Nie będzie o filmie bo go jeszcze nie widziałem. Jak zobaczę to niechybnie napiszę. Przeczytałem tyle, że nie wyobrażam sobie by mógł nie zobaczyć. Ale do filmu wrócę jak zobaczę.
Póki co zacznę od słów tego, który film zobaczył. I skomentował. Jak już powiedziałem, tyle dobrego czytałem, że i nie dziwię się, iż film podobał się i jemu. Przynajmniej tak wnoszę na podstawie tego, co miał do powiedzenia wychodząc z uroczystej premiery. Pan Premier Donald Tusk.
„Chciałbym przede wszystkim złożyć hołd tym, co zginęli, tym co oddali swoje życie, zdrowie oraz rodzinom, które przeżyły śmierć swoich najbliższych. Sprawiedliwość do końca się nie wypełniła, jeśli chodzi o zdarzenia Grudnia roku 70”
Właściwie dodałbym do tych pięknych słów, że ta sprawiedliwość nie wypełniła się od początku do końca. Nie wypełniła się w ogóle. I nie dotyczy to „Czarnego czwartku”, całych wydarzeń roku 1970 lecz całego minionego okresu. Tej sprawiedliwości nie było, nie ma i nie będzie. jeśli coś jest, to raczej coś na kształt ostentacyjnego odwrotu od tej, konkretnej sprawiedliwości. Dotyczącej zapłaty za tamto wszystko.
Nie zastąpią jej komunały w rodzaju twierdzenia iż „ofiary Grudnia są jednak "prawdziwymi zwycięzcami"”. Nawet jeśli wymyśli się dla uwiarygodnienia tych okrągłych słów coś takiego jak to, że „ten ważniejszy wymiar takiej ludzkiej sprawiedliwości jest w tym, że nawet jeśli nie zostali skazani ci, którzy są winni, to czczeni są ci, którzy byli ofiarami”.
To, co Premier Donald Tusk ma w tej sprawie do powiedzenia, a i być może szczerze myśli, nie zmieni faktu, że jest absolutnie inaczej, niż z jego słów może wynikać. Prawdziwymi zwycięzcami są dziś wcale nie ci, ciągle anonimowi dla większości Polaków bohaterowie tamtych dni. Są nimi tacy ludzie jak Wojciech Jaruzelski, dzielący czas między ławę oskarżonych, na której z cała pewnością wyroku skazującego usłyszeć nie zdąży a krzesło u pana prezydenta Komorowskiego. Są nimi ludzie w rodzaju Leszka Millera, który zapomnieli już o swych politycznych korzeniach tkwiących w bandyckiej organizacji mającej na kącie strzelanie do ludzi, i dziś nie maja oporu by sugerować objęcie kwarantanną tych czy innych polityków czy partie.
Pan Premier może tysiąc razy kłaniać się i obrzucać grzecznymi i jakże słusznymi słowami rodziny „które przeżyły śmierć swoich najbliższych”.To niewiele kosztuje i nic nie oznacza. Z całą pewnością nie oznacza odwagi w rozprawieniu się z największą niemocą tych dwudziestu lat naszej „normalności”. Z całą premedytacją napisałem to słowo w cudzysłowie bo nie jestem w stanie uznać za normalną sytuacje, w której żaden morderca z SB czy z PZPR nie poniósł kary za zbrodnie, które zostały popełnione bez najmniejszych wątpliwości, na oczach tysięcy ludzi. I całego świata na dodatek.
Moje nadzieje na to, że kiedyś to nastąpi nie umierały stopniowo, wraz z kolejnymi przedawnieniami i umorzeniami. Stało się to za jednym razem, gdy wolna Polska na stanowisko Ministra Sprawiedliwości wyniosła pana Jerzego Jaskiernię, jedno z tych nazwisk, które najlepiej pamiętam jako często pojawiające się w relacjach z lat osiemdziesiątych.
Pisałem kiedyś, że nie mogę pojąć jak to mogło się stać, że wśród tych „największych”, mających niepodważalne zasługi i niezabliźnione rany z tamtych czasów nie znalazł się nikt, kto by misja swego życia uczynił doprowadzenie przed sąd i za kraty wszystkich tych esbeckich rakarzy, szantażystów manipulantów łamiących ludzkie życiorysy.
I nie mogę pojąć, że w roku 1989 nie rozstąpiła się ziemia pod tymi z naszych wybrańców, którzy odpuścili by oberbandyta i szef morderców Jaruzelski objął urząd Prezydenta.
Dziś nie mogę pojąć, że pan Premier i jego otoczenie nie widzą problemu w tym by równocześnie kłaniać się ofiarom Grudnia i przełknąć bez słowa honorowanie w pałacu Prezydenckim tego, który za te ofiary odpowiada.
Nie mam złudzeń, że sprawiedliwość zapuka kiedykolwiek do drzwi tych, którzy w 1970 i w latach osiemdziesiątych minionego wieku cierpieli po stracie najbliższych i od esbeckich szykan. Tak jak i nie zapuka do tych, którzy za te cierpienia odpowiadają. Wszystko zostało już zaplute, zamazane. I tyle jej, tej „sprawiedliwości”, na ile ładnych słówek zdobędzie się czy to pan Premier czy to pan Prezydent, otoczony stadem tych, którzy gotowi są sobie ręce dać uciąć, że wtedy nic nie było „tak jednoznaczne” i gdzieś tam pewnie cichcem skrobiących wniosek o „Orła Białego” dla oberbandyty. Za to że nas przed tymi Ruskimi, co to ich nie było, uratował. I za to, że między różnymi październikami, czerwcami czy grudniami dawało się ponoć „normalnie żyć”.
A „prawdziwi zwycięzcy” jeżdżą teraz ulicami naszych miast w drogich limuzynach mając tę kieszeń, w której kiedyś nosili czerwoną książeczkę lub esbecka legitymację, wypełnioną złotymi i platynowymi kartami kredytowymi. I mają twarz Leszka Millera uczącego nas „prawdziwej demokracji”. Śmieją się w kułak z tego „ważniejszego wymiaru takiej ludzkiej sprawiedliwości”. Bo bożej się nie boją. Dla nich Bóg nie istnieje to i co może im zrobić? Nic!
* wytłuszczenia za: http://www.wprost.pl/ar/232684/Tusk-Grudzien-70-Sprawiedliwosc-nie-wypelnila-sie-do-konca/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz