Gdybym miał na podstawie ostatniego przekazu
medialnego wskazać, kto będzie „lokomotywą wyborczą” Platformy Obywatelskiej we
wszystkich najbliższych wyborach, stawiałbym bez wahania na Antoniego
Macierewicza. To, co dzieje się ostatnio wskazuje, że PO nie ma już złudzeń co
do możliwości wykreowania na potrzeby kolejnych elekcji jakiejkolwiek, jak
mówią, „pozytywnej narracji”. Być może ostatnia nadzieja na to zgasła wraz z
gwiazdą Elżbiety Bieńkowskiej, która wszak miała być „nowym otwarciem”. Chyba
też w gremiach decyzyjnych partii rządzącej wzięło górę przekonanie, że takie
proste straszenie PiS-em czy też Kaczyńskim, jakie dotąd sprawdzało się bez
pudła, tym razem może nie zadziałać. No bo jeśli by, dajmy na to, Tusk znów
próbował ostrzegać, że „nadchodzi poważna ekipa, która dobierze się do naszych
portfeli”, wyborcy mogliby nie załapać o kogo chodzi i potraktować to jako
element jego programu wyborczego. Spójny zresztą z tym, który realizuje
obecnie.
Trzeba było więc wykreować nowego, doskonalszego,
przerażającego Bad Guy-a. A do tego najlepiej nadaje się Macierewicz. Głównie z
powodu materii, w których rozwikłanie się angażował i angażuje ale też po
trosze z uwagi na swoją osobowość, która może irytować nawet tych, którzy go
cenią. Jest to pewnie zaletą osoby publicznej, że nie obnosi się ze swymi
emocjami. Jednak z drugiej strony ktoś tak odporny na śladowe choćby przejawy
zmiennych nastrojów musi niepokoić a może nawet i straszyć.
Zatem wydawać by się mogło, że ów tytułowy Projekt
„Macierewicz” top znakomita taktyka wyborcza. Potwierdzały to takie
spontaniczne „działania pilotażowe”. „Narrację” kupili nie tylko potencjalni
wyborcy, co wnoszę z dyszących mieszanką nienawiści i specyficznej kultury
osobistej komentarzy, łatwo dostępnych na forach. Zrazu zdawało się, że pomysł
kupili też niektórzy politycy konkurencji, chętni by w tym projekcie jakoś tam
kooperować i partycypować.
Odnoszę jednak wrażenie, że ostatnio jakby ochota
publicznego sądzenia Macierewicza niektórym przeszła. Byłem z początku dość
zaskoczony, gdy wczoraj w wypowiedzi, jak by nie było, dla TVN-u, jadącego po
Macierewiczu niczym zbiorowy Igor Ostachowicz na glebogryzarce, Leszek Miller
zaczął lekko hamletyzować w sprawie ewentualnej komisji śledczej, przed którą
miałoby się postawić Macierewicza. Oczywiście był niby na tak, ale od razu
zaznaczył, że ma mieszane uczucia bo przy okazji mogłyby zostać dotknięte
sprawy delikatne.
Wiem, że to ma być tekst poważny, ale nie mogę się
oprzeć przytoczeniu mojego pierwszego skojarzenia, gdy o tym dotykaniu spraw
delikatnych słuchałem. Wczułem się wtedy w poetykę, do której towarzysz Miller
już nas zdążył przyzwyczaić i wyobraziłem sobie, że mogłoby równie dobrze
chodzić o gorszące dotykanie przez członków komisji delikatnych fragmentów czy
tam połaci ewentualnych członkiń. Taki żarcik niestosowny…
Już tak całkiem poważnie pomyślałem, że te „mieszane
uczucia” Millera pojawiły się w oczywistej koincydencji czasowej z pomysłem
kolejnej komisji śledczej, w której Miller miałby uczestniczyć na diametralnie
odmiennych zasadach niż w ewentualnym śledztwie parlamentarnym przeciwko
Macierewiczowi. Wygląda mi na to, że zauważył, jak zresztą i ja, że partia
Macierewicza jakoś niezbyt jest głośna w domaganiu się komisji i Trybunału dla
naszych „biznesmenów z Kiejkut”. W każdym razie nie tak głośna jak inni. I może
w tym właśnie zobaczył jakąś tam szansę i złożył publicznie taką dość ogólna
ofertę.
Oczywiście można zauważyć, że do powołania komisji
śledczej w sprawie Macierewicza obecnej władzy SLD nie jest absolutnie
potrzebna. To prawda. Tyle, że, choć może się mylę, zapał w tej sprawie zdaje
się gasnąć też w samym PO. Sam słyszałem jednego z prominentó1) tej partii, zastanawiającego się przed
obiektywem kamery czy „jest sens tworzenia Macierewiczowi kolejnej okazji do
snucia…” Czego snucia nie zapamiętałem. Zatem PO tez zaczyna chyba być
sceptyczne. I nawet mam swoją teorię czemu.
Ujawniony ostatnio i mielony do obrzydzenia przez
media przy użyciu kogo tam się udało pojmać na ulicy i zaciągnąć do studia, tak
zwany „audyt Wassermanna” pokierował sprawę w kierunku niebezpiecznym także i
dla obecnej władzy.
Wrzeszczący jak opętany o „Macierewiczu- zabójcy z
Afganistanu” Palikot chyba faktycznie tego nie łapie (choć z nim to jest tak,
że nigdy nie wiadomo kiedy nie łapie a kiedy nie chce łapać) bo wszedł w fazę
głuszca. Nie tylko zresztą on jeden z „naćpanej hołoty” o czym na koniec
wspomnę.
Gdyby faktycznie przyjąć optykę głuszca-Palikota i
założyć, że Macierewicz rozwalił w tak zwane drebiezgi nasz wywiad, kontrwywiad
i co tam jeszcze mógł, należałoby zapytać rządzących obecnie, czy przez te
wszystkie lata oni tego nie zauważyli. Bo wygląda na to, że dowiedzieli się o
tym właśnie z „Gazety Wyborczej”. Co jest o tyle dziwne, gdy słucha się
niezawodnego pana Radosława, tłumaczącego usłużnie, że materiał nie miał
żadnych klauzul a był tylko „do użytku wewnętrznego”. Jeśli tak jest, rządzą nami niewątpliwie
debile. A to znacznie gorsze niż wszelkie Macierewicze świata! Jeśli
natomiast szybko dowiedzieli się, że
wywiad nie istnieje, a zatem nie da naszym chłopcom w Iraku i Afganistanie
należytego wsparcia wywiadowczego, jak mogli ich tam wysyłać?
Ktoś powie, że owszem, rozwalił ale oni, jak na
fachowców przystało, szybko się dowiedzieli i zaraz naprawili.
I tu przejdę do humoreski, którą j wspominany nie raz
wcześniej TVN zaprezentował wczoraj. Był to wywiad z „asem wywiadu”, panem
Makowskim, który za sprawą Macierewicza tym „asem” być przestał. Poza wieloma
mądrościami powiedział on także i to, że wywiad powinno się budować 40 lat.
Ergo jeśli Macierewicz nie był w stanie zaakceptować faktu, że jesteśmy skazani
po wsze czasy na wywiad komunistycznego państwa, w 1976, miast zabawiać się w
jakieś Komitety Obrony Robotników, powinien zabrać się za budowę służb
specjalnych. Kiedy „4 czerwca skończył się w Polsce komunizm” byłyby jak
znalazł! Tylko pod takim warunkiem rozpędzanie WSI miałoby jakiś sens.
A skoro już wspomniałem o tokującym Palikocie, odnoszę
wrażenie, że za niedługo może mu się od natłoku ewentualnych komisji wszystko
popitolić. Tym bardziej, że mam mu do zaproponowania jeszcze jedną komisję.
Kiedy na jaw wyszyły ostatnie poszlaki czy może tym
razem nawet dowody, że faktycznie Centralna Agencja Wywiadowcza pozwalała sobie
na naszym terytoriom ale poza naszą wiedzą i bez naszej zgody (mam taką szczerą
nadzieję) stosować metody budzące dość powszechny sprzeciw i oburzenie,
pojawiło się wiele głosów, które w krytyce tego procederu przekroczyły granicę
groteski. Chodzi mi o tych, którzy z powagą tłumaczyli, jakie to nieskuteczne
podczas pozyskiwania informacji jest
stosowanie tortur. Cóż w tym groteskowego? Ta pewność. Którą może mieć
wyłącznie doświadczony praktyk.
I w związku z tym, że w gronie tych potencjalnych
praktyków znalazł się pan Andrzej Rozenek, większa półkula „mózgu” partii
Palikota, uważam, że Palikot powinien natychmiast domagać się powołania
komisji, która wyjaśni gdzie ów Rozenek miał okazję sprawdzić nieskuteczność
tortur jako metody śledczej i jakie metody uważa za efektywniejsze.
***
Tu takie posłowie, dodane przed publikacją do tekstu,
napisanego wczesnym rankiem.
Przebieg „projektu Macierewicz” nie pozostawia wątpliwości,
że realizowany on jest przez „profesjonalistów”. Nie pozostawia też wątpliwości
co do poziomu tychże. A zatem jest dowodem, że słusznie Macierewicz ich
rozgonił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz