Ja oczywiście wiem, że tutaj i w
wielu podobnych miejscach Adam Michnik mało kogo interesuje. Rozumiem to choć nie
pochwalam ale o powodach jednego ani drugiego akurat pisać nie zamierzam. Co
zamierzam do końca nie wiem. Z początku miałem się odnieść do głośnej przez
krótką chwilę dyskusji nad przyznaniem Adamowi Michnikowi Nagrody Kisiela. Po
zapoznaniem się z mottem nagrody ochota po części mi przeszła.
„Satyra i sprzeciw są koniecznym elementem
narodowego życia, cokolwiek i ktokolwiek by o tym sądził. Satyra jest przeciw,
bo nie ma satyry „pro”, satyra musi być „contra”. Bez tej przyprawy bigos
narodowy nie będzie miał smaku, bez prawa do sprzeciwu nie wychowamy młodzieży.
Wynika z tego potrzeba legalnej opozycji, którą to postawę próbowałem
reprezentować w moich felietonach, zresztą nie tylko w nich. Opozycja
bzykającego komara też jest opozycją.”*
Można bowiem zaryzykować twierdzenie,
że Michnikowi, a przed nim wielu innym, dano, co dano by w nas przećwiczyć ten
wewnętrzny sprzeciw albo by nasze życie narodowe wzbogacić kolejną dawką
satyry. To oczywiście taki żart zaprawiony złośliwością, która naszemu życiu
narodowemu dodaje nie mniej smaku. Dorównujący twierdzeniu, że Michnikowi
nagroda należy się jak psu kość z uwagi na zasługi dla wolnego rynku. Wszak
mówił swego czasu „Jeśli ludzie z nomenklatury wejdą do spółek akcyjnych, jeśli staną się
jednymi z właścicieli, wówczas będą zainteresowani by tych akcyjnych
stowarzyszeń bronić, a system akcyjny niszczy porządek stalinowski”.**
To była może obrona kapitalizmu w kształcie dominikańsko – peronowsko - chicagowskim
ale zawsze. Ale zostawmy żarty i złośliwości.
Ja w każdym razie zostałem już tylko
z tym Michnikiem, o którym mimo wszystko napisze i z jego rozważaniami nad tym,
co dziś myślałby Kisiel. Konwencja dyskusji Kisielem (nie o Kisielu szanowny
czytelniku), którą proponuje Michnik jest z jednej strony skrajnie nieuczciwa
bo absolutnie nieweryfikowalna a z drugiej niesamowicie atrakcyjna poprzez
możliwość wpychania Kisielowi w usta wszystkiego, co się mówiło, mówi czy chce
mówić samemu. Ze świadomością, że on nie zaprotestuje.
Główną tezą Michnika, którą ja
znajduję w opublikowanym (i o dziwo nie sprzedawanym lecz dostępnym od ręki w „Wyborczej”)
streszczeniu jego wywiadu dla „Wprost” jest przekonanie, że myślałby on w
przybliżeniu tak, jak myśli Michnik, bo był przecież mądry. Jak Michnik, domyślamy
się od razu. Michnik jest jednak mądrzejszy od Kisiela bo Kisiel „nie
doceniał autorytarnego potencjału polskiej prawicy". A Michnik owszem,
doceniał. Choć mu w jego redakcji sugerowano nawet, że przesadza*** Nie
przesadzał patrząc na te „zdemolowane pół Warszawy” (to z Leszczyńskiego,
podwładnego Michnika) w postaci złamanego krawężnika i spalonej „tęczy” 11
listopada. Może Kisiel faktycznie nie doceniał. Myślę, że nawet gdyby dożył
roku 2014, mógłby nadal potencjał lekceważyć. Najpewniej bowiem oszołomiłby go „demokratyczny
potencjał” polskiej lewicy potrafiącej z niegdysiejszych „czerwonych bandytów”
porobić już to socjaldemokratów, już to „ludzi honoru”. Takie niezwykłe
transformacje zajmowały go zresztą choćby w odniesieniu i do samego Michnika. „Przecież
ten dzisiejszy Michnik to totalitarysta. Demokratą jest ten, kto jest po mojej
stronie. Kto ze mną się nie zgadza, jest faszystą i nie można mu podać ręki. A
tylko Michnik wie, na czym polega demokracja i tolerancja. On jest tutaj
sędzia, alfa i omega.”**** To jedna z ostatnich wypowiedzi Stefana
Kisielewskiego. Pokazująca gdzie akurat on dostrzegał „autorytarny potencjał”.
Smutne podsumowanie pożyczonego od Kaczmarskiego pytania „Co się stało z naszą
klasą?”. Z klasą, której w momencie przemian prawie wszyscy z ręki jedliśmy.
Smutne, bo niejako odbierające tym, którzy Kisielem podpierają swoje sympatie i
fascynacje prawo, by to robili w taki ostentacyjnie bezczelny sposób. Co by nie
mówić, Kisiel był orędownikiem wielu spraw, w tym ostrego żartu, ale bez wątpienia
ręki by nie przyłożył do tego, by nagradzać totalitarne ciągoty. Większości
kapituły się nie dziwię. Ale temu, że pozwolił na to syn Kisiela- owszem.
Rozumiem, że, jak go zwie Michnik, przyznający się do przyjaźni z
Kisielewskim-juniorem, „Jerzyk” uczucia szefa „Wyborczej” dość stanowczo odwzajemnia.
Ale mógłby to robić w sposób nie stawiający pod znakiem zapytania jego szacunku
dla pamięci ojca i jego przekonań.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz