czwartek, 16 grudnia 2010

Jak finansować partie polityczne? (ekonomia polityczna)

Z grubsza mamy za sobą marną komedyjkę pod tytułem „naród oszczędza więc my tez musimy”, którą zafundowali nam megahipokryci z Platformy Obywatelskiej. Wiem, wiem… Zanim ktoś na mnie wsiądzie że ten tekst moich oczywistych antyplatformerskich uprzedzeń dwa wyjaśnienia. Jestem gotów uznać za idiotę każdego kto bronił będzie modus operandi PO w tej sprawie jako przejawu „szlachetnych intencji”. Bo tylko idiota mógłby nie zauważyć irracjonalności schematu, w którym bardziej radykalny projekt ustawy trafia do sejmu, gdzie wystarczy by 16 posłów partii rządzącej zapadło na sraczkę nagła by projekt upadł a do senatu, gdzie spokojnie ma przewagę pozwalającą przyjmować ustawy nakazujące choćby słońcu krążyć wokół ziemi wysyła projekt po radykalnej kastracji i z tym pierwszym mający tyle wspólnego co homo sapiens sapiens z neandertalczykiem.

Ale powiedzmy sobie „pies drapał PO i jej ustawy” i spróbujmy poteoretyzować, czyli wróćmy do pytania tytułowego: Jak finansować partie polityczne? Odpowiedź jest prosta. Wcale nie finansować!

Oczywiście tu pojawi się pytanie skąd w takim razie partie polityczne miałyby wziąć a w zasadzie jak skręcić kasę na wybory i bieżącą działalność? A znikąd! Kto powiedział, że partie polityczne są w ogóle potrzebne. Jeśli ktokolwiek uważa, że bez ich udziału nie da się zapełnić tych pięciuset z ogonkiem miejsc na Wiejskiej to mu odpowiem ze jest człowiekiem małej wiary i o upośledzonej wyobraźni na dodatek. Smutne to, ze ta przypadłość dotyka zdecydowaną większość „świadomych wyborców”. Nie będę pisał o metodach ani o JOW bo na to wylano morze tuszu i atramentu. Uprzedzę natomiast zarzut, że taki parlament złożony z ludzi wybranych wedle klucza od „Sasa do lasa” byłby siedziskiem chaosu i anarchii. Otóż czemu?- zapytam. Wszak każdy z nich, wybierany indywidualnie będzie musiał się wykazać jakimiś przymiotami OSOBISTYMI i kuriozalny casus Renaty Beger wybranej dzięki szyldowi wówczas grozi nam zdecydowanie mniej niż teraz. Co zaś się tyczy jakości przedstawicieli… Wolę pięćset dysponujących własnym rozumem indywidualności niż zbieraninę, która na rzucone przez ich szefów hasło, że mają się iść i powiesić odpowie co najwyżej pytaniem czy sznurek dostanie czy ma mieć swój.

Ale wróćmy do tematu, o którym gentelmani (cwaniaczki…) nie gadają czyli kasy. Otóż poza rozumem taki gość, co miałby sprawować władzę ustawodawczą w moim imieniu, powinien mieć jeszcze osobisty majątek z którego sfinansuje nie tylko swą elekcję ale i całą polityczną aktywność. Żadnych dotacji i diet!

Chwila! – krzyknie donośnie człowiek zatroskany o kondycję państwa. I wyłoży z miejsca swe wątpliwości.

Pierwsza będzie taka, że w ten sposób tworzymy system oligarchiczny, w którym ograniczamy władze do wąskiej grupy obywateli majętnych a pozbawiamy jej ludzi o dochodach niskich i średnich. No i co z tego? Jak ktoś jedzie z autem do reperacji i widzi obok siebie dwa warsztaty, pięknie utrzymany i popadający w ruinę to jakim by nie był demokratą, wybierze ten pierwszy. Podobnym praktycznym podejściem wykaże się mając do wyboru szpital obskurny i porządnie wyposażony, walące się albo bijące w oczy wymuskanym stanem przedszkole dla swego dziecka. Jak zamówi fachowca by mu meble na wymiar rozbił a ten po przybyciu zapyta czy gospodarz ma może ołówek i miarkę to go z miejsca przegna i zawoła takiego z laserową poziomicą. Taki jest rozsądny ten obywatel! Tylko w kwestii zarządzania rzeczą najistotniejszą, czyli organizacją jego życia mają decydować ludzie wybierany w sposób ustalany w coraz bardziej nielogiczny. Równość, braterstwo, parytety… Inaczej niż w jakimś tam (proszę o wybaczenie bo to nie ja tak uważam) „zasranym” górnictwie i piekarnictwie gdzie struktura płci czy upodobań seksualnych nie obchodzi najradykalniejszej nawet feministki, Biedronia ani choćby psa z kulawą nogą.

Ja tam wolę by rządził mną facet (czy tam baba rzecz jasna) co najpierw pokazał, że sobą zarządzić potrafi jak należy a nie taki, dla którego rządzenie mną jest pierwszym naprawdę poważnym zajęciem i szczytem jego kariery zarazem. W tym szczytem ekonomicznym! Wolę gościa który dla mnie i swego kaprysu zechce poświecić własną kasę a nie będzie domagał się mojej.

Drugi, jeszcze pewnie głośniej wysuwany zarzut będzie taki, że otwieram pole do jawnych nadużyć. Ja?! O czym my mówimy? Gdyby zwrócić się do wszystkich prezesów i przewodniczących partii (nawet tych partii, co najgłośniej gardłują, że jakby politykom zabrać dotacje to od razu zaczną się korumpować) czy mają w swoich partiach polityków, co to w takiej sytuacji z miejsca wezmą, każdy powie że absolutnie nie! Mogę się z każdym założyć. 100% przysięgnie choćby na krzyż czy tam inny symbol światowego humanizmu (wedle upodobania) że w jego partii nie ma ani jednego co by rękę wyciągał. Tedy sprawa załatwiona! Nic nam nie grozi!

Śmiejecie się? Może i słusznie. Może faktycznie trzeba wprowadzić jakiś mechanizm zabezpieczający. Proponuję więc by polityka złapanego na tym, że „samofinansuje” się nie ze swoich natychmiast publicznie rozstrzeliwać!

Śmiech wam z ust natychmiast zniknął? Bo co? Bo to idiotyczne, nieracjonalne i w ogóle horrendalne?

Możliwe, że przesadziłem nieco. Ale z cała pewnością nie tak bardzo jak wy wszyscy, szanowni zwolennicy dotowania partii politycznych z budżetu państwa. Szanowni zwolennicy tego, by, ni mniej ni więcej tylko opłacać się politykom i partiom politycznym megałapówką z podatków obywateli za to by tych łapówek nie brali z innych źródeł. Bo co to w końcu za różnica poza ustrojowym uświęceniem procederu zwykłego „reketu”, pieniędzy płaconych tak, jak płaci się mafiom za „ochronę”?

2 komentarze:

  1. to są niestety brednie, Rosemanie szanowny.
    Tak sobie może być w sytuacji jakiejś fajnej, starej demokracji, gdzie jest społeczeństwo obywatelskie, nie ma za granicą Ruskich i Niemców a władza od stuleci pracuje wyłacznie na rzecz tego państwa racji stanu i nie brudzi się zdradą.
    W naszej sytuacji będą to już wyłacznie i na wieki rządy Rychów i Mirów na cmentarzach.

    Żeby nie było- ja jestem takim dotacjom dla partii przeciwny, ale to nie znaczy, że moje ulubione rozwiązania można adaptować do naszych realiów całkiem bezmyślnie. Nie po półwieczu komuny i uwłaszczonych dzięki niej agentach i skurwysynach dysponujących ukradzioną ludziom krwawicą. Nie w naszym skorumpowanym systemie politycznym z rozgrzanymi sędzinami. Obcięcie tych dotacji oznacza jedno- likwidację finansowych fundamentów opozycji. A jak się to zrymuje z praktyką platfusiarni, to jest to już nie prosta droga do totalitaryzmu, ale porządną niemiecka autostrada w tym kierunku.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cóż Ci mam Arturze powiedzieć poza tym, że wszystko, o czym piszesz masz już teraz. teraz, gdy wystarczy jeden gościu piejący radośnie o wschodzie by było kondominium. Gorzej więc być już raczej nie może.
    Natomiast ja rzecz rozważam teoretycznie. Nie mogę z góry zakładać, że wybory powygrywają ruscy czy szwabscy agenci (co i teraz jest równie a nawet bardziej możliwe)ani, że w Moskwie i Berlinie zasiada stado jasnowidzów umiejących przewidzieć kto akurat ujmie wyborców w Mszanie dolnej.
    Co ciekawe te 20 lat naszej "demokracji obywatelskiej" ma jedną niewatpliwą zaletę autorstwa kolesi z "Agory" (zaletę, co im mimochodem wyszła). Te mianowicie, że żadne tam GRU czy jak tam się t zwie nad Renem nie poleci jakimiś fałszywkami na kontrkandydatów ich pupili bo w narodzie to wzbudza już wyłącznie obojętność. czyli klasyka postępowania zawiedzie :)
    I wracam do tego że łatwiej skorumpować partię niż 500 niezależnych parlamentarzystów. A co do ustalania stanowiska to na to samo wychodzi. Jeśli się pod jakiś szyld jest w stanie stawić kilka, kilkadziesiąt tysięcy ludzi to czemu od jakąś sprawą ma się nie ująć większość z 500?
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń