Kiedyś, choć nie tak dawno, napisałem, czemu nie będę glosował na partię, z którą pewnie utożsamia mnie większość z tych, którzy czasem wpadną coś mojego przeczytać. Gdybym teraz napisał tekst, w którym wyjaśniałbym, czemu nie zagłosuje na partię, do której sympatii nikt u mnie nie podejrzewa, byłoby chyba nieco śmiesznie. Chyba żeby oba teksty postawić obok siebie. Wtedy by już tak nie było. Szczególnie dla tych, którzy akurat tamten mój tekst przyjęli z życzliwością albo nadzieją na „nawrócenie”. Było parę takich osób, na moment odczuwających coś jakby sympatię do mniej jako autora. Spróbujmy więc.
Ot choćby poczynając rzecz od słów szefa tej partii. „Nie ma z kim przegrać tych wyborów. Nie ma innej siły, której Polacy mogliby spokojnie powierzyć rządy”. Czepiam się ich nie pierwszy raz bo… Ale może na początek baśń, która lepiej wyjaśni o co mi chodzi.
Kiedy Jazon dotarł do Kolchidy, jako wybawca Aspyrtesa, syna króla Aertesa zwrócił się do monarchy z prośbą o złote runo przekonany, że na taką nagrodę może liczyć. To, w mniemaniu króla, oczywiste zuchwalstwo przypłaciłby pewnie śmiercią gdyby nie straciła akurat dla niego głowy Medea, córka Aertesa. Przekonała ona ojca by, miast tracić samemu młodzieńca, wydał go na coś, co ja ośmieliłbym się nazwać sądem bożym. Tak miało być, wedle Medei, fajniej bo Jazon miałby z miejsca przejść do historii nie obciążając przy tym winą króla i jego poddanych. A miało to znaczenie zważywszy, że bogowie olimpijscy lubowali się w, powiedzmy, dość rozmaitym rozkładaniu akcentów w kwestiach swych sympatii i antypatii. Rzecz owa, którą określiłem jako sąd, miała mieć formę sprawdzianu, polegającego na zmierzeniu się z niemożliwymi dla przeciętnego śmiertelnika wyzwaniami. Gdy Jazon poradził sobie z okiełznaniem Byka Minejskiego, zaoraniem nim aresowego pola i zasianiem smoczych zębów, stanął przed zadaniem naprawdę niewykonalnym. Oto z zasianych zębów w okamgnieniu z ziemi wyrośli smoczy wojownicy. Armia smoczych zębów, której nie dałoby się pokonać siłami zdecydowanie większymi niźli jeden, najsprawniejszy nawet heros. A jednak… Prawdę mówiąc wysiłek herosa sprowadził się tylko do tego, by zadać pierwszy cios, wcale nie śmiertelny a potniej już tylko przyglądać się. Kto ciekaw sposobu niech szuka. Bo ja nie o Grekach lecz o Polakach wolę mówić.
Kiedy wściekałem się na zniweczenie efektów wyborczego żniwa Kaczyńskiego, pewien byłem, że czegoś podobnego być może nie będzie mi dane więcej oglądać. Takim to wyglądało być osobliwym. Skutki zdawały się być lekcją, z której wnioski wyciągać będą przez kolejne dziesięciolecia kolejni partyjni przywódcy mający nagłą pokusę by to i owo poprawić radykalnie w maszynie pracującej na pierwszy rzut oka znakomicie.
To moje przeświadczenie ginęło jednak wśród dość licznych okrzyków radości i kpin tych, którzy na to co ja patrzyli ze szczerym przekonaniem, że głupiej już nie można. Że się po prostu fizycznie nie da.
Ale my jesteśmy w Polsce, panie i panowie, tu można wszystko i nie takie rzecz się zdarzały. Jeszcze trochę i dane mi (i nie tylko mi zapewne) będzie zapomnieć i o mojej rozterce i o tych radosnych rechotach. Bo czym jest dla wielu niezrozumiały albo i nielogiczny nawet ruch przywódcy zdający się być samobójczym ciosem zadanym swemu ugrupowaniu po przegranych wyborach w porównaniu z takim samym ciosem innego przywódcy, wykonanym w momencie, w którym zaczyna się prosta finiszowa przed zwycięską elekcją? Możecie sobie na to pytanie próbować odpowiedzieć ale ja proponuję, byście raczej popatrzyli. Tak jak ów heros wtedy.
Oto przed wami, panie i panowie, armia smoczych zębów. Potężna tak bardzo, że „Nie ma z kim przegrać”, że „Nie ma innej siły”,która byłaby w stanie jak równy z równym wziąć się z nią za bary. I patrzcie dalej, panie i panowie. Oto, skoro nie ma innej, musi ta jedna wystarczyć. I nagle, choć wydawać by się to mogło nie do pogodzenia z jakąkolwiek logiką, ta armia smoczych wojowników, na którą nie ma siły i która powinna spokojnie zacząć gotować się do świętowania kolejnego zwycięstwa, zaczyna wyrzynać się sama!
Przypominacie sobie, panie i panowie, tę armię jeszcze kilka miesięcy temu? Tak była zwarta, że nic się w te szeregi wrogiego wcisnąć by nie dało. Nie warto było nawet próbować. Jeden przez drugiego, co znaczniejsze smocze zęby i ich szczerzy miłośnicy licytowali się z rozdziawionymi radośnie gębami ile to już zwycięskich bitew liczy nieprzerwane pasmo ich sukcesów. Istni bogowie wojen!
I teraz przypomina mi się opinia Pierre Biezuchowa wygłoszona, gdy z bliska miał okazję przyglądać się największemu przedsięwzięciu Napoleona Bonaparte, Cesarza Francuzów i „boga wojny”. „To ma być geniusz, bóg wojny?” pytał sam siebie widząc skutki zimowego odwrotu rozbitej armii drogą, która z wszelkiej żywności ogołocona została jeszcze podczas przemarszu w kierunku przeciwnym.
O to samo pytam dziś siebie gdy ze zdumieniem obserwuję wodza smoczej armii. Tego, który przez minione trzy lata potrafił nie tknąć żadnej ze spraw, mogących mu urwać choćby ułamek procenta popularności. Który potrafił rozgrzeszać swych zauszników z każdego niemal grzechu w imię zasady, że do smoczej armii nie może nic brzydkiego przywrzeć. By wyglądała jak jedna bryła wylana z jakiegoś zbrojonego betonu gładko pomalowanego farbą olejną. Który wreszcie osiągnąć miał coś na kształt geniuszu w ocierającym się o bezwzględność albo i okrucieństwo odwracaniu uwagi od wszelkich spraw, na których tle jego smocza armia mogła się źle prezentować.
I teraz ten sam „bóg wojny” i „geniusz”, nazwany nawet przez kogoś „diamentem”, okazuje się nagle takim pospolitym głazem, polnym kamulcem, który ciśnięty w tłum smoczych wojowników sprawia, że ci z rozumu zdając się być obranymi, sami przeciwko sobie oręż podnoszą rzeź na siebie sprowadzając.
Czyż nie jest ten obrót rzecz ciekawym epilogiem tamtych rozterek i tamtych radości sprzed niespełna roku? Czy mógł kto przypuszczać, że tak to się może odwrócić, że ten samograj, co zdawał się zbliżać do osiągnięcia niemożliwego nagle chrzani nie tylko to, co schrzanić nie tak trudno ale i to, co zdaje się być nie do schrzanienia?
Popatrzcie więc sobie: „Według informacji […], uzyskanych od członków zarządu krajowego PO, w partii szykuje się prawdziwa rewolucja. Jeszcze przed wyborami mają być wyrzuceni Grzegorz Schetyna, Jarosław Gowin i ich ludzie. Jeśli tak się stanie, to […] dojdzie do "kanibalizacji PO"
* http://wiadomosci.onet.pl/kraj/schetyna-i-gowin-wyleca-z-po-przed-wyborami,1,4165226,wiadomosc.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz