W delikatnych sprawach
najgorzej jest, gdy znajdzie się jakiś w gorącej wodzie kąpany. Bo z takim
trudno powoli budować napięcie a na nim budować jakąś długofalową strategię.
Weźmy choćby ostatnie
głosowanie nad projektami ustaw o związkach partnerskich. Na pierwszy rzut oka
mogłoby się wydawać, że oto tradycyjna Polska zwyciężyła a relatywiście, jak to
się mówi niekiedy nie tylko w tak adekwatnej akurat sytuacji jak ta, zwyczajnie
wzięli w d***
Ale jest to ocena mocno
nietrafna by nie rzec całkowicie błędna. Słuchając publikatorów i pani Edyty
Górniak trudno oprzeć się wrażeniu, że wynik głosowania to jakiś trudny do
wytłumaczenia wypadek. Bo cała polska o niczym innym nie marzy tylko o tym, by wejść
w związek partnerski i ochoczo go zalegalizować. Oczywiście przesadzam bo tak
naprawdę nie cała tylko ta rozumna i mająca coś sensownego do powiedzenia. To oczywiście
jeszcze zbyt mało do pełnego sukcesu.
Do pełnego sukcesu
potrzebne jest aktualnie, by znów ktoś braci sodomitów przed kamerami dotkliwie
pokrzywdził i sponiewierał. I tak do momentu, w którym ostatecznie runą mury
Jerycha. Do tego czasu powinni oni, dla własnego dobra i we własnym interesie, pozostawać
w stanie permanentnej krzywdy za którym przyjdzie permanentne współczucie. Tak długo
mają patrzeć w oczy zatwardzialców smutnymi oczami aż tamtym serca zmiękną (a
co inne być może w końcu stwardnieje- taki żarcik…).
I na to wszystko, niczym słoń
w składzie porcelany pojawia się pan poseł Ruchu (by nie powtórzyć przypadkiem błędu
TVN-u) Palikota, Rozenek. Rzec by można naczelny gej honoris causa III RP. I
nie zważając na widoczne choć powolne pęcznienie atmosfery tolerancji,
przyjaźni a może nawet i miłości wobec kochających niekonwencjonalnie robi coś,
co z tego zaczynu może zrobić zwyczajny zakalec.
Oto pan Rozenek
zademonstrował w praktyce że amsterdamskie getta dla homofobów to perspektywa
wcale nie tak bardzo odległa jakbyśmy mogli sądzić omamieni epicką siwizną
Gowina na sejmowej trybunie, ściskającego pod pachą konstytucję niczym mojżeszowe
tablice. Oczywiście nie zesłał jeszcze ów poseł z liściem kasztana w klapie
nikogo do żadnego kontenera na peryferiach. W ogóle jeszcze nikogo nigdzie nie
zesłał ale przynajmniej się starał. Na razie na zieloną (nomen omen) trawę.
Wzburzony wypowiedziami pani poseł PiS Krystyny Pawłowicz zwrócił się do jej
pracodawcy z zapytaniem jak może ją jeszcze trzymać w robicie i sugestią, że
nie godzi się by dalej u niego pracowała. Wedle Rozenka Pawłowicz, propagująca
homofobię, szowinizm oraz dyskryminująca mniejszości nie może być
autorytetem przekazującym cokolwiek ludziom, których uczy. I powinna wylecieć
na zbity pysk.
Pominę dyskusję z
Rozenkiem o autorytetach bo wymiana poglądów na ten temat z viceUrbanem sensu
żadnego nie ma. Zauważę tylko, że taki sposób walki o prawa gejów i lesbijek to
oczywiste wyrządzanie im niedźwiedziej przysługi. Nie wiem czy on nie pojmuje,
że każda sugestia jakoby miano nas w końcu ogniem i mieczem nauczyć tej „trudnej
miłości” sprawia, że na naukę mamy jakby mniejsza ochotę. A nam naprawdę jeszcze
wiele brakuje do przekroczenia „cienkiej czerwonej linii” za którą „wszyscy Polacy
to jedna rodzina, chłopak z chłopakiem, z dziewczyną dziewczyna”.
Zaś pan Rozenek akurat, z
racji swych wcześniejszych obowiązków a raczej związanych z nimi towarzyskich
kontaktów powinien całkiem nieźle wiedzieć kto i w jakim systemie specjalizował
się w wywalaniu z pracy za odmienne poglądy. A jak nie wie to niech zapyta swego czerwonego Maharishi
Maheshi. Tego swojego autorytetu co to jest taki, że ho ho. Nie to co Pawłowicz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz