środa, 8 stycznia 2014

Michnik w kisielu



Ja oczywiście wiem, że tutaj i w wielu podobnych miejscach Adam Michnik mało kogo interesuje. Rozumiem to choć nie pochwalam ale o powodach jednego ani drugiego akurat pisać nie zamierzam. Co zamierzam do końca nie wiem. Z początku miałem się odnieść do głośnej przez krótką chwilę dyskusji nad przyznaniem Adamowi Michnikowi Nagrody Kisiela. Po zapoznaniem się z mottem nagrody ochota po części mi przeszła.
 „Satyra i sprzeciw są koniecznym elementem narodowego życia, cokolwiek i ktokolwiek by o tym sądził. Satyra jest przeciw, bo nie ma satyry „pro”, satyra musi być „contra”. Bez tej przyprawy bigos narodowy nie będzie miał smaku, bez prawa do sprzeciwu nie wychowamy młodzieży. Wynika z tego potrzeba legalnej opozycji, którą to postawę próbowałem reprezentować w moich felietonach, zresztą nie tylko w nich. Opozycja bzykającego komara też jest opozycją.”*
Można bowiem zaryzykować twierdzenie, że Michnikowi, a przed nim wielu innym, dano, co dano by w nas przećwiczyć ten wewnętrzny sprzeciw albo by nasze życie narodowe wzbogacić kolejną dawką satyry. To oczywiście taki żart zaprawiony złośliwością, która naszemu życiu narodowemu dodaje nie mniej smaku. Dorównujący twierdzeniu, że Michnikowi nagroda należy się jak psu kość z uwagi na zasługi dla wolnego rynku. Wszak mówił swego czasu „Jeśli ludzie z nomenklatury wejdą do spółek akcyjnych, jeśli staną się jednymi z właścicieli, wówczas będą zainteresowani by tych akcyjnych stowarzyszeń bronić, a system akcyjny niszczy porządek stalinowski”.** To była może obrona kapitalizmu w kształcie dominikańsko – peronowsko - chicagowskim ale zawsze. Ale zostawmy żarty i złośliwości.
Ja w każdym razie zostałem już tylko z tym Michnikiem, o którym mimo wszystko napisze i z jego rozważaniami nad tym, co dziś myślałby Kisiel. Konwencja dyskusji Kisielem (nie o Kisielu szanowny czytelniku), którą proponuje Michnik jest z jednej strony skrajnie nieuczciwa bo absolutnie nieweryfikowalna a z drugiej niesamowicie atrakcyjna poprzez możliwość wpychania Kisielowi w usta wszystkiego, co się mówiło, mówi czy chce mówić samemu. Ze świadomością, że on nie zaprotestuje.
Główną tezą Michnika, którą ja znajduję w opublikowanym (i o dziwo nie sprzedawanym lecz dostępnym od ręki w „Wyborczej”) streszczeniu jego wywiadu dla „Wprost” jest przekonanie, że myślałby on w przybliżeniu tak, jak myśli Michnik, bo był przecież mądry. Jak Michnik, domyślamy się od razu. Michnik jest jednak mądrzejszy od Kisiela bo Kisiel „nie doceniał autorytarnego potencjału polskiej prawicy". A Michnik owszem, doceniał. Choć mu w jego redakcji sugerowano nawet, że przesadza*** Nie przesadzał patrząc na te „zdemolowane pół Warszawy” (to z Leszczyńskiego, podwładnego Michnika) w postaci złamanego krawężnika i spalonej „tęczy” 11 listopada. Może Kisiel faktycznie nie doceniał. Myślę, że nawet gdyby dożył roku 2014, mógłby nadal potencjał lekceważyć. Najpewniej bowiem oszołomiłby go „demokratyczny potencjał” polskiej lewicy potrafiącej z niegdysiejszych „czerwonych bandytów” porobić już to socjaldemokratów, już to „ludzi honoru”. Takie niezwykłe transformacje zajmowały go zresztą choćby w odniesieniu i do samego Michnika. „Przecież ten dzisiejszy Michnik to totalitarysta. Demokratą jest ten, kto jest po mojej stronie. Kto ze mną się nie zgadza, jest faszystą i nie można mu podać ręki. A tylko Michnik wie, na czym polega demokracja i tolerancja. On jest tutaj sędzia, alfa i omega.”**** To jedna z ostatnich wypowiedzi Stefana Kisielewskiego. Pokazująca gdzie akurat on dostrzegał „autorytarny potencjał”. Smutne podsumowanie pożyczonego od Kaczmarskiego pytania „Co się stało z naszą klasą?”. Z klasą, której w momencie przemian prawie wszyscy z ręki jedliśmy. Smutne, bo niejako odbierające tym, którzy Kisielem podpierają swoje sympatie i fascynacje prawo, by to robili w taki ostentacyjnie bezczelny sposób. Co by nie mówić, Kisiel był orędownikiem wielu spraw, w tym ostrego żartu, ale bez wątpienia ręki by nie przyłożył do tego, by nagradzać totalitarne ciągoty. Większości kapituły się nie dziwię. Ale temu, że pozwolił na to syn Kisiela- owszem. Rozumiem, że, jak go zwie Michnik, przyznający się do przyjaźni z Kisielewskim-juniorem, „Jerzyk” uczucia szefa „Wyborczej” dość stanowczo odwzajemnia. Ale mógłby to robić w sposób nie stawiający pod znakiem zapytania jego szacunku dla pamięci ojca i jego przekonań.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz