Rok się kończy więc w stacjach różnych (zaprzyjaźnionych lub chwilowo jeszcze nie), rozgłośniach poprawnych oraz w redakcjach rozmaitych trwa wytężona intelektualna harówka by się uporać ze wskazaniem tego, kto w tym roku w stopniu największym zasługuje na to aby przyznać mu miano umieszczone przeze mnie w tytule. Nie wiem jakim wynikiem się ten dziennikarski znój zakończy lecz w parę redakcyjnych typów mógłbym niemal w ciemno strzelać z przekonaniem że trafię. Acz bez przekonania co do celności wskazania. Bo efekt efektem ale gdyby do tej pracy podejść uczciwie rezultat byłby oczywisty i, jak sądzę, taki sam bez względu na to jakie grono czy gremium miałoby swój typ wskazać.
Przypomnę tedy dla porządku, że chodzi o kogoś, kto bez najmniejszej wątpliwości, jak nikt inny, przykuwał uwagę mediów i społeczeństwa, był nieustannym tematem rozważań dziennikarzy i politycznych komentatorów. I kto w stopniu nieporównywalnym z innymi bywał przedmiotem rodzinnych kłótni przy niedzielnym obiedzie.
Zasugeruję więc mediom to, co i im zapewne z miejsca się narzuca a do czego oficjalnie pewnie nie odważą się przyznać. „Człowiek roku 2010” od ponad trzech lat, jak wielokrotnie pisano, jest definitywnie skończony, nie ma najmniejszych szans by kiedykolwiek wrócić do władzy, nie będzie nigdy w stanie zbudować żadnego politycznego sojuszu mogącego zdobyć sejmową większość, budzi nawet wątpliwości jeśli chodzi o jego psychiczną równowagę i rozsądek. I jeszcze wiele podobnych osiągnięć.
Ta prezentacja z pozoru mogłaby dla odmiany rodzić pytania o moją równowagę psychiczną albo mój rozsądek. Ale tylko z pozoru.
Nie może być innej kandydatury. Bo jak inaczej skoro ów „skończony” polityk potrafił przez okrągły rok być głównym tematem mediów właściwie nawet bez powodu. Wystarczyło by brew uniósł a mówiło się o tym więcej niż o kolejnych „legislacyjnych ofensywach” rządzącej ekipy. Odezwał się słowem a na dalszy plan schodziły krajowe i zagraniczne sukcesy poszczególnych ministrów a i samego Premiera. Przy owym „skończonym” polityku Premier, którego polityczna osobowość, jak zostało powiedziane nie raz, jest zjawiskiem, które ponoć nie zdarzyło się nam wcześniej przez całe nasze dzieje, był w stanie odgrywać jedynie rolę tła. Zapewne żadna wypowiedź Premiera, jak by nie była ważna i dalekowzroczna w swej wymowie, nie zapisała się w powszechnej pamięci na równi z kilkoma krótkimi uwagami, polityka „nie znaczącego” i „skończonego”. On nie musiał nawet nic mówić, tworzyć planów, projektów i wizji. Jemu wystarczało nawet nie być by scena polityczna z tego powodu wpadała w niebezpieczne drżenie. Drżenie wywołane krzykami, że go nie ma i cóż to może oznaczać.
Kiedy mówił, komentowano na setki sposobów to co mówił, gdy nie mówił podobnie komentowano jego milczenie.
Bez wątpienia to on był w tym roku władcą naszych umysłów. Wywołując w nich tak skrajne reakcje jak euforia albo histeria. Nie wiem czy znalazłby się choć jeden nasz rodak, który byłby w stanie przyznać uczciwie, że ta osoba nie zaprzątnęła ani na chwilę jego myśli, że nie ma pojęcia o kim mówimy.
Po latach kolejnych tryumfów rządzącej obecnie partii i jej wodza zdobywającego rok po roku coraz większą dominację nad sferą polityczną i kontrolę nad rządzonym Państwem, istnym fenomenem jest, że to nie on jest postacią narzucającą naszej polityce charakter. Nie ma znaczenia, że mury pną się do góry, że „Orlik” w każdej gminie, że „budujemy szkoły a nie robimy politykę” ani nawet że „500 budów w 500 dni rządzenia”. Mogłoby ich być i trzykroć tyle a pewien jestem, że i tak co tydzień pewna audycja pewnej gwiazdy naszych mediów nieodmiennie zaczynała by się, tak jak to się teraz dzieje, od słów „Witam Państwa, w tym tygodniu Jarosław Kaczyński…”
Jarosław Kaczyński… O niego chodziło mi rzecz jasna, gdy swą sugestię naszym mediom zamierzałem podsunąć. Przekonany absolutnie, że jest to wybór oczywisty.
Zastanawiam się oczywiście co by się działo gdyby ten „skończony” i „nie mający widoków na władzę” absolutny medialny „dominator” był politykiem sprawującym obecnie władzę. Jak wyglądałyby przekazy medialne? Nie chodzi mi oczywiście o ich barwę bo jeśli o to chodzi to ani nie muszę pytać ani nie mam wątpliwości. Chodzi mi o skalę prezentacji w mediach. Zaprawdę trudno ją sobie wyobrazić. Bo skoro tyle miejsca potrafi on zająć samym tylko marszczeniem czoła czy swoim milczeniem albo nieobecnością? Zaiste mediów by zabrakło by rozwieść się podobnie obszernie jak teraz nad jego słowami i czynami gdyby był on politykiem sprawującym władzę. Myślę nawet, że taka sytuacja mogłaby na przykład odmienić oblicze naszej prasy. Skoro nie dałoby się inaczej na nasz rynek powróciłyby już chyba całkiem zapomniane gazety popołudniowe. Różne „Ekspresy Wieczorne” z „Kurierami Porannymi” podzieliłyby między siebie relacje z jego pełnych słów i czynów dni. Dzięki nim spragniony wiedzy, świadomy obywatel miałby okazję na bieżąco śledzić to, co czynił i mówił Jarosław Kaczyński między siódmą rano a, powiedzmy godziną czternastą. Późniejsze wyczyny poznawalibyśmy dnia następnego z gazet porannych. Tylko tak dałoby się z tym problemem uporać.
Tedy szanowne redakcje, rozgłośnie i stacje. Jeśli macie uczciwie oddać to co się od was należy tym, z których tak naprawdę żyjecie to nie macie innego wyjścia jak tylko przyznać, że bezapelacyjnie CZŁOWIEKIEM ROKU 2010 jest Jarosław Kaczyński. Polityk „skończony”, „nie mający widoków na władzę” i „zapewne owładnięty szaleństwem”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz