Nie napisałbym tego tekstu gdyby nie hagiograficzny serial kolegi Francisa.de o „szybkim jak szczała” Premierze, co się rozprawia z Ruskimi jak Piłsudski pod Radzyminem. Na pohybel endek… znaczy pisowcom. Uprzedzam jednak że nie będzie zbyt wiele o raporcie o raporcie co tyle kwi w Moskwie napsuł. Trochę będzie ale głownie kilka uwag ogólnych. Jedna już na początek taka mianowicie by tytułowego „Iwana” w żaden sposób nie odnosić do naszych „przyjaciół Moskali” bo oni raczej są ostatnimi którym głupotę w relacjach z naszym Premierem. „Iwanem”(zgodnie z klasycznym niemal, bajkowym schematem „Iwana” tyle, że bez obowiązkowego tam happy endu) prędzej jest taki kolega Francis i podobni jemu zachwycający się Premierem „twardzielem” co się właśnie ostro Ruskim stawia. Zachwycający się zamiast zdumieć się i próbować doszukać choć krztyny logiki w tym „kopernikańskim przewrocie” jaki w stosunku do „profesjonalizmu strony rosyjskiej” w Premierze się dokonał. Wnioski z tego „zwrotu” można wyciągnąć następujące.
- Premier od początku wiedział, że Ruscy odwalają fuszerkę i okłamywał obywateli żyrując ów rzekomy „profesjonalizm” ale nie przewidział skali fuszerki i teraz nie miał wyjścia.
- Premier jest łatwowiernym naiwniakiem, którego Ruscy, Miller i Klich wodzili za nos a on im bez zastrzeżeń wierzył. Przestał bo to, co mu podsunęli było szyte tak grubymi nićmi że nawet on, przy całej naiwności się zorientował.
- Ruscy faktycznie, dokładnie tak jak przekonywał nas Premier, śledztwo przeprowadzili rzetelnie ale z niewyjaśnionych, pozostających w konflikcie z logiką przyczyn i cholera wie po co skoro tak się napracowali na sam koniec postanowili Premiera zrobić w bambuko ale on się nie dał.
- Premier od początku miał w du… w odwłoku to jak prowadzone jest śledztwo i co zostanie napisane w raporcie bo od początku zakładał ten swój „bohaterski sprzeciw” wobec knowań Ruskich. Ku uciesze gawiedzi dumnej, że taki on niezależny.
I ku tej ostatniej wersji zdecydowania się skłaniam.
W postępowaniu pana Donalda Tuska dostrzegam oto manierę, która przypisana jest do satrapów wszelakich, najbardziej zaś do tych znanych z „ludowych demokracji” róznych I Sekretarzy. Manierę polegającą na tym, że z każdej sytuacji umieją wybrnąć z pozą dobrotliwego „ojca narodu”. Bodaj Ziemkiewicz ostatnio określił to niezbyt celnie jako schemat „dobrego cara i złych bojarów”. Niezbyt celnie bo schemat ten przewiduje, że jednak car nie wie co się dzieje. Nasz premier oczywiście wie! I jak na I Sekretarza przystało, z miejsca zarządza pokazówkę.
Oczywiście nie jest to zaraz druga „afera mięsna” ale co on winien że czasy się zmieniły i nie można szafować KaeSami? Można natomiast „zażądać głów”.
„Głupie Iwany” zaraz zresztą, w postaci stosownego wyniku sondażu, podpowiedzą komu się należy KaeS… znaczy czyja „głowa” powinna polecieć. Oczywiście „Iwany” są jednak zbyt głupie by im do głowy przyszło, że zamiast rozdrabniać się na kolejne głowy pieprzące co rusz w kraju naszego I Sekretarza to i owo wystarczyłoby, aby poleciała „głowa głów” czyli „troskliwy łeb” samego „pierwszego”. Wszak teraz nie grozi to, mam wielką nadzieje, żadnym tam „czerwcem” czy „grudniem” krwawym ani choćby i „sierpniem” gorącym acz nerwowym.
Prawdę mówiąc kolejne wyczyniane przez Premiera w ramach jego gospodarskiej stanowczości „łukaszenki” już nawet nie są w stanie wzbudzić we mnie początkowej wesołości a żałość jedynie. Tak są „finezyjne”. Mieliśmy już przecież ultimatum dla Grada i różne czekania z decyzją „do środy”. Nic nowego więc. A na koniec zadziała schemat znany z anegdot o… carze i jego oficerach.
Oto car dokonał przeglądu pułku w jakiejś prowincjonalnej mieścinie. Przemaszerowały przed nim karnie kompanie a po wszystkim dowódca usłyszał od monarchy pochwałę. Udał się z nią do dowódcy batalionów ale przekazał ją z lekką krytyka dla dowódcy jednego z batalionów. Ten dowódca pochwalił swoje kompanie ale ostro pojechał po jednej z jakieś tam przewinienie co carskie wrażenia zepsuło. Wściekły dowódca kompanii zebrał dowódców drużyn i rzekł że byłoby nieźle gdyby nie jedna z drużyn co sprawę schrzaniła. Dowódca drużyny zebrał swych ludzi i bez słowa nakładł po gębie pewnemu szeregowcowi. Tak to ów szeregowiec carskie „spasibo” otrzymał w formie mordobicia.
Koresponduje z tym inna anegdota, pokazująca że ów szef kompanii drużyny musiał być oficerem wzorowym, doskonale czytającym intencje monarchy.
Oto podczas jakichś tam ćwiczeń car zlustrował formację artylerii, która niemiłosiernie ostrzeliwała jakieś wzgórze obsadzone przez wyimaginowanego enpla (kto chodził na studium wojskowe wie że tak fachowo określa się w wojskowej nomenklaturze przeciwnika). Któryś z oficerów, chcąc się najpewniej jakoś tam pokazać i uznając, że najlepiej będzie podać się carowi w wazelinie zwrócił się do monarchy z uniżoną prośbą o radę. W tej mianowicie materii jak jego bateria ma poprawić efekt swego ognia. „nabit mordu trietiemu nawodczyku” (Dać po mordzie trzeciemu kanonierowi) odparł car ze znawstwem.
Wniosek z tego jeden. Szczególnie przydatny teraz panu Grabarczykowi a w przyszłości zapewne i reszcie „sprawnych inaczej” ministrów. Zanim czekać na wynik sondowania opinii społecznej (Grabarczyk już wie, że lepiej nie czekać…) oraz na to, co „do środy” I Sekretarzowi w głowie zaświta, lepiej zawczasu przynieść mu jakąś gotową głowę „trietiego nawodczika” by bez szukania i czekania mógł mu na oczach zachwyconych „głupich Iwanów” spektakularnie i efektownie „nabit mordu”.
I wszyscy będą zadowolenia. Oczywiście z wyjątkiem „trietiego nawodczika” ale kto by się tam przejmował poczuciem krzywdy kogoś takiego? Na pewno żaden rasowy „głupi Iwan”!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz