środa, 29 stycznia 2014

Krach projektu „Macierewicz”? (o komisjach)



Gdybym miał na podstawie ostatniego przekazu medialnego wskazać, kto będzie „lokomotywą wyborczą” Platformy Obywatelskiej we wszystkich najbliższych wyborach, stawiałbym bez wahania na Antoniego Macierewicza. To, co dzieje się ostatnio wskazuje, że PO nie ma już złudzeń co do możliwości wykreowania na potrzeby kolejnych elekcji jakiejkolwiek, jak mówią, „pozytywnej narracji”. Być może ostatnia nadzieja na to zgasła wraz z gwiazdą Elżbiety Bieńkowskiej, która wszak miała być „nowym otwarciem”. Chyba też w gremiach decyzyjnych partii rządzącej wzięło górę przekonanie, że takie proste straszenie PiS-em czy też Kaczyńskim, jakie dotąd sprawdzało się bez pudła, tym razem może nie zadziałać. No bo jeśli by, dajmy na to, Tusk znów próbował ostrzegać, że „nadchodzi poważna ekipa, która dobierze się do naszych portfeli”, wyborcy mogliby nie załapać o kogo chodzi i potraktować to jako element jego programu wyborczego. Spójny zresztą z tym, który realizuje obecnie.

Trzeba było więc wykreować nowego, doskonalszego, przerażającego Bad Guy-a. A do tego najlepiej nadaje się Macierewicz. Głównie z powodu materii, w których rozwikłanie się angażował i angażuje ale też po trosze z uwagi na swoją osobowość, która może irytować nawet tych, którzy go cenią. Jest to pewnie zaletą osoby publicznej, że nie obnosi się ze swymi emocjami. Jednak z drugiej strony ktoś tak odporny na śladowe choćby przejawy zmiennych nastrojów musi niepokoić a może nawet i straszyć.

Zatem wydawać by się mogło, że ów tytułowy Projekt „Macierewicz” top znakomita taktyka wyborcza. Potwierdzały to takie spontaniczne „działania pilotażowe”. „Narrację” kupili nie tylko potencjalni wyborcy, co wnoszę z dyszących mieszanką nienawiści i specyficznej kultury osobistej komentarzy, łatwo dostępnych na forach. Zrazu zdawało się, że pomysł kupili też niektórzy politycy konkurencji, chętni by w tym projekcie jakoś tam kooperować i partycypować.

Odnoszę jednak wrażenie, że ostatnio jakby ochota publicznego sądzenia Macierewicza niektórym przeszła. Byłem z początku dość zaskoczony, gdy wczoraj w wypowiedzi, jak by nie było, dla TVN-u, jadącego po Macierewiczu niczym zbiorowy Igor Ostachowicz na glebogryzarce, Leszek Miller zaczął lekko hamletyzować w sprawie ewentualnej komisji śledczej, przed którą miałoby się postawić Macierewicza. Oczywiście był niby na tak, ale od razu zaznaczył, że ma mieszane uczucia bo przy okazji mogłyby zostać dotknięte sprawy delikatne.

Wiem, że to ma być tekst poważny, ale nie mogę się oprzeć przytoczeniu mojego pierwszego skojarzenia, gdy o tym dotykaniu spraw delikatnych słuchałem. Wczułem się wtedy w poetykę, do której towarzysz Miller już nas zdążył przyzwyczaić i wyobraziłem sobie, że mogłoby równie dobrze chodzić o gorszące dotykanie przez członków komisji delikatnych fragmentów czy tam połaci ewentualnych członkiń. Taki żarcik niestosowny…

Już tak całkiem poważnie pomyślałem, że te „mieszane uczucia” Millera pojawiły się w oczywistej koincydencji czasowej z pomysłem kolejnej komisji śledczej, w której Miller miałby uczestniczyć na diametralnie odmiennych zasadach niż w ewentualnym śledztwie parlamentarnym przeciwko Macierewiczowi. Wygląda mi na to, że zauważył, jak zresztą i ja, że partia Macierewicza jakoś niezbyt jest głośna w domaganiu się komisji i Trybunału dla naszych „biznesmenów z Kiejkut”. W każdym razie nie tak głośna jak inni. I może w tym właśnie zobaczył jakąś tam szansę i złożył publicznie taką dość ogólna ofertę.

Oczywiście można zauważyć, że do powołania komisji śledczej w sprawie Macierewicza obecnej władzy SLD nie jest absolutnie potrzebna. To prawda. Tyle, że, choć może się mylę, zapał w tej sprawie zdaje się gasnąć też w samym PO. Sam słyszałem jednego z prominentó1) tej partii, zastanawiającego się przed obiektywem kamery czy „jest sens tworzenia Macierewiczowi kolejnej okazji do snucia…” Czego snucia nie zapamiętałem. Zatem PO tez zaczyna chyba być sceptyczne. I nawet mam swoją teorię czemu.

Ujawniony ostatnio i mielony do obrzydzenia przez media przy użyciu kogo tam się udało pojmać na ulicy i zaciągnąć do studia, tak zwany „audyt Wassermanna” pokierował sprawę w kierunku niebezpiecznym także i dla obecnej władzy.
Wrzeszczący jak opętany o „Macierewiczu- zabójcy z Afganistanu” Palikot chyba faktycznie tego nie łapie (choć z nim to jest tak, że nigdy nie wiadomo kiedy nie łapie a kiedy nie chce łapać) bo wszedł w fazę głuszca. Nie tylko zresztą on jeden z „naćpanej hołoty” o czym na koniec wspomnę.

Gdyby faktycznie przyjąć optykę głuszca-Palikota i założyć, że Macierewicz rozwalił w tak zwane drebiezgi nasz wywiad, kontrwywiad i co tam jeszcze mógł, należałoby zapytać rządzących obecnie, czy przez te wszystkie lata oni tego nie zauważyli. Bo wygląda na to, że dowiedzieli się o tym właśnie z „Gazety Wyborczej”. Co jest o tyle dziwne, gdy słucha się niezawodnego pana Radosława, tłumaczącego usłużnie, że materiał nie miał żadnych klauzul a był tylko „do użytku wewnętrznego”.  Jeśli tak jest, rządzą nami niewątpliwie debile. A to znacznie gorsze niż wszelkie Macierewicze świata! Jeśli natomiast  szybko dowiedzieli się, że wywiad nie istnieje, a zatem nie da naszym chłopcom w Iraku i Afganistanie należytego wsparcia wywiadowczego, jak mogli ich tam wysyłać?
Ktoś powie, że owszem, rozwalił ale oni, jak na fachowców przystało, szybko się dowiedzieli i zaraz naprawili.

I tu przejdę do humoreski, którą j wspominany nie raz wcześniej TVN zaprezentował wczoraj. Był to wywiad z „asem wywiadu”, panem Makowskim, który za sprawą Macierewicza tym „asem” być przestał. Poza wieloma mądrościami powiedział on także i to, że wywiad powinno się budować 40 lat. Ergo jeśli Macierewicz nie był w stanie zaakceptować faktu, że jesteśmy skazani po wsze czasy na wywiad komunistycznego państwa, w 1976, miast zabawiać się w jakieś Komitety Obrony Robotników, powinien zabrać się za budowę służb specjalnych. Kiedy „4 czerwca skończył się w Polsce komunizm” byłyby jak znalazł! Tylko pod takim warunkiem rozpędzanie WSI miałoby jakiś sens.

A skoro już wspomniałem o tokującym Palikocie, odnoszę wrażenie, że za niedługo może mu się od natłoku ewentualnych komisji wszystko popitolić. Tym bardziej, że mam mu do zaproponowania jeszcze jedną komisję.

Kiedy na jaw wyszyły ostatnie poszlaki czy może tym razem nawet dowody, że faktycznie Centralna Agencja Wywiadowcza pozwalała sobie na naszym terytoriom ale poza naszą wiedzą i bez naszej zgody (mam taką szczerą nadzieję) stosować metody budzące dość powszechny sprzeciw i oburzenie, pojawiło się wiele głosów, które w krytyce tego procederu przekroczyły granicę groteski. Chodzi mi o tych, którzy z powagą tłumaczyli, jakie to nieskuteczne podczas pozyskiwania informacji  jest stosowanie tortur. Cóż w tym groteskowego? Ta pewność. Którą może mieć wyłącznie doświadczony praktyk.
I w związku z tym, że w gronie tych potencjalnych praktyków znalazł się pan Andrzej Rozenek, większa półkula „mózgu” partii Palikota, uważam, że Palikot powinien natychmiast domagać się powołania komisji, która wyjaśni gdzie ów Rozenek miał okazję sprawdzić nieskuteczność tortur jako metody śledczej i jakie metody uważa za efektywniejsze.
***
Tu takie posłowie, dodane przed publikacją do tekstu, napisanego wczesnym rankiem.

Przebieg „projektu Macierewicz” nie pozostawia wątpliwości, że realizowany on jest przez „profesjonalistów”. Nie pozostawia też wątpliwości co do poziomu tychże. A zatem jest dowodem, że słusznie Macierewicz ich rozgonił.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz