równie potrzebną nam w tej chwili bzdurę. A już tym bardziej za ogólniki w rodzaju tego, że „będzie przepięknie”. Owszem, lubię się czasem pobujać do jakiegoś fajnego rytmu ale organicznie nie cierpię jak się mnie albo mną buja. Nie wiem więc jak i co inni w kwestii tego mariażu z partią rządzącą bo ja akurat mam bardzo konkretne oczekiwania.
A w zasadzie jedno jako taki „miły początek” i coś, co byśmy nazwali „manifestem dobrej woli”. Wiąże się to z kwestią mego stosunku do PO. Jak powiedziałem wcześniej nie jest dla mnie wystarczającym powodem poparcia kogokolwiek zwykła sympatia do niego. Tym bardziej nie może takim powodem być antypatia. A tak mogę określić mój obecny stosunek do Platformy. I jest to uczucie generowane przez wąską grupę polityków wchodzących w skład jej kierownictwa. Nie, nie myślę o vicmarszłku Niesiołowskim bo o nim powiedzieć „polityk” to narazić się z miejsca na śmiertelne zejście wywołane niepohamowanym śmiechem. Dam sobie spokój z wymienianiem poszczególnych postaci z pierwszego szeregu PO, których za żadne skarby politykami bym nie nazwał.
Tak więc mogę powiedzieć, że w zasadzie chodzi o jednego polityka. Pozbywacie się go, panie i panowie i jestem wasz!
Wiem, że nie jeden raz klarowaliście społeczeństwu, że ta osoba to niemal nowy mesjasz, którego nie wiadomo dokładnie akurat nam Bóg zesłał w jakimś zbożnym celu. Ale nie przesadzajmy. Jeśli zaczniecie się przy tym upierać i ten mój warunek uznacie za niewykonalny to cóż, będę musiał uznać, że te wasze opowiastki o konkurencji, która ma być sektą wyznawców ich przywódcy do was pasują jak znalazł. A przecież powstawaliście jako nowoczesna… no nie czepiajmy się szyldów. Wszak łatwiej szyld wymienić niż szukać pod niego nowych ludzi gdy starym obrzydnie.
Wracając więc do przedmiotu naszej transakcji, mówię bez ogródek. Dajecie mi głowę Donalda Tuska a moją macie do dyspozycji. I zastanówcie się w miarę szybko. Dziś rozmawiamy w realiach waszego zjazdu z 50% do 30 z ogonkiem. Jak wam zjedzie jeszcze bardziej to moja cena wzrośnie. I nie wiecie panie i panowie czyjej głowy zażądam! To może być każdy z was!
Licznik tyka…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz