środa, 1 grudnia 2010

Suweren jest idiotą!

Tytuł z pozoru wydaje się prowokacyjny i mocno przesadzony. Tym bardziej, że pisze na zadany temat. Bogusław Chrabota, tekście „Polska oligarchiczna”* rzuca hasło do rozważań nad tym, czy istotnie w naszej republice doszło do zawłaszczenia władzy p[rzez jakąś zamkniętą grupę. Sugeruje zastanowienie się nad dwoma pytaniami: czy w istocie władzę w Polsce sprawuje niezmienna, wąska elita i kto ją tworzy? Czy ustrój i w jakim stopniu daje możliwość demokratycznej kontroli władzy elit?

I tu rzecz dość trudna. Bo odpowiadając na pytania Bogusława Chraboty jest się niejako zmuszonym stwierdzić, że w żadnym wypadku nie można mówić o czymś takim jak oligarchiczny system sprawowania władzy nad naszą rzeczpospolita. Problem jednak w tym, że pytania Chraboty są sformułowane zbyt ogólnie. Przez to wyłania się z nich dokładnie taka fikcja jaką w istocie stała się ta nasza republika.

Ot choćby pytanie pierwsze. Odpowiem na nie przecząco i od razu zaznaczę, że owo zaprzeczenie dotyczy wyłącznie użytego przez Chrabotę określenia „wąska elita”. Niestety dzieje się tak, że oligarchii, z która mamy do czynienia określić jako „wąskiej grupy” raczej nie można. Przyjęty u nas wieloszczeblowy system sprawowania władzy sprawia, że dopuszczone do władzy sitwy wszelakie wcale takie nieliczne nie są. Wręcz przeciwnie, są ich, że pozwolę sobie przesadzić, „miliony”.

Spróbuję to zilustrować dwiema scenkami ze szczebla najniższego, które zresztą płynnie pozwolą przejść do pytania drugiego. Oto dawno dość w moim mieście poproszono mnie bym zechciał być stałym ekspertem jednej z komisji rady miasta. Pracując w niej poznałem cześć lokalnej elity władzy. Jedna z jej przedstawicielek, osoba jeszcze nie zakorzeniona (zresztą później też bo nie miała jakoś woli zakorzeniania się) w tejże elicie opowiedziała mi przebieg rozmowy z kolega o dłuższym stażu, który próbował jej sugerować większą elastyczność. Chodziło o to żeby, jak się miał wyrazić, dała innym zobaczyć, że jest „swoja”. A „swoi”, jak wyjaśnił, „swoimi” zostają już na zawsze. Bez względu na późniejsze polityczne wybory i dalszą aktywność. Ot, po prostu do tej „elity” wchodzi się jak… powiedzmy że do rodziny Corleone. Patrząc dziś na skład rady widzę, że wielu podobne rady wzięło sobie do serca. I trwają. Mimo, że za każdym razem pod innym szyldem.

Drugą scenkę oglądam ze swego okna. Oto od miesięcy moja ulica jest w stanie przypominającym bardziej linię frontu niż miejską arterię. Kiedy doprowadzano ją do takiego stanu, zaczynając remont, od razu wiedziałem, że przed zima cała nie zostanie ukończona. I nie pomyliłem się. Kawałek, przy którym mieszkam, został zamknięty dla ruchu i pozbawiony nawierzchni ponad trzy miesiące temu. Pozbawiając mieszkańców możliwości zaparkowania aut a prowadzących w tym miejscu jakieś biznesy dojazdu z towarem oraz miejsc parkingowych dla potencjalnych klientów. Od tego momentu nic się nie działo. Prace, siłami garstki wyraźnie nie spieszących się robotników, były prowadzone na innych odcinakach ulicy. W tempie pozwalającym każdemu, nie tylko mi, ocenić ile zdążą zrobić przed zima i kiedy skończą całość. Tak było do ostatniego piątku. Gdy prognozy pogody zgodnie i bez wątpliwości zapowiedziały mróz i śnieg nagle na „placu boju” pod moim oknem pojawili się panowie z jakąś koparką. Ryli ziemię i układali jakieś rury dniami i nocami przez cały weekend. A ja nie wiedziałem czy śmiać się czy płakać. Czy wyć do księżyca w zarwaną przez wyjące maszyny o młoty tłukące w demolowaną starą instalację noc czy śmiać się z tego przebierania nóżkami gości, co cały plac budowy mieli do dyspozycji od tygodni.

Tu jeszcze taka uwaga, że moja część miasta to pięć ulic pociętych przecznicami. Z tych pięciu dwie to „przelotówki” a trzy zapewniają mieszkańcom dojazd do domów. Aktualnie żadna z tych trzech nie jest w całości przejezdna i do wiosny zapewne nie będzie.

Zrozumiałbym ten niefortunny obrót rzeczy gdyby nie to, że dwa lata temu na cała zimę zamieniono w pobojowisko główny deptak miasta a w roku ubiegłym tak samo jak teraz wyglądał początek remontu mojej ulicy. Przerwany na kilka mroźnych miesięcy pozostawieniem sporej części jezdni i chodników bez nawierzchni i oświetlenia.
Cóż to ma wspólnego z rzeczpospolitą, władzą i oligarchią? A to, że jakoś podobne sytuacje (których w moim mieście było znacznie więcej) nie przeszkodziły dotychczasowemu włodarzowi, odpowiedzialnemu za taką jakość władzy a przez nią jakość życia lokalnej społeczności, uzyskać trzeciej kadencji już w pierwszej turze wyborczego starcia, Wystarczyło kilka setek plakacików i banerków przekonujących, że mamy do czynienia z „doskonałym gospodarzem”. Bez żadnej refleksji zgnębionego tym bałaganem ludu.

Ten przypadek z mojego podwórka oraz zauważany od wielu lat stan „ludowładztwa” w całej rzeczpospolitej, przejawiający się upartym trwaniem od dziesiątków lat przy tych samych nazwiskach co i rusz wynoszonych do włazy lub odsyłanych do kąta wiele o tym "zawłaszczaniu przez elity" mówi. To żaden tam błąd systemu ani tym bardziej świadoma manipulacja przy ustroju. Owszem, system finansowania naszej demokracji mocno skomplikował ewentualne pojawienie się na scenie nowej jakości ale nie sadzę ze jest to przyczyna najważniejsza. Tę widzę w umysłowym lenistwie by nie powiedzieć wprost w głupocie demosu. Ludu mającego niemal nieskrępowana możliwość korygowania i regulowania aktem wyborczym wszelkich błędów pojawiających się w systemie sprawowania władzy.

Cóż z tego, że po dwóch wpadkach z remontem ulic mego miasta średnio inteligentny szympans by pewnie trzeciej nie popełnił. Wybieramy tego, kto potrafił przebić szympansa w braku wyobraźni! Cóż z tego, że rządzą nami ludzie, których już kiedyś negatywnie ocenialiśmy wyborczym aktem. W obu przypadkach wprowadzamy fikcję „oligarchii” choć nikt nam kłód pod nogi nie rzuca.

Można oczywiście przywoływać negatywną rolę mediów kreujących często zafałszowany obraz elit. Można wskazywać na nierówność startu sił już istniejących w polityce i tych, co chcą w niej zaistnieć. Ale to nie jest żadna odpowiedź! Nasze głowy nie są podłączone do anteny ani oklejone szczelnie jakimś propagandowym materiałem. Nikt nam nie zabrania myśleć ani działać. Tyle, że w zdecydowanej większości nam się nie chce! Nie potrafimy się zdobyć na nic więcej poza marudzeniem, że jest tak a nie inaczej, że się nie da...

Guzik prawda!

Problem w tym, że, mówiąc obrazowo, demos jest idiotą! I jak idiota ostatni pozwala sobą kręcić jak by miał mentalność niemowlęcia. I wybiera sobie ciągle tych samych "reprezentantów". Co by nie mieli na sumieniu i koncie. Pomysleć mu się nawet zbytnio nie chce.

W całej tej historii kolejnych dowodów głupoty demosu- suwerena jest jednak pewien element zabawny, który w efekcie może się okazać niezamierzonym lekarstwem na umysłową przypadłość suwerena. Tym elementem i prawdopodobnym lekarstwem jest poziom intelektu elit niewiele odbiegający od poziomu intelektu zbiorowego suwerena. Przejawia się on niezadowoleniem głupich elit z faktu, że demos w swej głupocie nie za bardzo chce się wywiązywać ze swego obowiązku suwerena. W efekcie głupie elity, oczywiście wbrew swemu elitarnemu interesowi, chcą zmusić demos by, przepraszam za dosadność, ruszył dupę i wziął się za sprawowanie władzy czyli by szedł na wybory. I tu cały dowcip piękny. Bo jak już demos się zmusi i pójdzie to może przy tej okazji wyrazić opinię na temat elit, co uzurpują sobie atrybuty tyrana i coś tam demosowi nakazują. A tą opinią może być taki akt suwerennej władzy demosu który ani elitom ani zaprzyjaźnionym mediom nawet się nie śnił. I wcale do tego nie będzie potrzebna żadna rewolucja ani zmiana ustroju. Po prostu wystarczy, excuse moi, podqrwienie demosu i tyle. Podqrwiony idiota też może być groźny…

* http://boguslawchrabota.salon24.pl/255482,polska-oligarchiczna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz