Będzie o formacie polityków. A przy okazji gdzieś tam użyję zapewne słówka „przeciwskuteczny”. Jakkolwiek nie jest mi ono do niczego potrzebne ale intelektualiści się uparli używać to co mam odstawać…
Spróbujmy się oderwać od tej prawdy oczywistej, że polityka to zwykły teatr z kiepskim repertuarem dla mało wyszukanej publiki i przyjmijmy, że wszystko co robi się i mówi w polityce jest takie supe-duper poważne i odpowiedzialne. Takie założenie musi z miejsca postawić na głowie naszą rzeczywistość oraz towarzyszące jej nieodłącznie rankingi i hierarchie. I przy okazji postawić w kłopotliwej sytuacji tych, którzy mają tak poukładany w głowie porządek tego jak należy Myślec o jednych oraz o drugich.
Weźmy poważnie choćby lekcję ostatnich wyborów samorządowych a szczególnie zaś ich wczorajszej dogrywki. Ktokolwiek się w nich mierzył to tak naprawdę mierzył się nie kto inny jak Donald Tusk z Jarosławem Kaczyńskim. Z pozoru najskuteczniejszy polityk w naszej historii (jakby tej „naszej” historii nie liczyć) z politykiem, uwaga, najbardziej przeciwskutecznym (no to z głowy :). Takim, który ponoć od pięciu kolejnych wyborczych prób nic nie znaczy. A jak nic nie znaczy to chyba i nic nie może. Najpierw trzeba było więc pokonać go w wyborach parlamentarnych by uratować Polskę, później w prezydenckich. Oczywiście by cokolwiek w Polsce można było zrobić. A że jakoś po tym robiło się niezbyt wiele koniecznie trzeba było pokonać Kaczyńskiego we Wrocławiu. I na sam koniec nie zostało już nic innego jak tylko Sopot. Kiedy pisze ten tekst nie mam jeszcze pojęcia czy Donald Tusk pokonał Kaczyńskiego w Sopocie. W tej kwestii jestem rozbity. Z jednej strony wolałbym aby Karnowski już nigdy nigdzie nie rządził ale z drugiej chciałbym aby wreszcie nasz mąż stanu mógł rozwinąć skrzydła i pokazać co to nie on. I jeśli do tego brakuje mu tylko Sopotu to niech mu będzie. Niech ma ten Sopot.
I tu dochodzimy do paradoksu, który powinien dać do myślenia przede wszystkim tym, którzy od czci i wiary odsądzają fachowe i ogólnoludzkie kompetencje Kaczyńskiego a nie mogą się nachwalić ich zasobu posiadanego przez Tuska. Paradoks zawiera się właśnie w tym Sopocie nieszczęsnym. Który nagle, bo w ciągu zaledwie ostatnich kilkunastu dni stał się kluczem do panowania. Nie wiem nad czym ale sądząc ze słów i reakcji Tuska do panowania nad Polską. Tak się bowiem te słowa przez Tuska i jego ludzi układają jakby bez posiadania Sopotu zapomnieć można było o wszystkich zamierzeniach przedstawionym niegdyś przez tę ekipę Polakom. Słowem może mieć Tusk cała resztę ale bez Sopotu nie pojedzie. Może tez Kaczyński nic nie mieć ale ten Sopot jeden jedyny starczy mu by wszystko kontrolować.
Wiem, że głupio to brzmi ale cóż, nie ja taki sposób widzenia narzucam. Ja widzę to tak, że cokolwiek będzie możliwe chyba dopiero jak Donald Tusk wygra wybory na kierownika Drogi Mlecznej. Nic poniżej nie gwarantuje nam realizacji obietnic.
Swoją droga dziwi mnie powściągliwość tych wszystkich, co tak się po Kaczyńskim przejechali w tę i tamtą na okoliczność „zmiany oblicza” po wyborach prezydenckich. Dziwi mnie powściągliwość wobec Tuska, którzy nie czekał aż minie druga tura i „zmienił oblicze” trochę wcześniej. I trudno dyskutować, że ta zmiana była jakościowo mniej radykalna. Powiedziałbym, że była fundamentalna. Z obrońcy moralności w takiego … takiego rajfura co to niby z interesem nie ma nic wspólnego ale i tak wszyscy wiedzą że ma i to duży.
Jestem ostatnio przepracowany. I myślę, że należy mi się jakiś wypoczynek. Wybiorę się może na dzień do Sopotu by przekonać się na czym polega ukryty tam klucz do świata. Tak cenny że nawet Donald Tusk nie wahał się pokazać jak wartość jest gotów przypisać swemu słowu. Nic już nie udając.
Właśnie przeczytałem, że Karnowski wygrał ponoć o włos. Gratuluję panie Donaldzie. Jutro więc cały świat… Jeszcze tylko tę Drogę Mleczną odwojujcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz