środa, 29 grudnia 2010

Jan Tomasz Gross, złote zęby i polityka historyczna.

Całkiem przypadkiem natknąłem się wczoraj na końcówkę relacji o nowej książce Jana Tomasza Grossa. Nosić będzie tytuł „Złote żniwa” i do pieczołowicie od lat tworzonego przez tego autora obrazu Polaków – morderców i nazistowskich kolaborantów dodaje jeszcze wizerunek hien cmentarnych. Pierwszą moją reakcja była oczywiście złość. Może po części złość urażonego w swej dumie Polaka – nacjonalisty szczerze przekonanego, że jako naród w historii zapisaliśmy się wyłącznie tym, że walczyliśmy „o wolność wasza i naszą”, że jeśli już to byliśmy mordowani i cud tylko sprawiał że nie do szczętu oraz w wolnych od heroizmu chwilach przeprowadzaliśmy staruszki przez ulicę. Taka reakcja jest jak najbardziej normalna. Bo jest odpowiedzią na taką sama reakcję Grossa. Jednak w większym stopniu ma złość na autora książki związana jest z czymś, o czym pisałem dawno temu (a wpis się nie zachował bo, jak mi się zdarza, kiedyś tam wywaliłem go z całym dorobkiem). O odchodzących wraz z ich świadkami opowieściach o małych heroizmach, nad którymi nikt, żaden tam Gross ten czy inny nie pochyli się bo albo nie są tak spektakularne jak „lista Schindlera” ani tak nośne jak stodoła z Jedwabnego. Pisałem o opowiadanej mi przez mamę historii z jej wsi, gdzie w wielu domach wojnę przeżyło kilku Żydów. Nikt takich relacji już nie pozbiera. Mojej mamy ani mojej babci już nie ma. Ja mogę tylko wyrzucać sobie, że nie zdążyłem tego spisać.

Przez pewien czas uważałem zresztą, że to nie mój obowiązek lecz właśnie Jana Tomasza Grossa. Obowiązek kogoś, kto samowolnie przyjął rolę prokuratora i jest bez najmniejszych wątpliwości prokuratorem obrzydliwie wręcz stronniczym. Chcącym udowadniać winę i tylko na dowody winy zwracającym uwagę. Ale po czasie przyszła refleksja. Oparta nie tylko na przykładzie Grossa. Oto jest on kimś w rodzaju pełnomocnika swojego narodu w sporze z historią. Jest Żydem odczuwającym wyraźny dyskomfort „ciała obcego” w otoczeniu, w którym przyszło mu żyć. Troszczy się wyłącznie o interes podmiotu, którego depozytariuszem się mianował. Nie musi myśleć co czuje to wrogie w jego odczuciu otoczenie.

Możemy Grossowi wytykać błędy i przekłamania. Ścigać go (oczywiście nie sugeruję sądów lecz debaty) za tezy naciągane i nie do obrony. Ale nie możemy wymagać by swój czas i zapał angażował i po naszej stronie. No bo czemu miałby to robić?

Wbrew wielu głosom, wypowiedzianym i tym, które się zapewne pojawią, uważam, że z książek Grossa płynie dla nas, Polaków jedna bardzo ważna i wyjątkowo potrzebna nam lekcja. Nie dotycząca bezpośrednio zagadnienia Holokausty, Żydów, naszego postępowania. Taka bardziej fundamentalna. Będąca przy tym takim intelektualnym „kopem w dupę” zaaplikowanym tym wszystkim przemądrzalcom odnoszącym się ze sceptycyzmem czy nawet pogarda wobec zgłaszanej potrzeby prowadzenia przez nasze Państwo polityki historycznej. Wedle nich nasza polityka rozliczania przeszłości polegać ma na objeżdżaniu świata i okolic pod wspólnym hasłem „przepraszamy za wszystko”.

Uzasadnieniem takiego podejścia jest na pierwszy rzut oka atrakcyjny i sensowny zamiar ułożenia sobie świetnych relacji z tymi partnerami, z którymi dotąd układało nam się różnie. Tyle, że przyjęliśmy bez dwóch zdań głupia koncepcję, wedle której stawiamy na defensywę. Nie wiem czy świadomie ale defensywa ta objawia się strachem przed drążeniem tematów stanowiących zadrę w relacjach z innymi. Oczywiście byłoby to od biedy do zaakceptowania gdyby nie dwie okoliczności. Pierwsza, ważniejsza jest taka, że kompromis zawsze odbija się na historycznej prawdzie oraz na czci i godności tych, którzy tę prawdę historyczną nierzadko wypisaną mają na plecach w postaci blizn. Druga zaś to brak ekwiwalentu podobnego podejścia ze strony tych, z którymi na takim fundamencie próbujemy się dogadać.

Znamienite są przykłady czy to niemieckich prób relatywizowania swych win pod hasłem „Widomy znak”, rosyjskiej paranoi w ocenie Katynia czy kultu Bandery na Ukrainie wobec których staramy się chodzić na palcach i cieszyć byle czym.

W efekcie trudno się dziwić, że coraz częściej musimy interweniować w sprawie kolejnych „polskich obozów zagłady”. Sami jesteśmy temu winni. Przypomnę tu choćby sprawę punktu A sławetnej „Rezolucja Parlamentu Europejskiego w sprawie pamięci o Holokauście, antysemityzmu i rasizmu” z 2005 r. w którym „zapomniano” wymienić wśród ofiar Polaków. Kiedy podniosły się w kraju głosy oburzenia pierwszą reakcją ze strony naszej elity było nawoływanie o wstrzemięźliwość i (można tak to nazwać) nie robienie „z igły widły”. Później wielokrotnie w podobnych sytuacjach jak mantra pojawiało się zdanie o tym, żeby „zostawić historie historykom” i zając się teraźniejszością i przyszłością. Przywiązanie do historii Lecha Kaczyńskiego było jednym z najczęściej stawianych mu zarzutów o anachronizm.

Nikt z tych ukierunkowanych futurystycznie krytyków traktowania historii jako nieodłącznego elementu bieżącej polityki nie odnosił się (a może nawet nie zauważał tego) do roli, jaką przeszłości przypisują choćby narody ościenne. Im jakoś nie przeszkadza ciągłe kręcenie się wokół rocznic, wokół obrony spraw zwałoby się nie do obrony. Robią to i tyle!

Wniosek z tej naszej „mądrości patrzenia w przyszłość” jest bardzo smutny. Jeśli „politykę historyczną” pozostawimy Niemcom, Rosjanom, Ukraińcom to za jakiś czas cała nasza troska o miejsce w świecie przyniesie opłakane skutki. Okaże się, że wśród dumnych (wliczając w to nawet Niemców!) narodów Europy jesteśmy jedynym narodem jakichś zawstydzonych szmaciarzy co z innymi rozmowę muszą zaczynać od przyjętej formułki „bardzo przepraszam”. Z czasem ten i ów, gdy znajdzie się nad Tamiza, Renem, Tybrem czy Sekwana szybko wykombinuje, że woli raczej nosić trójkolorową kokardkę synów De Gaulle’a, czuć dumę stojąc w cieniu Union Jacka albo szlifować podróbkę szwabskiego dialektu zamiast przyznawać się do związków z narodem szmaciarzy znad Wisły.

Nie łudźmy się. To nie Gross, nie Davis ani nikt inny ma obowiązek robienia z nas „sprawiedliwych wśród narodów świata”. Oni maja swoje narody i swoje interesy. To, żeby oddać sprawiedliwość naszemu rzeczywistemu wkładowi w walkę by na świecie rzadziej działo się źle jest naszym świętym (czy jak kto woli „pism”) obowiązkiem. Zaniedbaliśmy zbyt wiele. Pisze „my” bo sam mam na sumieniu utraconą pamięć mojej mamy i babci.

Nie dumajmy więc tylko nad tym co Gross zrobił i robi dla Polski i Polaków. Zapytajmy raczej o to siebie. I o to czego nie zrobiliśmy choć mogliśmy. Z Grosem pogadamy jak sami zrobimy swoje.

http://www.tvn24.pl/-1,1687622,0,1,wszyscy-ze-wsi-chodzili-kopac,wiadomosc.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz