piątek, 31 grudnia 2010

Nigdy tego nie zapomnę. Wam nie zapomnę…

Z tego zła nic dobrego niestety nie zdołało się urodzić. Może powinienem powiedzieć „jeszcze nie zdołało”. Ale chyba nie tylko ja miałem wtedy nadzieję, że przekraczamy granicę, za którą może być już tylko lepiej. Takie nasze Morze Czerwone, które oddzieli nas od tego wszystkiego, co przez dwadzieścia lat zgromadziliśmy jako wstydliwy bagaż złych doświadczeń z demokracją i z wolnością. Fatamorgana…

Tak naprawdę, mimo naprawdę wielu powodów, by bilans wolności uznać za kłopotliwy, dopiero smoleńska tragedia była a właściwie być powinna tym szokiem ostatecznym, po którym przyjdzie opamiętanie i otrzeźwienie. W końcu jeśli po coś takie rzeczy się dzieją to właśnie po to by stawać się trudnymi do zauważenia kamieniami granicznymi. Najtrudniej zaś przejść obojętnie obok kamieni nagrobnych.

Naiwnie sądziłem, że tego co stało się z ludźmi po 10 kwietnia nie da się już zepsuć. Zepsuliśmy przecież już to, co z nami działo się pięć lat wcześniej, gdy mieliśmy pierwszą odsłonę powszechnej żałoby. Nauczeni tamtym doświadczeniem i jego utratą… pozwoliliśmy je sobie ponownie ukraść.

Wyczynem byłoby zniweczyć to przypadkiem. Takie dzieła destrukcji udają się tylko wielkim staraniem i wytężoną pracą. Widać w tym bywamy dobrzy jak w niczym innym.
Przeszliśmy szybką, zademonstrowaną z naszym aktywnym udziałem, lekcję tego, że coś, czego nigdy nie rozumiałem jako dziecko, było jednak możliwe. Jako dzieciak swoje stany religijnego sceptycyzmu przeżywałem zawsze na tle nieprzystawania pewnych biblijnych opisów do moich wyobrażeń o Boże, świecie i ludziach. Jednym z takich dysonansów była próba zestawienia obok siebie tak diametralnie różnych, choć przecież faktycznie mających miejsce obok siebie zdarzeń, jak Niedziela Palmowa i Droga Krzyżowa. Wtedy mi – dziecku wydawało się niemożliwym by w ciągu kilku dni masowy entuzjazm zmienił się w „chcemy Barabasza”.

To jest możliwe. Wiem to teraz. Nie wiem tylko czy warunkiem nie musi być przypadkiem by aktorami tego qui pro quo obowiązkowo byli Polacy. Ci, co płakali po papieżu by za dwa dni szpanować „gazetowyborczą” koszulką na której stało jasno, że nie płakali. Ci co stali pod krzyżem by zaraz go przyjść wyrwać z korzeniami.
Do Polaków mogę mieć żal. Taki sam jak miewałem jako dziecko do kolegów, którzy nagle w środku zabawy zostawiali mnie i znajdowali sobie atrakcyjniejsze towarzystwo. Miałem żal ale jakoś to rozumiałem. Nie działo się to bez przyczyny.
I właśnie tej przyczyny nie zapomnę. Ani jednego imienia.

Mam takie poczucie, ze lekcja kończy się dopiero wtedy, gdy uczeń wyniesie z niej naukę. Nie nauczyliśmy się niczego i oblaliśmy dwa kolejne egzaminy. Obawiam się, że przyjdzie nam jeszcze stanąć przed kolejnym. A jeśli i on nie wystarczy to przed następnym. Boję się tej formy odpytywania narodu z nabytych mądrości. Bo to kosztuje zbyt wiele. Jak dotąd nie tyle widocznie ile gotowi byliśmy jako naród zapłacić. Więc nasze saldo jeszcze się nie wyzerowało i dług ciągle wisi nad nami. Kto go ostatecznie zapłaci?

Wbrew pozorom wcale nie życzę tego nikomu konkretnemu. Bo nie życzę nikomu. To, że nie zamierzam zapomnieć nijak się ma do mych życzeń i złorzeczeń. Od wyrównywania rachunków nie jestem ani ja ani nikt z nas, śmiertelnych.

Ja po prostu pamiętam tamte dni jako przy całym swym smutku jeden z najpiękniejszych narodowych konterfektów. Godzien sam w sobie utrwalenia w kamieniu, mosiądzu, kruszcu. Taki, który pewnie nie narodziłby się w głowie żadnego wizjonera bo nawet im, znającym wszak doskonale nas, współrodaków, nie mogło się to bez dwóch zdań w głowach pomieścić. I we łbie mi się nie mieści, że ktoś śmiał i śmie nadal próbować tą mą pamięć zniszczyć. I tego im nie zapomnę. Tego.

Jeśli ktoś zapyta co było największą tragedią minionego roku to bez wahania powiem, że zamordowanie tamtego wizerunku Narodu. Wizerunku, do którego ustawił się spontanicznie i bez żadnych nakazów on sam, z własnej woli i potrzeby.

Odnalezienia Ziemi Obiecanej przez ten Naród błąkający się znów po pustyni życzę na Nowy Rok. Bo on to my.

1 komentarz:

  1. Rosemannie, rzadko czy może dopiero pierwszy raz ale skomentuję.

    Piękny tekst.

    Komentarz pewnie mało inspirujący, cóż...

    Dziękuję.

    Do Siego Roku!

    OdpowiedzUsuń