W
przy okazji dyskusji o przypadku rzekomego czy też rzeczywistego
więzienia CIA w Kiejkutach dawno temu sugerowałem jak powinno się w
takich sprawach postępować. „Takie sprawy”, to oczywiście działania, w
których główne o ile nie jedyne role odgrywają służby specjalne. Zatem
oczywistym jest, że skoro służby są specjalne, to specjalne są też
rezultaty ich działań a zatem też specjalnie po nich trzeba później
sprzątać.
Moja
sugestia sprowadzała się do następującego schematu. Na początek trzeba
milczeć i udawać, że nas to w ogóle nie dotyczy. Następnie, gdy to
pierwsze nie da oczekiwanych rezultatów, zdecydowanie odrzucać
jakiekolwiek sugerowane niecne postępki. Bywa to o tyle łatwe, że
postępki, z uwagi na ich specjalny charakter oraz specjalistów, którzy
za nimi stoją, najczęściej da się tylko sugerować. Kiedy w końcu
jesteśmy łapani za rękę, twardo stoimy na stanowisku, że to nie nasza
ręka. No a kiedy jednak dowiodą, że jednak nasza, trzeba ją bez wahania,
brutalnie odrąbać i rzucić na żer.
I w tym miejscu właśnie jesteśmy.
Informacje
o 15 milionach za Kiejkuty, wzbogacone szczegółami transakcji i nawet,
niestety, nazwiskiem sprzedawcy, brzmią faktycznie szokująco. Chciałem
dodać, że równie szokująco jak radość z uzyskanej kwoty, kierującego
podówczas państwem Leszka Millera, ale to akurat szokować nie powinno.*
Zwożenie do Polski dolarów w pudłach mogło mu się skojarzyć z rublami,
wożonymi w walizce czy tam neseserze i mógł się po prostu rozczulić na
wspomnienie.
Poważnie
zaś mówiąc linia obrony Millera, twierdzącego, że nie tylko nie
wiedział o sprawie, nie musiał o niej wiedzieć a nawet nie powinien,
jest jak najbardziej spójna. Wiem, może szokować przyznanie się przez
państwo (jego najważniejszego przedstawiciela) do braku kontroli nad
służbami, ale tak to jest w rzeczywistości. Polityk, który by wiedział,
że służby korumpują, bo czasem korumpują, choć nie wolno, że podsłuchują
nielegalnie, a przecież podsłuchują, że torturują, a zdarza się im,
choć to w ogóle nie do pomyślenia, że mogą nawet zabić, milcząc stawałby
się wspólnikiem przestępstw a przestając milczeć, mógłby działać wbrew
interesowi państwa. No bo te służby korumpują, podsłuchują, torturują
czy zabijają w interesie państwa. Jeśli się w to wątpi, należy je
natychmiast zlikwidować. Ale mimo tej spójności, tej sensowności
stanowiska Millera, nie zwalnia go to z odpowiedzialności. Bo przecież
nie odpowiada za to wszystko jakiś tam Derlatka o którym właśnie się
dowiedzieliśmy, nie wiemy kto on zacz i czy w ogóle ktoś taki jak
Derlatka naprawdę istnieje.
Zatem
można śmiało powiedzieć o Leszku Millerze „trafiony, zatopiony”. Tak
przynajmniej powinno być, jeśli Polska to państwo poważne a Miller to
poważny polityk. Trzeba go, jako tę rękę złapaną z początku tekstu
odrąbać i rzucić na pożarcie.
W
całej tej sprawie tak naprawdę szokujące są dwie rzeczy. Pierwsza to
oczywiście cena. Rozważając teoretycznie, bo przecież dotąd nie było
żadnego tam więzienia w Kiejkutach, ewentualne profity ze zgody na coś
podobnego, myślałem raczej o obietnicach irackich kontraktów, o jakimś
wypasionym offsecie. O czymś idącym jeśli nie w miliardy dolarów to choć
w setki milionów. Jeśli już sprzedaje się cnotę, a tym jest pakowanie
się w coś, co można nazwać państwowym bandytyzmem, to się ją powinno
stosownie wycenić. 15 milionów, choćby i dolarów, taką ceną nie jest.
Swoją droga ciekawe gdzie, na co, na jakie „waciki” pan Derlatka puścił
zawartość pudeł z Waszyngtonu. Oczywiście tego pewnie się nie dowiemy.
Można się tylko domyślać, że gdzieś tam z kolei my kupowaliśmy za nie
czyjąś cnotę. Może nie z takim rozmachem jak Amerykanie u nas, ale
dziwnym nie jest. W końcu kto to jest Derlatka? No i Miller to nie
George „Dablju” Bush. Taka mam nadzieję, że te 15 „baniek” poszło na coś takiego a nie zasiliło jakieś „fundusze emerytalne”.
Drugie,
co szokuje, to stan służb najpotężniejszego jeszcze ponoć mocarstwa
świata. Ciekną one niczym przysłowiowa rura w samym apogeum komunizmu. I
coś z tym nasz Wielki Brat musi zrobić, bo za niedługo nie kupi cnoty
nawet od kabulskiego taksówkarza, ile by mu nie dawał. A o cnocie
średniego mocarstwa europejskiego to już nie ma co nawet mówić. Nie wiem
co Amerykanie z tym zrobią, nie mój problem. Może jest tak, że ten
wyciek to właśnie element „robienia czegoś” przez Amerykanów. Przy
takich okazjach najczęściej właśnie cieknie.
To,
że efektem możliwych rozgrywek amerykańskich służb jest zrobienie z
Millera, może i z Kwaśniewskiego, „państwowych bandytów”, absolutnie
mnie nie cieszy. Nie mam powodów, by obu panów i każdego z osobna lubić.
Ale „państwowy bandytyzm” ma to do siebie, że musi być podpięty pod
jakieś państwo. I to już jest także mój problem.
Nie
wiem, czy powinno się na przykład powołać jakąś sejmową komisję śledczą
w tej sprawie. Publiczne „sądzenie” Macierewicza przez Millera aż się
prosi o to, by i on się teraz tłumaczył. Jednak to będzie przede
wszystkim śledztwo przeciwko państwu. A gwarancji tego, że ewentualni
śledczy zapomną o polityce i pokusie załatwienia konkurentów nie ma
żadnych. Polsce to nie pomoże.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz