czwartek, 30 stycznia 2014

Kublik wkracza do akcji



Swego czasu powziąłem podejrzenie, że znaczna część publicystyki Agnieszki Kublik jest efektem zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych. Za takie brałem, wykraczający w mojej ocenie poza naturalną czy nawet wyjątkową staranność, zwyczaj wielokrotnego powracania całymi długimi wywodami albo choć jednym, acz nie koniecznie pasującym do jakiegoś nowego tekstu zdaniem, do pewnych spraw wcześniej już poruszanych i uważanych przez autorkę za ważne.
Moje podejrzenie zrodziło się, gdy pani Kublik raz za razem powtarzała w kilku publikacjach, że przecież jeden ze świadków z pierwszego filmu Gargas powiedział coś, co pasowało do raportu Millera a nie pasowało do tez z kolejnego filmu Gargas. Zwróciłem na to uwagę, bo pojawił się tam motyw samolotu, który po zderzeniu z drzewem miał nad świadkiem przelecieć kołami do dołu, jako dowód na „obrót o 90 stopni”. Wtedy nawet poważnie się nad sprawą pochyliłem, wskazując, że w takiej sytuacji obrót o taki kąt jest oczywiście możliwy ale w żadnym wypadku nie będziemy mieli do czynienia z tak zwaną „beczką”.
Kolejny raz z czymś podobnym zetknąłem się, gdy redaktor Kublik odniosła się do opublikowanej w „Do Rzeczy” serii zdjęć, przedstawiających Donalda Tuska w Smoleńsku. Jedno z nich wcześniej wywołała spory szum, związany z interpretacją sposobu uchwycenia premierów Polski i Rosji. Każdy wie o co chodzi.
W tym tekście z kolei najbardziej rzucającym się w oczy zdaniem było przypomnienie autorki, że przecież „Gazeta Wyborcza” opublikowała „wszystkie trzydzieści zdjęć” jakie zostały w Smoleńsku zrobione i na życzenie redakcji przekazane na Czerską przez Kancelarię Prezesa Rady Ministrów. W ten sposób rozstrzygała arbitralnie, że te z „Do Rzeczy” zrobione w Smoleńsku być nie mogły. Ciekawe swoją drogą, że nikt nie zapytał pani redaktor, gdzie w takim razie mogły być zrobione. I w jakich okolicznościach. Ale to takie pytanie poza tematem.
Przyznam się, czując w tym zdaniu upór, z jakim Agnieszka Kublik postanowiła po prostu nie dopuścić do siebie możliwości, że poza „wszystkimi trzydziestoma zdjęciami” w Smoleńsku jeszcze jakieś zrobiono, szczerze pożałowałem autorki z tą jej bijąca w oczy niezgodą na rzeczywistość.
Olśniło mnie dopiero dziś, gdy przeczytałem kolejny jej tekst „Antoni Macierewicz, zamacholik”.* Najkrócej omówić go można nazywając prasówką, zawierającą najistotniejsze „ustalenia”, wskazujące, że Macierewicz to wariat albo agent. Wśród nich także obszerne streszczenie niedawnego materiału Wrońskiego o „audycie Wasseramnna”. Czytając ten tekst przestałem żałować pani Kublik a zacząłem tych, do których ów tekst jest adresowany.
To grupa, którą można określić „czytelnikiem specyficznym”. Można też na wiele innych sposobów. Młodzież na przykład kogoś takiego określa jako „czopa”, „hologram”, „azbest”. Kiedyś, przed laty, młodzież bardziej wczesnoszkolna, perfidnie i zawstydzająco obeszła się z nowym trendem edukacji zapożyczając na określenie osób, o których wcześniej piszę, szlachetnego określenia „integracja”.
Właściwości, będące powodem wyliczonych powyżej okrucieństw, sprawiają, że takiemu czytelnikowi nie starczy, jak się raz Wroński pochyli nad eksterminacją wywiadu i kontrwywiadu, dokonaną ręką Macierewicza. Nie starczy też, jak raz on sobie obejrzy „wszystkie trzydzieści zdjęć” albo jak raz mu się będzie klarowało, że samolot, wykonujący „obrót o 90 stopni” lata kołami do dołu. Jemu to trzeba powtarzać tyle razy, ile trzeba, by pojął albo wyzbył się najmniejszych wątpliwości.
I wtedy właśnie do akcji wkracza Agnieszka Kublik.

Szukając dziś materiału Kublik, źle spojrzałem i uznałem, że zniknął kolejny „demaskatorski” tekst „Wyborczej” o Macierewiczu. Czułem, że jest coś „na rzeczy” ale zająłem się własnym tekstem. Kiedy znalazłem w „Dzienniku” informację ** i odesłanie do oświadczenia prokuratury*** błędnie uznałem, że tekst zdjęto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz