Oczywiście nie pozwie. Z jej strony
mógłby on oczekiwać, jak myślę, samych przyjemności. A powinna! Oczywiście nie
tylko jego i nie tylko stado tych, którzy z czerwonego politruka, który dopiero
po „kłótni w rodzinie” przejrzał na oczy i zaczął uczciwiej zarabiać na życie
uczynili moralny autorytet. Wspominam jednak o nim bo znajduję między nim i
panią Bratkowską wyraźną jedność, widoczną u
niego gdy nie widzi związku miedzy swoim „bezpieczniackim” naganem w
kaburze a tymi, których zabiła „czerwona zaraza” i u niej, gdy z uroczą
naiwnością dziecka wiąże ofiary wypadków drogowych ze „zbrodniami kapitalizmu”
a nie widzi dla odmiany żadnych ofiar komunizmu ani też związku autora
świetnych tekstów, Włodzimierza Lenina z CzeKą. Tu nasuwa się taka dygresja. Zachwyt
pani Bratkowskiej nad publicystyką Lenina i jej przekonanie, że waży ona więcej
niż jego pozostałe, bardziej namacalne dokonania, dają nadzieję innym „nie do końca zrozumianym”.
Wszak Leni Reifenstahl robiła znakomite i wizjonerskie dzieła a „Horst Wessel
Lied” spokojnie mógłby konkurować z „Lewą marsz” Majakowskiego.
Wspominam o Baumanie i z tego powodu,
że jest on najlepszą ilustracją wygłoszonego przez Bratkowską poglądu o
wspaniałym komunizmie. No bo czyż nie jest? Co tam, że tego i owego komunizm poszczerbił
skoro w efekcie mamy taki wspaniały umysł? Taką postać? Aż się prosi o więcej!
Zdumiewa mnie skuteczność paralelnej
argumentacji, w której nawet mama Madzi obciąża równocześnie Kościół, całe
chrześcijaństwo i „ burżuazyjne, paternalistyczne
społeczeństwo” a GUŁag, Beria, Stalin „z komunizmem nie mają nic wspólnego”. I
istnieje obok siebie dwóch Leninów, z których ten dobry pisał znakomite
teoretyczne opracowania i z tym, co się działo w Rosji nie miał nic a nic
wspólnego.
To z pozoru wydaje się aż tak głupie
że nie do „łyknięcia” dla kogokolwiek. Ale tym, co tak myślą radzę, by rozejrzeli
się wokół, popatrzyli w nasiąknięte jak gąbka demokracją oblicze sekretarza KC Leszka
Millera, który pewnie też, jak Bauman, się „nie zaciągał”. Polecam też lekturę tekstów
o politycznym przełomie we Włoszech gdy korupcja rozwaliła niemal do cna
polityczną scenę z wyjątkiem komunistów bo ich wyznawcy oczywiście „łyknęli”
tłumaczenie, że, owszem, brali, ale dla dobra ludu czy tam klasy robotniczej.
Obnażony portret pani Bratkowskiej
autorstwa Mazurka, tak jaj wiele wcześniejszych dzieł tego ekspresjonisty,
wprawił mnie w zakłopotanie. Miałem autorowi za złe to obnażenie, ujawniające
pewne krytyczne niedostatki kobiety, co mnie urzeka i pewnie zawsze będzie
urzekać błękitem swych, smutnych czegoś, oczu. Pomyślałem, że jej głupota to w
końcu niepełnosprawność (tak więc podawanie jej płaszcza przez Mazurka jest
uprawnione nawet wedle jej kryteriów) i pokazywanie publicznie jej bezmiaru po
prostu nie przystoi. Jednak rzecz przemyślałem i uznałem, że działał Mazurek
pro publico bono.
Nie chodzi mi wcale o to by sobie
każdy mógł popatrzeć jaki efekt przynieść może nieumiarkowane i nierozsądne
wgryzanie się w ukąszonego przez Hegla i do dziś odmawiającego leczenia Baumana.
Jak wiadomo o wartości planu, skuteczności procesu decyduje produkt. Pani
Bratkowska oczywiście tego nie wie więc może powinna na tę Kubę pojechać. To
taka uwaga w związku z tekstem Mazurka a bez związku z moim. Wracając do owoców
warto zauważyć, że jest dziś pani Bratkowska ikoną, twarzą polskiego gender i
feminizmu. I ma to same zalety. Pierwsza, tak ją przez swą oczywistą samczą podłość
zakwalifikowałem, jest ta, że zluzowała w tej role twarze Anny Grodzkiej i
Magdaleny Środy. A to, biorąc kryteria estetyczne, zdecydowany skok jakościowy.
Ale zostawmy złośliwości i żarty. Druga jest możliwość, która wręcz zachęca
przeciwników gender by wszem i wobec domagali się „Więcej Bratkowskiej!” i
ogłaszali „Studiuj gender, będziesz jak Bratkowska!”. Dzięki temu zaś genderowe
kierunki będą szturmowane przez panienki, które dotąd swą karierę chciały osiągnąć
drogą wytyczana raczej przez „Warsaw Shore” i dla tej kariery gotowe były sobie
też coś „tam” publicznie dać włożyć. I tylko przez nie.
Medialna kariera Bratkowskiej to
najlepsze, co mogło przydarzyć się przeciwnikom „wspaniałej nauki” przez
złośliwe języki nazywanej niesprawiedliwie ideologią gender. Nie wiem co
sprawia, że jej środowisko (zakładam, że jednak nie wszystkie „siostry” pani
Katarzyny prezentują ten sam poziom intelektualny) nie protestuje gdy w tak
dosłowny i dosadny sposób pokazuje ona co o tym wszystkim i o tych wszystkich
oznakowanych metką „gender” powinno się myśleć. Ta solidarność środowiskowa,
która sprawia że nikt z „tamtej strony” publicznie i bez ogródek nie powie by
się idiotyzmami pani Katarzyny nie przejmować. Nie polecam mimo wszystko
naśladowania ale uznanie wyrażam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz