sobota, 19 stycznia 2013

Problem nie w Nałęczu lecz w klasie politycznej

Gdyby przyszło obstawiać który z tak zwanych „pierwszoligowych” polityków pierwszy powie coś głupiego w związku z osobistą tragedią Jarosława Kaczyńskiego nie ukrywam, że pan Tomasz Nałęcz byłby wśród moich typów na samym topie. W podobnych sytuacjach zawsze go typuję i jest to oczywisty pewniak. Takie „De Fugs” z anegdoty Lecha Janerki.* Moja przygoda z wypowiedziami pana Nałęcza zaczęła się chyba od tej wypowiedzi z 2010 r., w której dowodził on, że za możliwość spotkania Tuska z Putinem warto było „zapłacić każda cenę”. Od tamtego momentu staram się śledzić owoce jego, jak mimo wszystko sądzę, przemyśleń bo zdradził a później jeszcze nie raz dowodził, ze w publicznym wygadywaniu idiotyzmów jest samorodnym talentem i słuchając go człowieka nie raz nachodzą bardzo ciekawe refleksie. Ten tekst jest a przynajmniej miał być właśnie czymś takim.
Oczywiście nie podejrzewam, że zaraz po kwietniu 2010 r. pan Nałęcz doznał jakiegoś intelektualnego regresu. Po prostu wcześniej nie zwracałem na niego i jego wypowiedzi więc nie wiem jak się prezentował wcześniej. Pamiętam tylko jak mi mama kiedyś powiedziała, że któraś z tak zwanych „postaci publicznych” stwierdziła w telewizji, mając go na myśli, że w życiu nie spotkała głupszego profesora.   
Jednak tak naprawdę problem nie w samym Tomaszu Nałęczu. Jest jaki jest i inny nie będzie. Gdyby istniał sposób, który uchroniłby Nałęcza przez publicznym wygadywaniem idiotyzmów pewnie on albo ktoś mu życzliwy by go wykorzystał.
Prawdziwy problem w tym, że ktoś taki jak Tomasz Nałęcz, mimo wszystko jest w stanie funkcjonować w polityce na bardzo eksponowanym stanowisku. I nikomu z tych, którzy mają na to wpływ nie przychodzi do głowy, że ktoś taki, kto w dodatku jest w jakiejś części „ustami” Głowy Państwa po prostu ją kompromituje. Ja i cała naszą klasę polityczną. Ktoś może zauważyć, ze jaka Glowa tacy urzędnicy. Nie zgodzę się z tym bo jakbym krytycznie nie patrzył na Bronisława Komorowskiego to on swoje obecne miejsce w polityce zawdzięcza decyzji obywateli którym wtedy a i teraz (co widać w wynikach badań sympatii społeczeństwa) jego słabości nie przeszkadzały.
Naprawdę źle świadczy o naszej klasie politycznej ten konkretny przykład, pokazujący, ze nasza jednak niedoskonała Głowa Państwa w swych deficytach musi posiłkować się kimś, kogo z każda jego głośniejszą wypowiedzią uważam coraz bardziej za skończonego durnia. Widać z tego, ze po prostu nie ma w czym wybierać. I prawda ta smutna dotyczy nie tylko otoczenia pana Komorowskiego. Właściwie każde środowisko polityczne ma kogoś, kto stanowi dla niego oczywistą „piętę achillesową”. Nie będę wymieniał nazwisk bo każdy potrafi to sobie zrobić sam. Mocno na tę identyfikację zapracowali sobie ci ludzie mową i uczynkiem. Nie wiem ile w tej identyfikacji ich własnej inwencji przejawiającej się najczęściej tak zwanym „parciem na szkło” a ile złośliwości żurnalistów, którzy deficyty intelektualne czy tam brak dystansu wobec sienie takich ludzi wykorzystują bezlitośnie.
Od czasu do czasu wśród zwolenników tego czy innego ugrupowania rozlega się jęk i głosy wzywające do ukrócenia aktywności tych politycznych osobliwości. Jak widać jest to ciągle bezskuteczne. Czasem na trochę znikają ale za jakiś czas znów starają się brylować. I znów jedni mają ubaw a inni odczuwają niesmak.
I chyba nie ma na to ratunku. Ktoś powie, że są sposoby, które mogłyby uzdrowić tę naszą scenę polityczną. Przywoła ideę JOW zaznaczając, że wtedy zdecydują wyborcy. A teraz niby kto decyduje? Tu złamię wcześniejszą deklarację, że powstrzymam się przed używaniem nazwisk i zapytam czy pan Armand Rafiński to niby z księżyca spadł? Kto zaręczy, że jeśli jakaś partia wystawi w okręgu wyborczym oczywistego idiotę, wyborcy tej partii zignorują go? Nikt! Przypadek zwycięstwa pana Bogdana Klicha (nie, nie uważam go za idiotę) w takiej dokładnie elekcji pokazuje to najlepiej. Fakt wyboru jednego z najbardziej skompromitowanych polityków PO pokazuje, że nie ma granicy, której wyborcy nie byliby w stanie przekroczyć zmuszeni przez decyzje preferowanej partii. Jestem pewien, że gdyby PO zdecydowało w ostatnich wyborach do senatu na pana Chlebowskiego, wygrałby on w cuglach.
Pozostaje więc pytanie czemu partie a właściwie ich szefowie nie mają nic przeciwko temu, by w ich ugrupowaniach roiło się od ludzi sprawiających wrażenie jakichś dwunożnych nieporozumień z ludzkim bez wątpienia DNA. Myślę, że składa się na to trzy czynniki. Pierwszy, pewnie najbardziej istotny choć bez wątpienia najmniej finezyjny by nie rzec prymitywny jest taki, ze mogą. A skoro mogą przechodzimy do następnego, którym jest coś w rodzaju „syndromu Brutusa” przed którym bronią się ci, co mogą starając się nie przesadzać z liczbą potencjalnych Brutusów. I wreszcie trzecia przyczyna. Równie mało finezyjna i chwalebna. Wiadomo, ze im mniej indywidualności w tłumie, tym łatwiej nim kierować. Oczywiście jakąś tam, w miarę nieliczna grupę wyjątków trzeba mieć u boku ale bez przesady.
Wracając zaś do przypadku pana Tomasza Nałęcza i próby wyjaśnienia osobliwej łaskawości z jaka wypuszcza się go by publicznie wygłaszał oczywiste idiotyzmy, myślę, że wyjaśnienie jest bardzo proste. Wiążące się zresztą z tym, co o samym panu Prezydencie wcześniej powiedziałem. Myślę, że rzecz w tym, na jakim tle się go prezentuje. Przy panu Tomaszu pan Prezydent nie może wyglądać kiepsko. Po prostu nie może. A jak do tego dodać, ze to korzystne tło ma jeszcze tytuł profesorski to wizerunkowo po prostu kosmos. I w tym cała tajemnica pana Tomasza Nałęcza.
Ciekawe tylko czy i on to łapie?
* Janerka opisał kiedyś, jak w liceum pasjami z kolesiami od papieroska w kiblu ścierali się w sporach kto jest muzycznie najlepszy. Wspomniał, że najwięcej typów było po stronie Jimmy Hendrixa ale deptał mu po piętach Johnny Winter. I któregoś dnia, podczas takiej dyskusji do kibla wszedł „człowiek znikąd”. Zapalił, chwilę posłuchał a zapytany o zdanie odparł „Teraz liczy się tylko De Fugs”. Po czym zgasił, wyszedł i nikt go więcej nie widział. I choć nikt nie słyszał nie tylko De Fugs ani o De Figs od tej pory Janerka zawsze ich obstawiał. I nigdy się nie zawiódł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz